Legendarna marka wraca na polski rynek i jest mi z tego powodu strasznie wszystko jedno.
Od kilku tygodni Internety – i to nie tylko te piwne – huczą o wielkim „zmartwychwstaniu” kultowego w latach 90. EB. Piwa, które urodzonym na przełomie lat 70. i 80. z pewnością przypomni o szalonej młodości i koncertach pod chmurką, w czasie których sączyło się to warzone w Elblągu i Braniewie cudo.
Nawet ja, w tamtym okresie szczyl, od wszelkiego alkoholu – z racji wieku – trzymający się z daleka, doskonale pamiętam, jak starsza gawiedź się nim jarała, podśpiewując wraz z K.A.S.Ą. hit „Upojne lato”. Wspominam telewizyjne i prasowe reklamy zwieńczone hasłem „Czas na EB”. I nie powiem – łezka takoż mi się kręci, właśnie ze względu na tę pamięć.
NIE TAKI ZNOWU POWRÓT
Od początku tego tygodnia marka wróciła na ekrany telewizorów z dokładnie takim samym hasłem. Jej właściciele, Grupa Żywiec, liczą na to, że mimo wypadnięcia z hukiem z rynku w 2003 roku, uda się przywrócić jego świadomość wśród konsumentów. Że przypomną sobie, iż w owym czasie EB uchodziło za piwo najlepsze w swojej klasie cenowej, choć – takie są moje przypuszczenia – pewnie niczym specjalnym nie różniło się od Tyskiego czy Żywca. Że zwycięży chęć powrotu do młodzieńczych czasów…
Musicie jednak wiedzieć, że nie mamy do czynienia z brandem wyciągniętym z grobu. EB nigdy całkowicie nie zniknęło – warzono je z myślą o rynkach zagranicznych przez kilka ostatnich lat. Stąd słusznie wielu kolegów piwoznawców orzekło już jakiś czas temu, że w swoim czasie powróci także i na rodzime półki. No i stało się.
WSKRZESZANIE ZAWSZE W MODZIE
EB nie jest ani pierwszą marką, ani nawet pierwszym piwem, które postanowiono ściągnąć z zaświatów i ponownie wcisnąć konsumentom. Firmy coraz częściej zdają sobie sprawę, jak wielka moc tkwi w sentymencie i śmiało korzystają z opcji wznowienia produkcji pod znaną nazwą. Dlaczego?
Ponieważ to spora oszczędność w wydatkach na marketing. Owszem, musisz wywalić parę milionów na spoty reklamowe czy billboardy, ale Twoja kampania trwa krócej. Klienci bowiem już są zaznajomieni z nazw a, muszą się tylko dowiedzieć, że znowu jest dostępna i że CHCĄ po nią sięgnąć. Bo przecież chcą, prawda?
Najgłośniejszym przypadkiem w ostatnich latach był powrót Frugo. Ten smaczny napój towarzyszył mi niemal przez całe gimnazjum, a później zniknął z rynku – właściwie to nie wiem dlaczego. Być może rolę grała cena, nie taka znowu niska, choć z drugiej strony jakość w pełni ją usprawiedliwiała. Przyznam, że nie śledzę tego, co obecnie dzieje się z Frugo, ale jakoś dziwnie wokół niego cicho ostatnio. Czyżby magia przeszłości nie zadziałała?
SENTYMENT NIE ZAWSZE DZIAŁA
O tym, że wskrzeszone tytuły wcale nie mają łatwiej świadczą choćby przypadki dwóch czasopism: „Machiny” i „Secret Service”. Świetny popkulturowy magazyn cieszył znakomitym dziennikarstwem, pierwszorzędną oprawą graficzną i fascynującą treścią, ale po kilku latach znów skonał, głównie ze względu na brak promocji. Jak się okazuje sama Lady Gaga na okładce nie wystarczy.
„SS” z kolei poległo rzekomo z winy wydawcy (jeśli dobrze słyszałem), bowiem na brak zainteresowania narzekać nie mogło – dzięki akcji na jednym z portali crowdfundingowych autorzy zebrali zdecydowanie więcej kasy, niż zakładał cel, a papierowa wersja znikała z półek Empików niczym Imperator Bałtycki. I co? I nic – dwa numery i do widzenia.
Zresztą w piwnym świecie też mamy przykład niezbyt udanego powrotu. Jakieś dwa lata temu Kompania Piwowarska wskrzesiła kultowe w pewnych kręgach piwo 10,5. Okazało się jednak, że rynek nie przyjął go z wielkim entuzjazmem. Janusze mieli już swoje Żubry, Harnasie i Warki, a że rozpętała się piwna rewolucja, takoż geekowie nie zawracali sobie nim głowy. Zdaje się, że jeszcze można spotkać puszeczkę trunku, która smutna stoi pomiędzy młodszymi koleżkami na półce w supermarkecie…
A JAK BĘDZIE Z EB?
Nie wiem i przyznam szczerze, że nie interesuje mnie to. Sentyment już dawno przestał być wyznacznikiem moich decyzji zakupowych, a jasny lager piwem, którym miałbym się podniecić. Co więcej, patrząc na przykład wspomnianego 10,5 śmiem wątpić, czy fani piw z lat 90. też jakoś specjalnie czekają na ich powrót. Może kupią butelkę czy dwie, podjarani wizją spróbowania „nowego piwa”. Gdy jednak zorientują się, że oferuje dokładnie te same doznania, co napoje, do których już przywykli, dość szybko je odstawią.
Owszem, trzeba podkreślić, że producenci EB z wielką pompą przygotowali jego powrót i każą nam wierzyć, że mamy do czynienia z wielkim wydarzeniem. Marketingowo – świetna robota. Jednak, jak pokazuje życie, jeśli marketing nie idzie w parze z wyróżniającą się jakością, cały misterny plan prędzej czy później pójdzie się paść.
No chyba, że nagle okaże się, iż EB jest piwem powalającym, wyjątkowym, kopiącym dupę, równającym z ziemią konkurentów. Jeśli tak będzie w rzeczywistości – dajcie znać. Ja nie mam czasu na EB.