Piąteczek, świetna pogoda, doskonałe towarzystwo i smaczne piwo – oto jak w skrócie można opisać oficjalną premierę Australian Weizenbocka z browaru Doctor Brew, odbywającą się w ramach imprezy Europa Na Widelcu we Wrocławiu.
Piwo chyba już oficjalnie doszusowało w Polsce do miana trunku wartościowego i godnego zachwytów. Nie dość, że w naszym kraju powstaje coraz więcej imprez tematycznych i sklepów na nim skoncentrowanych, to jeszcze podczas wydarzenia tak głośnego i już renomowanego, jak odbywająca się po raz szósty Europa Na Widelcu, zostało wyróżnione w sposób szczególny.
Kulinarny festiwal, którego twarzą są Robert Makłowicz i Piotr Bikont ma za zadanie prezentować to co najlepsze w kuchni regionalnej, jak i europejskiej. Przechadzając się po wrocławskim rynku natrafimy więc na jarmark pełen pyszności z takich krajów, jak chociażby Niemcy, Czechy, Rumunia czy Austria. Od dobrodziejstw można stracić głowę.
Jednak dla mnie najciekawsza część tej biesiady odbywała się przy i w Browarze Mieszczańskim, ulokowanym przy ulicy Hubskiej 44.
To właśnie tam, obok stoisk lokalnych firm oferujących pięknie podane kawy, tarty, wędliny czy przyprawy, królowało piwo. Swoje stanowiska rozłożyły hurtownie piwne i sklepy piwne (m.in. Beer O’Clock), nowopowstający wrocławski Browar Stu Mostów, a także główny bohater wieczoru – Doctor Brew. Browar kontraktowy, którego twórcami są moi rówieśnicy (czy to ja jestem tak stary, czy my młodzi szybciej dojrzewamy?) Marcin Olszewski i Łukasz Lis.
Elegancko odziany duet, któremu towarzyszyły urocze piwne pielęgniarki, był tego wieczoru lekko stremowany, ale i mocno podekscytowany. Oto bowiem do obiegu oficjalnie trafiło ich najnowsze piwo, Australian Weizenbock, a – jeśli się nie mylę – dwa inne: American Witbier i American Weizen zadebiutowały w butelkach.
Przyprawionego australijskimi chmielami pszenicznego koźlaka przedstawiono oficjalnie o 21. Na scenie zameldowali się jego autorzy, a także patroni Europy Na Widelcu. Robert Makłowicz z nieskrywaną satysfakcją mówił o rozwoju polskiego browarnictwa. „Jeszcze kilka lat temu nie przypuszczałbym, że wypiję dobre polskie IPA” – głosił trzymając w ręku Kinky Ale (oczywiście od Doctora Brew).
Olszewski i Lis szybko przedstawili trunek, podziękowali za przybycie i zachęcili do jego smakowania. Dwa razy nie trzeba było mnie namawiać! W pokaźnej kolejce do kranów ustawiłem się z trzech powodów: by kupić firmowe tequ, spróbować Australian Weizenbocka i American Weizena. O wrażeniach za chwilkę.
Po zakupieniu trunku dopadłem Tomka Kopyrę, który ze swoim niezawodnym zestawem rejestrującym zbierał wrażenia z imprezy. Koniecznie chciałem poznać osobiście człowieka, dzięki któremu pośrednio zapragnąłem pisać o piwie. Kopyr okazał się niezwykle sympatycznym i serdecznym człowiekiem, który opowiada o piwie z takim zaangażowaniem i lekkością, jakby opisywał pierwszy kroczek własnego dziecka. Jestem przekonany, że jeszcze nie jedno piwo skonsumujemy razem, szczególnie gdy przetransferuję się na stałe do Breslau.
Później udało mi się pogadać z Marcinem i Łukaszem, którzy mimo tego, że byli najbardziej rozchwytywanymi osobami tego wieczoru (no, może poza Makłowiczem), to znaleźli czas, by chwilę pogadać i zrobić sobie zdjęcie. Panowie opowiedzieli mi o swoich najbliższych planach. Z racji nadchodzącego lata chcą uwarzyć lekkie ale, wspomnieli też o imperialnym witbierze (Viva La Vita! – strzeż się), RISie (łuhuhu), a także zapewnili, że zapowiedziane jakieś czas temu Black IPA grzecznie sobie leżakuje. Trzymam kciuki, żeby wszystko poszło po myśli Doctora Brew, ale pijąc jego nowe piwa jestem spokojny o rezultat. Oto szczegóły:
AUSTRALIAN WEIZENBOCK
Najważniejsze piwo wieczoru, a zarazem najodważniejsze. Piwowarzy wymyślili sobie, że na wskroś niemiecki, raczej niezbyt szałowy gatunek poczęstują australijskimi chmielami, czyniąc zeń piwo bardziej wytrawne, przez co lżejsze, idealne na lato.
Skład: słody pszeniczny, pilzneński, karmelowy; chmiele Summer, Topaz, Ella; drożdże; woda
Cyferki: alkohol 7% objętości, ekstrakt 17,5% oraz 44 IBU
Wygląd: blado pomarańczowy, mętny płyn pokryty wysoką, trwałą pianą, bardzo dobrze znaczącą szkło.
Zapach: lekki i przyjemny zdominowany przez banany oraz owoce tropikalne (mango, papaja). Nie wyczułem za to wpływów koźlakowych.
Smak: nad wyraz wytrawny, jak na Weizenbocka, za to bardzo pszeniczne, z dominacją banana. Chmiele objawiają się tu w postaci lekkiej, szlachetnej goryczki.
Efekt eksperymentu uważam za udany: otrzymujemy piwo lekkie, pijalne i orzeźwiające.
Ocena: 8
AMERICAN WEIZEN
To piwo zadebiutowało już podczas Krakowskiego Festiwalu Piwa, ale że nie byłem wtedy w nastroju do Weizenów, przeto odłożyłem premierę aż do teraz. Gwoli doprecyzowania: czym różni się American Weizen od American Wheat? Moim zdaniem ogólnie rzecz biorąc niczym, acz Wheat wydaje mi się być piwem tyleż lżejszym, co bardziej gorzkim.
Skład: słody pszeniczny, pilzneński, karmelowy; chmiele Mosaic, Amarillo, Cascade; drożdże; woda
Cyferki: alkohol 5% objętości, ekstrakt 12%, 29 IBU
Wygląd: Mętny słomkowy trunek, z ładną białą pianą, która dość szybko opadła. Lacing w porządku.
Zapach: Dominują cytrusy i owoce tropikalne, ale nie brak zapachu bananów oraz surowego ciasta – drożdże działają jak należy.
Smak: American Weizen to piwo bardzo wytrawne, choć nie brak subtelnych nut słodowych, bananowych i cytrusowych. Piwo osiada dobrze wyczuwalną goryczką. Brakuje mi w nim szczypty goryczki.
Ocena: 7
Na drugi dzień wybrałem się do Browaru Mieszczańskiego już na luzie, by rozglądnąć się po stoiskach i wypróbować jeszcze jakieś piwa. Na stoisku Browaru Stu Mostów uraczono mnie chlebem i solą oraz dwoma produktami bawarskiej firmy Camba Na pierwszy ogień poszło ciemnozłote Pale Ale, lekkie, wręcz sesyjne, pachnące i smakujące tropikami (mango, ananas). Może troszeczkę brakowało mu goryczki, ale generalnie bardzo mi smakowało. Drugi trunek, AIPA, był już konkretniej nachmielony i bardziej cytrusowy. W totalnym orzeźwieniu przeszkadzała, niestety, siarka.
Na sam koniec postanowiłem wypróbować niefiltrowanego lagera z browaru Koreb. Wiadomo, po wcześniejszych doznaniach nie mógł mnie powalić na ziemie, niemniej spełnił swoją rolę: dobrze orzeźwiał, cieszył słodowością i czystością. Żadnych wad.
Cudowne dwa wieczory w doborowym towarzystwie plus smaczne piwa – tego było mi trzeba po długim tygodniu. Jeśli nie mieliście okazji przybyć na festiwal Europa Na Widelcu, koniecznie rezerwujcie czas w przyszłym roku. Wasze żołądki i piwny szósty zmysł z pewnością zostaną zaspokojone.