Nie udało się 30 sierpnia, tak więc trzeba było szukać okazji kiedy indziej. Na szczęście kolejne piwa z Beer Geek Madness potwierdzają, że warto na nie polować.
Jak już się wam żaliłem, nie dane mi było uczestniczyć w tej zacnej wrocławskiej imprezie. Na szczęście jej uczestnicy nie wypili wszystkiego, przez co w knajpach od czasu do czasu lądują polskie wynalazki uwarzone specjalnie na tę okoliczność. Spróbowałem już O Rzesz Ku…, teraz przyszła kolej na Son Of A Birch z Pinty oraz Zebrę od kolaborantów, czyli Widawy i Tomka Kopyry.
Dostałem cynk, że oba piwka trafiły do wrocławskiego Zakładu Usług Piwnych, a że to rzut beretem ode mnie, zebrałem się w sobie i wybrałem na ul. Ruską. Stwierdziłem, że zaordynuję sobie deskę piw, by jeszcze wypróbować It’s Alive z Mikkellera oraz, na deser, dawno nie pite specjały z Widawy Red Cloud i Augustiańskie. Jak łatwo policzyć, miejscowa decha to pięć piw po 150 ml każde, za 20 zł – całkiem uczciwie! Odebrałem więc ładnie podane próbki oraz karteczkę z podpisem i zabrałem się za konsumpcję.
SON OF A BIRCH
Pinta
Oskoła pszeniczne
Skład: woda; słody; sok z brzozy; chmiel Centennial; drożdże
Cyferki: alkohol 3% obj., ekstrakt 9%
Pinta wymyśliła sobie, że udziwni leciusieńkiego pszeniczniaka sokiem z brzozy (oskołą). Pomysł tyleż ciekawy, co kontrowersyjny. Na tyle, ile pamiętam sok z brzozy (piłem go ostatni raz kilka lat temu) jest słodki i mulący, ergo ciężko nazwać go rześkim – a takie miało być Son Of A Birch.
Pierwsze zaciągnięcia tym pomarańczowym mętnym płynem o średniej, gęstej, białej pianie, to potwierdzenie moich niepokojów: jest słodko od soku (ten zapach nieco przypomina mi belgijską dzikość). Trochę kolorytu dodaje użycie chmielu Centennial, który wnosi odrobinę cytrusów i tropików. Za to praktycznie w ogóle nie czuć pszenicy.
W smaku, mimo niskiego ekstraktu, także jest nad wyraz intensywnie, właśnie za sprawą koleżanki brzozy. Jej posmak nadaje piwu żywiczny charakter, nieco dziki (znów ta Belgia!) i kwaskowaty. Niskie wysycenie daje o sobie znać głównie na języku. Trochę przypomina mi to odgazowaną oranżadę Celestynka, którą pijałem z kolegami po WFie w gimnazjum.
Propsy za eksperyment, ukłony za bogactwo, minus za przestrzelenie celu, jakim miała być lekkość w odczuciu.
![]()
ZEBRA
Widawa
Wit Porter
Skład i cyferki: nie podano
Sporo złego nasłuchałem się i naczytałem o Zebrze przed degustacją. A to, że wali mokrą szmatą, a to, że jest bezpłciowe. Nawet sam autor, Kopyr, otwarcie mówił, że mu nie wyszło. W założeniu miało to być połączenie portera z witbierem, tymczasem kolendrowo-cytrusowych naleciałości degustujący trunek w Zaklętych Rewirach uświadczyli jak na lekarstwo.
Bardzo mnie więc zdziwiło, gdy „obwąchując” Zebrę owszem, wyczułem delikatną nutę siarkową, ale również kolendrę. I to bynajmniej nie była autosugestia – przyprawa wyraźnie harcowała w nosie. Oczywiście na pierwszy plan wybijała się czekolada, ale nie przykryła pozostałych naleciałości.
Zaglądnijmy do szkła: brunatny płyn pokryty jest ładną jasnobrązową, gęstą pianą, bardzo dobrze oblepiającą szkło. A co dzieje się w gardziołku? Oblepia je gęsta, niemal stoutowa ciecz, wytrawna, z gorzką czekoladą w roli głównej, kwaskowością od palonych słodów i lekką goryczką. Elementy witbierowe również swoje robią: kolendra i odrobina skórki pomarańczy odciskają piętno na Zebrze.
Generalnie to piwo zdecydowanie lepsze, niż je malowano tydzień temu, choć pewnie nie tak dobre, jak chcieli autorzy.
![]()
IT’S ALIVE
Mikkeller
Imperial Wild Ale
Skład: woda; słody pale i cara; chmiele Hallertauer i Styrian Goldings; drożdże Brettanomyces
Cyferki: alkohol 8% obj.
Jako że na kranie było jedno piwo od Mikkellera, które można było posmakować na Beer Geek Madness, oczywiście je zamówiłem. W ogóle zamawianie zagranicznych piw na deskę to świetna opcja – zamiast płacić horrendalne ceny nawet za małe, bierzesz kilka próbek w rozsądnej cenie. Ja wybrałem It’s Alive, czyli imperialne wild ale, zbierające bardzo dobre recenzje wśród piwoszy.
Nie dziwię się: kto lubi stajenne akcje w piwie, ten pokocha to piwo od pierwszego kontaktu. Końska derka unosi się wysoko ponad płynem. Znać efekty utlenienia: wino i miód oraz powiew kwiatów. Na bogatości!
Będąc pacholęciem chorowałem dość często, przez co łykałem tony tabletek i syropów. It’s Alive przypomina mi jeden z nich (nazwy sobie nie przypomnę). Gęste, oleiste, z wyczuwalnym miodem, kwiatami i ziołami. Tu belgijskiej nuty nie ma tak wiele, jak w zapachu, ale i tak dla mnie – fana trunków trapistów – jest to piwo godne polecenia.
![]()
Posiedzenie skończyło się dwoma krótkimi strzałami z Widawy: Red Cloud i Augustiańskim. Oba pewnie dobrze znacie – bardzo aromatyczne IPA z nutą karmelową oraz klasyczny weizen. Ot, w sam raz, by uzupełnić paletę smaku i usatysfakcjonowanym wrócić do domu.








Pingback: THROWBACK THURSDAY: Son Of A Birch