Misja: polskie IPA. Cel: uwarzyć piwo na polskim chmielu, które dorówna zagranicznikom. Rezultat: może być.
W browarze Kormoran lubią kombinować, tworzą charakterystyczne serie piw, z miejsca stające się ich znakiem rozpoznawczym – o Podróżach Kormorana napisałem już chyba wszystko. Pora zająć się drugą – PLON (czyli PL jest ON). Cóż w niej takiego szczególnego?
Otóż w 2011 roku państwo wymyślili sobie, że założą własną plantację chmielu, w której będą hodować tylko polskie odmiany. Na pierwszy ogień poszła Sybilla, charakteryzująca się intensywnym ziołowym aromatem i średnią goryczkowością. Na bazie świeżych szyszek tego chmielu przyprawiono PLON Zielony. Jako drugi na rynek wszedł PLON Brązowy różniący się od poprzednika tym, że do jego chmielenia użyto szyszek suszonych. Teraz na rynek trafia PLON Czerwony. I znów: zasyp ten sam, parametry także, natomiast w miejsce Sybilli pojawia się suszona Marynka – nieco mniej intensywna w aromacie, ale w smaku bardzo zbliżona.
Pytanie jest krótkie i proste: czy mamy się czym podniecać? Ano, moi Drodzy, nie jest źle. Co prawda na dzień dobry odstrasza dość niska, szybko opadająca piana (acz szkło ładnie chwyta), ale już kolor to klasyka IPA – ciemny bursztyn, niemal miedziany, przejrzysty. Spoko.
PLONowi Czerwonemu brakuje intensywności w zapachu, acz tego się akurat spodziewałem. Jest on natomiast wielowymiarowy, wyczujemy tu słodowość i nuty karmelu zbliżające piwo do Brown Ale, a także ziołową chmielowość i – takie mam wrażenie – mango. Czyżby suszenie tak podziałało na Marynkę?
Popijam Czerwonego i stwierdzam, że czegoś mu brak. Jego smak prezentuje się dość płasko i mało intensywnie, choć nie zaprzeczę: pije się go naprawdę dobrze, chce się wziąć kolejny łyk, w czym pomaga lekkie wysycenie. Znać tu i zbożowość, i ziołową chmielowość, natomiast ja preferowałbym większą goryczkę.
Nie wiem, czy na polskim chmielu można przyrządzić ciekawsze IPA, być może pora na wyhodowanie jakiejś nowej, rewolucyjnej odmiany? Jak na obecny stan posiadania, PLON Czerwony prezentuje się nieźle, ale do mistrzów stylu jeszcze mu daleko.
Pingback: HOP SASA: nasze znam, naszemu kadzę | Jerry Brewery