Po co klasyfikować piwo?

KLASYFIKOWANIE PIWA

Piwa dzielą się na dwie kategorie: te, które ci smakują i te, których nie lubisz. Po co więc browary i piewcy kultury piwnej wciskają nam podziały na style?

Temat klasyfikacji poruszany jest niemal we wszystkich dziedzinach ludzkiej egzystencji, a szczególnie kontestuje się go w tych, które podlegają subiektywnej ocenie. Krytycy filmowi spierają się, czy ma sens podział na komedie, dramaty i kryminały, kiedy w tej całej zabawie chodzi o to, by obraz poruszył widza. Zmusił do reakcji, niezależnie czy to będą łzy czy śmiech.

Nie inaczej jest w przypadku muzyki. Wielu moich kolegów dziennikarzy nie cierpi tych wszystkich podziałów na rock, metal, pop, blues czy soul. „Muzyka to zawsze muzyka i należy ją oceniać według jednego punktu odniesienia – własnego gustu oraz doświadczenia, rozumianego przez ilość przesłuchanych płyt i wiedzę, którą się posiada na jej temat” – takoż głoszą.

W świecie piwa także trwa odwieczna dyskusja na temat klasyfikowania naszego ukochanego trunku po stylach i ich pierdyliardzie odmian. Weźmy takie IPA: ile tego mamy? English IPA, American IPA, Double IPA, Belgian IPA, Session IPA, West Coast IPA – mógłbym tak wymieniać w nieskończoność. Dyskusja na ten temat odżywa zawsze w przypadku wszelkich podsumowań końcoworocznych, tudzież przy okazji zmian, jakie dokonuje BJCP w swojej klasyfikacji. Jej najnowsze wcielenie poznamy najpewniej w drugiej połowie tego roku.

Jej przeciwnicy jak mantrę powtarzają pytanie: „po jaką cholerę dzielić piwo na style? Przecież istnieje tylko jedna sensowna podziałka: na piwa dobre i niedobre. Te, które lubię i te których nie trawię. Czy naprawdę potrzeba nam innych?” Otóż trzeba – już wyjaśniam dlaczego.

BY USYSTEMATYZOWAĆ ZASOBY RYNKU

Był taki okres, smutny przedrewolucyjny, gdy świat zdawał sobie sprawę z istnienia praktycznie tylko jednego piwa: jasnego, bezsmakowego lagera. Warzyła go ograniczona liczba molochów, która sukcesywnie przejmowała mniejszych graczy, zwiększając swój udział w rynku.

Te czasy szczęśliwie już dawno odeszły w niepamięć. Nowa rzeczywistość obsiana jest browarami, czy to regionalnymi, rzemieślniczymi, czy też kontraktowymi, z których każdy stara się warzyć oryginalne, jedyne w swoim rodzaju napoje, różniące się od siebie wyglądem, zapachem i aromatem. W Polsce rodzi się ich tak dużo, że wprost ciężko nad nimi zapanować.

Z pomocą przychodzą klasyfikacje takie, jak BJCP. Dzięki nim w łatwy sposób możemy usystematyzować sobie piwa dostępne na rynku. Od jasnych do ciemnych, od lekkich do mocnych, od stawiających na słodycz, po te gorzkie. Od tych, w których pierwsze skrzypce grają słody, po te liczące na genialną pracę drożdży. Nie wiem, jak wam, ale mnie te podziały bardzo ułatwiają pracę.

DLA SPRAWIEDLIWSZEJ OCENY PIW

Gdyby uparcie trzymać się założenia, że piwo może być albo dobre, albo złe, a wysoko należy oceniać tylko takie trunki, które nam smakują, żaden lager nie miałby u mnie szans na ładną notę, zaś w czubie byłyby same stouty, szczególnie RISy.

Tymczasem mamy do czynienia z zupełnie innymi piwami, warzonymi przy użyciu odmiennych składników i oferującymi nam totalnie różne doznania. Czy da się sprawiedliwie porównać czekoladowego portera z mocno nachmielonym na goryczkę i aromat IPA? Moim zdaniem nie.

Potwierdza to zresztą kazus ostatniego konkursu Browar.bizu na najlepsze polskie piwa roku 2014. Stosowany w nim podział wyłącznie na kolor oraz zawartość ekstraktu okazał się mocno niedostosowany do potrzeb rynku: otóż w grupie „piwa ciemne górnej fermentacji powyżej 13 Blg” w szranki stają m.in. Alt z Majera, Call Me Simon z Pinty, Black IPA z Doctora Brew i Samiec Alfa z Artezana. Produkty diametralnie różne o zupełnie innej charakterystyce i oczekiwaniach. Nie da się ich racjonalnie zestawić, mimo najszczerszych chęci.

Dlatego, by sprawiedliwie podejść do tematu, należy porównywać piwa o zbliżonych parametrach. To właśnie w tym celu takie organizacje, jak BJCP tworzą wzorzec trunku z danego stylu, by na tej podstawie sędziowie (ale i zwykli konsumenci) mogli ocenić walory zestawianych produktów.

BY KONSUMENT WIEDZIAŁ, CZEGO SIĘ SPODZIEWAĆ

Klasyfikacje ułatwiają identyfikację produktu – wiedzą o tym wszyscy specjaliści od marketingu. Z tego powodu w świecie motoryzacji wprowadzono podział, na sedany, hatchbacki, kombi, SUVy, coupe itd. Klient mógł jeszcze nie widzieć danego samochodu, ale słysząc słowo „kombi”, od razu wyobraził sobie wielką kolubrynę z potężnym bagażnikiem, zdolnym przewieźć meble, albo kilkanaście zwłok.

Browary także chcą w ten sposób wyróżnić swoje produkty i celniej trafić do konsumentów. Pisząc na butelce American IPA dają nam do zrozumienia, że oferują nam jasne, mocno nachmielone piwo, bardzo aromatyczne (pachnące owocami i żywicą) i gorzkie. Zmieniając pierwszy człon, na „Belgian”, sugerują, że piwo będzie miało naleciałości fenolowe.

Dzięki klasyfikacjom, świat piwa staje się więc bardziej czytelny dla laika oraz łatwiejszy do ogarnięcia dla beer geeka. To chyba wystarczający argument za ich istnieniem.

(Visited 42 times, 1 visits today)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *