Blogerzy to nie hieny czyhające na kasę biednych browarów, a ludzie mogący pomóc w odpowiedniej promocji marki. Im szybciej to skumasz, tym łatwiej pójdzie Ci w biznesie.
Emocje po małym internetowym shitstormie z początku stycznia już opadły. Nie będę się wdawał w szczegóły, gdyż te dokładnie opisali koledzy blogerzy – przeczytacie ten wpis i ten komentarz. Ważne, że ostatecznie obie strony podały sobie wirtualną rękę, browar przeprosił i wszyscy żyć będą długo i szczęśliwie.
Przy tej okazji odżyła jednak dyskusja na temat roli blogerów w piwnym świecie. Pojawiło się całe mnóstwo komentarzy „specjalistów”, którzy uważają, że blogi prowadzi banda matołów, nie mających pojęcia o piwie, którzy tylko czekają, aż ktoś rzuci im stóweczkę za napisanie pozytywnej recenzji.
Z idiotyzmem tego twierdzenia aż nie chce się dyskutować. Nie mam ochoty udowadniać komukolwiek, że większość z nas prowadzi swoje strony dlatego, że lubi piwo i chce się swoją pasją dzielić z Czytelnikami. Że często używamy blogów, by zmagazynować swoją wiedzę, wyżyć się przy pomocy słowa pisanego, albo by sobie po prostu postukać w klawiaturę. U niektórych ta pasja przeradza się w zawód.
Inne branże już dawno dostrzegły ten fakt i chętnie korzystają z pomocy blogerów w czasie kampanii marketingowych. Pisał o tym zresztą Łukasz Matusik na swojej stronie. Zdają sobie bowiem sprawę z tego, że jakość produktu to jedno, a dobry marketing, a szczególnie królujący dziś kontent – to drugie. Najlepszy produkt owszem, poradzi sobie sam, szczególnie gdy nie ma konkurencji. Jednak gdy ta się pojawia, musi się wyróżnić także sposobem dotarcia do konsumenta. W tym pomagają właśnie blogerzy.
DLACZEGO WARTO WSPÓŁPRACOWAĆ Z BLOGEREM?
Bloger jest konsumentem, a o KAŻDEGO konsumenta należy dbać. Jeśli tego nie wiesz, nie warto brać się za handel. Konsument może mieć więc swoje humory, być czasami uszczypliwym, ale w żadnym wypadku nie daje ci to przyzwolenia na obrzucanie go błotem, tym bardziej grożenie – to tak tytułem wstępu.
Dla blogera piwnego, który wyszedł do ludzi ze swoim pisaniem, jest to swego rodzaju praca. Inwestuje swój czas, by przygotować stronę i teksty, wkłada pieniądze (mniejsze lub większe) na promocję swojej strony, by zbudować zasięg. Pozyskuje czytelników, którzy są grupą docelową browarów.
Wśród nich są nie tylko fachowcy i freaki, którzy być może sami trafiliby na produkty rzemieślników, lecz także znajomi blogera, często nie mający zielonego pojęcia o piwie. A jednak – czytając go często zaczynają sięgać po ambitne trunki. Mam przynajmniej kilkudziesięciu ziomali, którzy niejednokrotnie podkreślali, że kupili jakieś piwo za moją namową. Podejrzewam, że koledzy blogerzy także mogliby się pochwalić podobnymi liczbami.
I to właśnie ci znajomi robią różnicę. Dotarcie do nich browarom zajęłoby być może kilka lat, a tak – mają ich w przeciągu kilku tygodni. Mądrzy marketingowcy wiedzą, że to właśnie o tę grupę konsumentów trzeba walczyć najbardziej, bowiem dotychczasowy, skromny rynek już mocno się nasycił.
Warto podkreślić, że blog jest źródłem nie tylko wiedzy, lecz przede wszystkim opinii. A to właśnie ich szukają w sieci Czytelnicy.
DLACZEGO BLOGER NIE MUSI PISAĆ FACHOWO?
I tu przechodzimy do innej, często pojawiającej się uwagi skierowanej do blogerów: a że nie piszą ekstremalnie fachowo, a że się nie znają. „Jeśli nie jesteś sensorykiem i nie uwarzyłeś pierdyliarda warek, nie wypowiadaj się o piwie!” – takie opinie często pojawiają się w sieci.
A czy, przepraszam, krytyk filmowy musi być reżyserem, scenarzystą lub aktorem? Czy dziennikarz muzyczny musi mieć własną kapelę odnoszącą sukcesy? Otóż informuję – nie musi. Owszem, takie doświadczenie z pewnością mu pomoże, ale w naszym „zawodzie” chodzi przede wszystkim o lekkie pióro, umiejętne porównywanie do już skonsumowanych trunków/płyt/filmów, a także rzetelność.
Dlaczego tak? Ponieważ nasi czytelnicy w większości nie są fachowcami, nie posiadają i – co ważniejsze – nie potrzebują wiedzy, którą według co poniektórych powinniśmy przekazywać w recenzji. Większość czytających blogi piwne chce się dowiedzieć czy dane piwo było dobre. Jeśli tak, to dlaczego (np. czym pachniało), a jeśli nie – co nam w nim nie pasuje (np. że śmierdzi jak zgniłe jajo). Tylko i aż tyle. Nie interesują go tajniki warzenia, przyczyny, dla których coś się spieprzyło. Chcą wiedzieć, czy mają kupić dane piwko, czy też nie.
Z tego powodu ważna jest dla nas rzetelność. Czytelnik będzie cenił danego blogera, jeśli po przeczytaniu pozytywnej recenzji piwa pójdzie do sklepu, spróbuje napoju i stwierdzi – tak, ziomek z sieci miał rację! I w drugą stronę: jeśli obsypujemy gównem dane piwo to tylko po to, by później ktoś nam nie zarzucił, że poleciliśmy mu produkt marnej jakości. Od tego zależy nasza reputacja, a od niej – powodzenie bloga. A że czasami nie przebieramy w środkach i piszemy uszczypliwie? Cóż, recenzja musi nieść ze sobą jakieś emocje, w innym wypadku stanie się traktatem naukowym.
DLACZEGO WARTO BLOGEROWI ZAPŁACIĆ LUB PRZYSŁAĆ GIFTY?
O ile rok 2014 był czasem radosnego tworzenia browarów i wypuszczania piw, które niemal zawsze sprzedawały się w całości, o tyle w tym roku już nie będzie tak kolorowo. Podaż przewyższy popyt, bowiem na rynku piwa rzemieślniczego pojawi się więcej trunku, niż pasjonaci są w stanie wypić.
Browar ma więc dwa cele: przegonić konkurencję w wyścigu po fanów piwa, bądź też poszerzać terytoria. W obu przypadkach bardzo pomocni są blogerzy. Jednak nie dadzą rady sprawdzić i ocenić wszystkich piw oraz podzielić się opinią o nich ze swoimi czytelnikami. Muszą selekcjonować spożywane trunki. W tej selekcji zawsze warto im pomóc, czyż nie?
Nie traktujcie tego jako żebry – blogi będą funkcjonować bez podarków i bez współpracy za pieniądze. Sęk w tym, że na dłuższą metę komitywa z blogerami wyjdzie każdemu browarowi na dobre. Liczne przykłady z innych rynków, czy nawet akcja promowania Somersby w sieci (tutaj znajdziecie jej podsumowanie) pokazują słuszność takich działań.
No to jak – będzie zgoda?
Tekst bardzo uczciwy i mądry! Dostałam niedawno wiadomość od jakiegoś uroczego anonima z zapytaniem jak to jest się sprzedać za browara. Moje wpisy są naprawdę pracochłonne: muszę daną rzecz wymyślić, zaplanować, ugotować, ułożyć stylizację, zrobić zdjęcia, opracować recepturę, napisać wstęp i przepis. To kosztuje czas, pieniądze, ale i daje mnóstwo satysfakcji gdy ktoś pisze, że zrobił coś z przepisu i było super. A ponieważ lokuję produkty tylko z własnej woli to nie oczekuję nic w zamian(chociaż miło jak ktoś dany przepis udostępni dalej i tyle;)).
„Sprzedać się za browara” – good one 😀
Myślę, że wśród wielu internautów pokutuje wizerunek piwosza jako oszczanego, zarośniętego żula, który zbiera puszki, by zarobić na jednego Harnasia. Nasza w tym rola, by zrozumieli, jak bardzo się mylą 🙂
Ładnie żenujący żebrowpis
No nareszcie ktoś zrozumiał o co mi chodziło!
Prawda? Może za tą godzinę poświęconą temu tekstowi i kilkaset godzin poświęconych innym tekstom dostanie piwo za 7 złotych. Deal życia! 🙂 Oj Jurek,ty kombinatorze 😉
Jako sensoryczne zero gotów jestem sprzedać się jeszcze taniej, na przykład za: http://bit.ly/1ygDHa7 😉