Gdy za warzenie bierze się piewca browarniczych eksperymentów, oczekujesz od jego trunku jakiegoś totalu, ekscytacji jak pierwszym pocałunkiem.
Tomek Kopyra sam podkreśla, że woli piwa pić/degustować niż warzyć, co nie znaczy, że dla rekreacji nie może czasami czegoś tam upichcić. Żeby jednak nie bawić się z polskim systemem prawnym i wpuszczaniem swojego produktu na rynek, działa na zasadzie współpracy z browarem Widawa. On poddaje pomysły i recepturę do ich wykonania, oni warzą, butelkują i wysyłają dzieło w kraj.
Znany vloger lubi ekstrema, jest zwolennikiem kombinowania ze składem, błogosławi nietypowym rozwiązaniom. Sięgając po jedno z piw, które „zaprojektował”, Kawka Coffe Stout, liczyłem więc na nutkę szaleństwa. Nie tym razem.
Obcujemy z piwem dobrym, nieco zaskakującym swoim składem, bowiem znajdą się w nim i amerykańskie chmiele i kawa użyta do warzenia. To ostatnie może i nie jest rzadkim rozwiązaniem, ale jednak częściej kawowość próbuje się osiągnąć dzięki słodom. Jest więc nieźle, ale do szczytowania ciągle daleko.
Kolor i piana się zgadzają: Kawka to trunek czarny, nieprzejrzysty, oleisty ze średniej wysokości kremową pianą. Pachnie też tak jak powinien, choć bez euforii: wyczujemy kawę, czekoladę, wyraźną paloność i nutkę diacetylu. Natomiast nic a nic nie czuć amerykańskich chmielów, co właściwie w stoucie nie jest błędem – w nim chmielowość nie jest nikomu do szczęścia potrzebna – ale stawia pytanie o sens użycia takowych.
W smaku widawski Coffe Stout to napój bardzo przyjemny, mnie kojarzy się co nieco z kawą cappuccino – niskie nasycenie, lekkość, pijalność, nawet ta niska kremowość wpisują się w to wrażenie. Po wzięciu kilku łyków do ust wreszcie wyczujemy subtelną nutę Cascade i Chinooka, dodającą żywicznego i sosnowego smaczku.
Wciąż jednak nie zostałem rzucony na kolana. Jest sprawnie, jest smacznie, ale brakuje momentu uniesienia.