Szybki przegląd rumuńskiego kraftu

Czyli jakich piw spróbować w Rumunii, żeby móc pochwalić się ziomeczkom na Rejtbirze.

Część z Was pewnie już zdążyła o tym zapomnieć, zatem pozwolę sobie przywrócić Wam (i sobie) pamięć. W pierwszej połowie lipca, wraz z kolegami Jakubem (The Beervault) i Mateuszem wybrałem się na wyprawę po Transylwanii. Zwiedzanie atrakcji turystycznych to oczywiście tylko jeden aspekt naszego tripu – opisałem go tutaj. Drugi, znacznie bardziej interesujący z punktu widzenia bloga, to liczne degustacje miejscowego kraftu (i nie tylko). Nimi chciałbym się zająć.

Zanim do przeglądu przejdę kilka uwag. Po pierwsze odsyłam Was do tekstu o najlepszym – moim zdaniem – browarze rumuńskim, czyli Hop Hooligans. Chłopaki warzą tak wspaniałe piwa, że na ich wspomnienie trzęsą mi się uszy do dziś. Po drugie – w ostatni dzień urządziliśmy sobie z Jakubem potężny panel degustacyjny randomowo wybranych piw. Jednak większość była tak koszmarna, że stwierdziłem, iż nie będę Wam nimi głowy zawracał. 😉 Po trzecie – nie wszystkie piwa zarejestrowałem aparatem lub przy pomocy notatki w telefonie. Tych nie recenzuję. Po czwarte – trunki pojawiają się w kolejności spożywania, stąd nie dziwcie się brakiem posortowania po browarach.

Timisoreana – Niefiltrowane

Tak, proszę ja was, powinno się robić piwo koncernowe. Pod tym względem zresztą Rumuni spisują się nad wyraz dobrze, że przywołam opisywanego na moim wallu Urus Schwarzbier. Mamy tu do czynienia z niefiltrowanym Lagerem. Z jednej strony przyjemnie treściwym od zboża i drożdży, z drugiej kuszącym rześkim aromatem chmielu. Nie ma co oczywiście oczekiwać totalnego szału, ale na ochłodę w upał to piwo sprawdziło się idealnie. [6,5]

Clinica De Bere – Terapia Rubin

Krótka kwerenda w internetach każe mi sądzić, że Clinica De Bere jest browarem pokroju raczej Ambera niż Pinty. Mam na myśli podejście do warzenia, a nie wolumen produkcji. Rubinowa odsłona jest najlepszym, co oferuje. Co ciekawe – piwo było chyba z lekka zakażone, ponieważ oferowało dzikie, brettowe akcenty. Całkiem zgrabnie skomponowały się one z morelą w aromacie i karmelem w smaku. Ciekawe, czy czyste byłoby tak samo przekonujące… [7]

Clinica De Bere – Terapia Citrin

Citrin miało być w zamyśle odświeżającym IPA i o ile ta druga funkcja (z racji przyjemnej goryczki i cytrusowych wtrętów) zdaje się być spełniona, o tyle atak karmelu przeczy jego rześkości. Słodowa strona trunku dominuje, przez co trudno o ekscytację z degustacji. A szkoda, bo potencjał był. [5,5]

Deranj – Blonda

Blonda, która chyba raczej jest Lagerem, niż Blondem. Niezależnie od przynależności gatunkowej trudno się owym wyrobem jarać. Landryna opleciona zbożem i kwiatami to raczej nie jest to, co polski kwiat piwnej blogosfery jest w stanie podniecić. Nie mam nic więcej do napisania w temacie. 😉 [3]

Soulstone Alehouse – Silky Surf

Zdecydowanie bardziej ekscytujący był Stout z jagodami od Sunstone. Co ciekawe, spomiędzy kawy, czekolady i jagód dobijają się tu cytrusy. W smaku owocowo-czekoladowa słodycz pięknie wypełnia gardło, a oleista faktura sprawia, że piwo wolno spływa do brzuszka. Lubię to. [7]

Sara – Bere De Casa

Niby nie należy oceniać książki po okładce, no ale umówmy się – gdy patrzy się na etykiety piw z browaru Sara to od razu wiadomo, że nie należy spodziewać się cudów. Tak jest w rzeczywistości: DMSowy cios zabija całą przyjemność z degustacji. Bo i cóż z tego, że niezła podbudowa słodowa oraz chmiel są tu wyczuwalne, skoro całość ordynarnie przykrywają gotowane warzywa? [2,5]

Deranj – Orange

Kolejne „dzieło” Deranj, szczęśliwie nie tak wadliwe, jak poprzednie, ale też zupełnie beznamiętne. Nie mam przekonania, co autorzy mieli na myśli – strzelam, że Pilsa – acz w efekcie otrzymujemy świeże zboże (plus) z mokrą trawą (minus). Jak ktoś lubi taki miks, polecam. Pozostałym doradzam omijanie tego browaru. [4,5]

Hophead – Dark’oh

Mam wrażenie, że już to pisałem przy okazji relacji, ale powtórzę: ekipa browaru Hophead zdecydowanie lepiej radzi sobie z piwami… mało chmielowymi. Ichniejszy Robust Porter do dzieł sztuki może nie należy, ale pije sie go całkiem przyjemnie. Czekolada w aromacie, do tego smukłość w smaku i palono-kwaskowe wtręty robią swoje. Trochę brakuje mu ciała, ale przymykam na ten fakt oko. [6]

Bereta – Nelson Galacticu

O tym też już zdaje się wspominałem, ale nadmienię raz jeszcze: Bereta to po Hop Hoolingans najlepiej rokujący rumuński browar. Mam na myśli całokształt, gdyż oczywiście nie wszystkie jego piwa urywają zad (większość nawet nie) – po prostu ekipa trzyma poziom i przyciąga uwagę pomysłami. Omawiane piwo to IPA na chmielu Nelson Sauvin. Na niekoniecznie wysoką ocenę wpływa moja umiarkowana sympatia do owego. Białe owoce, do tego winogrona i trochę nafty – brzmi jak prezentacja pełnego przekroju możliwości odmiany. Kto ją szanuje, będzie zachwycony. Ja – umiarkowanie. [6,5]

Ground Zero – Split The Pot

Jeśli mnie moja zawodna pamięć nie myli to Ground Zero jest rumuńskim odpowiednikiem Pinty – prekursorem miejscowego krafu. Split The Pot to z kolei ich interpretacja New England IPA, zdaje się również pierwsza w tym kraju. Bardzo mocno grają tu białe owoce, czego w polskich reprezentantach stylu jak dotąd nie uświadczyłem. Goryczka także została przyjemnie zaznaczona, więc nawet hop headzi nie powinni narzekać. [7]

Sara – Biere Bruna

Kolejna propozycja „orłów” z browaru Sara. Miał być Szwarzbier, wyszła bejca. Ów kleisty aromat króluje w aromacie. W smaku jest odrobinę lepiej, ale oprócz obowiązkowej czekolady mamy tu nadmierny udział kwaskowości od słodów palonych. Ja dziękuję. [2,5]

Red City – 1717 Weizen

Rumuńskie browary mają to do siebie, że często kontraktują piwa poza granicami kraju. Takie 1717 zleca produkcję – informacja ponownie z disclaimerem o mojej zawodnej pamięci – w Niemczech. Nie ma się co dziwić, że ich Weizenowi niczego nie brakuje. Rządzą goździkowe fenole i chlebowa podbudowa, zaś w smaku pojawia się charakterystyczny kwasek. Przyjemne. [7]

Red City – 1717 Red Ale

Nie lubię stylu Red Ale, no ale skoro mieliśmy misję spróbowania tak wielu piw, jak się da, nie mogłem sobie odmówić. I chwalę, gdyż karmelowych akcentów jest tu jak na lekarstwo. Owszem, toffi pojawia się w smaku, ale sprytnie przełamują je czerwone owoce oraz uzupełnia miła ziołowa goryczka. [6,5]

Bereta – Juicebag Nelson Dry Hop i Juicebag Simcoe Dry Hop

Wracamy do Berety, tutaj w podwójnej odsłonie chmielonych na zimno IPA. Nelson (pisałem już, że nie lubię tego chmielu?) dość niespodziewanie nie jest zdominowany przez winogorna i naftę, a przez owoce tropikalne. Marakuja, awokado, mango – szanuję. W smaku dodatkowo pojawia się ananas i cudna soczystość. [7,5] Jeszcze przyjemniejsze jest Simcoe, pełne cytrusów (limonka), igliwia i – nieoczekiwanie – koperku. A więc da się wycisnąć ów aromat z innego chmielu niż Sorachi Ace. Smak przyjemnie owocowy, ładnie zbalansowany. [8]

Sikaru – Green Griffin

Sikaru to kolejny klasyk rumuńskiego kraftu. Chwała mu za osiągnięcia, acz obecnie jego piwa raczej nikogo na podłogę nie rzucą. Green Griffin – ichniejsze IPA – to klasyka karmelu, acz zgrabnie wymieszana z zieloną herbatą. I to właśnie ten wtręt sprawia, że piwo jest relatywnie ciekawe i godne degustacji. [6]

Sikaru – Roscata

English IPA od Sikaru także pachnie herbatą, acz raczej czarną, z lekką domieszką bergamotki. W smaku zaś dominuje słodowość. Prawilna, zgodna ze stylem, acz mało ciekawa dla człeka żądnego prawdziwych doznań. [5,5]

Klausen Burger – Indigen, Corvus, Gorun, Red Revolution

Wizyta w pięknie położonym browarze restauracyjnym w Cluju okazała się udana pod względem widoków i jedzenia, za to z piwem już tak dobrze nie było. Indigen – jasny Lager – to piękna próbka siarki. Jeśli dodamy do tego płaski zbożowy aromat i niezbyt oszałamiającą goryczkę, otrzymamy obraz tego koleżki. [3] Pozytywnie zaskakuje za to Covus, miejscowy Keller. Bardzo rześki, kwiatowy, z ziołową goryczą i przyjemną słodowością. Bez wątpienia najmocniejszy punkt programu. [7,5] Gorun jest z kolei punktem najsłabszym. Byłby to nawet zupełnie przyzwoity Schwarzbier (orzechy, czekolada), gdyby nie aromat wymiocin. Kwas masłowy jak się patrzy – szkoda strzępić ryja. [1,5] Chętnie napisałbym cokolwiek o Red Revolution, ale notatki podpowiadają mi tylko, że wrzucenie do owego pomarańczy przez barmana sprawiło, że nie byłem w stanie wyczuć niczego innego.

Perfektum – Black IPA 6.0

Nazwę tego browaru także proszę zapamiętać, ponieważ Perfektum zarówno w czasie mojej degustacji, jak i śledzenia opinii w sieci, przekonuje, że warto sięgać po jego piwa. Black IPA 6.0 to wzór stylu, pełny żywicy, cytryny i ziół. Czekolada świetnie uzupełnia aromat i smak, przełamując mocną, charakterną goryczkę. [8]

Clinica De Bere – Terapia Platin

Platin to Weizen przywoływanego już tworu ameropodobnego. Szczerze mówiąc – najgorszy z degustowanych w Rumunii. Teoretycznie trudno wytknąć mu jakieś wady, ale w praktyce totalna dominacja ciasta chlebowego i zbyt płytkie odfermentowanie sprawiają, że daleko mu do piwa rześkiego i smacznego. Degustacja raczej męczy niż cieszy, co dla pszenicy jest błędem kardynalnym. [3,5]

Hophead – NeBruna Dupa Tine

Nie ukrywam, że do degustacji tego specjału nakłoniła mnie głównie nazwa (dupa, he he he), ale i do wykonania przyczepić się nie sposób. No bo jak tu nie lubić wiązanki solidnego IPA z orzechami? Cytrusy do brązowych koleżków pasują tu jak ulał, zarówno wlatując do nosa, jak i wyściełając gardło. Polecam taką Dupę. [7,5]

Ground Zero – Amber Guerre

Skoro już jesteśmy przy niskim (acz mnie, prostaka, cieszącym) humorze to nie sposób się nie zachwycić etykietą American Red Ale od Ground Zero, którą – pośród innych rysunków – zdobi też beniz narysowany w stylu Kapitana Bomby. A i zawartość jest świetna, tym razem obiektywnie. Cytrusowa aromatyczna bomba, doprawiona czymś na modłę jarzębiny. Do tego owocowa słodycz i klasowa goryczka. Jestem pod wrażeniem. [8]

Azuga – Nepasteurizata

Na koniec niezobowiązujący Lagerek, głównie ze względu na fotkę Jakuba. Jego pljeskavica jest o niebo lepsza od niepasteryzowanej Azugi i na tym komentarzu pozwolę sobie zakończyć swój wywód. 😉

Soundtrack: niedawno wyszła nowa płyta mojej ulubionej włoskiej załogi, czyli Ufomammut. Smaczna jak wszystkie poprzednie, polecam. 😉

(Visited 935 times, 2 visits today)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *