Mnóstwo wyjątkowego piwa oraz deszczowa pogoda – tak zapowiadał się tegoroczny Festiwal Birofilia. Pierwsza prognoza się sprawdziła, druga na szczęście nie, dzięki czemu mogłem spędzić cudowną sobotę w miłym otoczeniu.
Choć festiwal startował już w piątek 20 czerwca po południu, to jednak mnie dane było wybrać się do Żywca dopiero w sobotę. Połączenia komunikacyjne między Krakowem, a tamtą częścią Śląska, mówiąc oględnie, nie są zbyt zadowalające, zatem dwudniowa wyprawa nie wchodziła w grę. Przecież nie pojadę samochodem – policjantom nie da się wszak wytłumaczyć, że tylko degustowałem!
Wsiadłem więc w sobotę 21 czerwca rano do busa w towarzystwie mej Rodzicielki, której chciałem pokazać na czym piwny fenomen polega, oraz zioma z mieszkania, któren też od czasu do czasu lubi skosztować dobrego piwa i udałem się na południe. Wszelkie prognozy pogody straszyły deszczem, więc zabrałem ze sobą mój płaszcz przeciwdeszczowy, który niejedno już przeszedł i wytrzymał. Po dotarciu na teren festiwalu, czyli okolice Arcyksiążęcego Browaru w Żywcu okazało się jednak, że – choć wiało – to słońce postanowiło głaskać miłośników piwa po głowie, by mogli w spokoju sączyć swój ulubiony napój.
Na początek mała wpadka – w punkcie informacyjnym zabrakło żetonów. Trochę się przeraziłem, że trud mój skończony, na szczęście obrotne panie w mig załatwiły dostawę. Zaopatrzony w słuszną ilość kilkudziesięciu plastikowych krążków (każden wart 2 zł, co – jak się okazało – było ceną rewelacyjną) ruszyłem do namiotu medialnego, by grzecznie się akredytować. A tam – fanty! Koszulka, kufel, materiały prasowe. Nie powiem, poczułem się miło połechtany.
Jednak i bez tych darów Birofilia z miejsca podbiły moje serce. Wystarczyło rzucić okiem na program imprezy, a także listę piw, o które zadbali organizatorzy, na czele z Grzegorzem Zwierzyną, a już mogło zakręcić się w głowie. Cały dzień wykładów umilanych przez 623 piwa (i jeszcze kilkanaście produktów piwowarów domowych)! Swoją wędrówkę rozpocząłem od namiotu festiwalowego. Akurat Tomek Kopyra opowiadał o tym, jak zafascynować się piwem. Ponieważ ten etap mam już dawno za sobą, więc ruszyłem w kierunku Alei Piw Świata, jedynie od czasu do czasu zaglądając do wspomnianego namiotu, by zobaczyć pokaz warzenia piwa prowadzony przez Beatę i Jacka Michnę, tudzież posłuchać Michała Marandę z Polskich Minibrowarów opowiadającego o polskim rynku browarów, a także dziewczyny z bloga Piwne Gotowanie – Alicję Czerwonkę i Magdalenę Regulską – które pichciły specjały przygotowywane z udziałem piwa. Mniam!
Wróćmy jednak do Alei Piw Świata, która była główną atrakcją programu. Podoba mi się ta idea – zamiast miliona stoisk poszczególnych browarów, organizatorzy postawili na wyróżniki stylowe. Jesteś fanem lagera? Proszę bardzo – wybierz sobie jednego z kilkunastu (w tym garści lanej z beczek). Gustujesz w Black IPA? Cała gama takowych czeka na ciebie! A może coś z belgijskich dzikich szaleństw? Do wyboru, do koloru!
PRZECZYTAJ RECENZJĘ PIW Z BIROFILIÓW 2014
Zaopatrzony w festiwalowy kufel ruszyłem więc aleją, by zdegustować kilkanaście piw, których wcześniej nie miałem przyjemności gościć w moich ustach i przełyku. Szczegółowo o najsmaczniejszych napiszę w oddzielnym poście już niebawem. Wyróżnić chciałbym premierę, Call Me Simon, którą uwarzył Simon Martin z videobloga Real Ale Craft Beer razem z naszym browarem Pinta. To imperiale irlandzkie Red Ale. Wyszło im bardzo pełne, gorzkie piwo – dla mnie bomba!
Wreszcie udało mi się dopaść za rozsądną cenę Old World Russian Imperial Stout z Brew Doga. Reprezentant ich najlepszej serii nie zawiódł – przebogaty w smaku i aromacie, czekoladowy, mocny. Czego chcieć więcej?
Ostatnim ważnym dla mnie doświadczeniem było poczucie, cóż oznacza sławetna „końska derka” w piwie. Za przykład wziąłem St. Louis Kriek Lambic, istny kompot wiśniowy, tyle że pachnący stajnią, a to za sprawą użycia belgijskich drożdży dzikiej fermentacji. Jestem na tak.
Wróćmy na chwilę do żetonów. Raz, że ułatwiły zakupy, a dwa, że ich cena – jeden za 2 zł – pozwoliła rozsądnie zaplanować degustację i wypróbować wielu znakomitych trunków relatywnie niskim kosztem. 6 zł za próbkę wspomnianego Old World RISa to było to, na co czekałem. Oby inne festiwale były tak miłe i raczyły nas dostępnymi specjałami w rozsądnych cenach.
Nierozsądna (z premedytacją) była jedna. Uważane za jedno z najlepszych piw świata Samuel Adams Utopias, czyli długo leżakowane Barley Wine, mające 27% alkoholu, podawane w przepięknym ceramicznym naczyniu wystawiono na licytację (środki przekazano na cele charytatywne). Gdy ostatni raz podszedłem do festiwalowego sklepu, by sprawdzić ile kosztuje, jego cena wynosiła, bagatela, 1500 zł. Może kiedyś się szarpnę – podobno w hurtowniach można dostać owo za 100 dolarów. W rzeczonym sklepie oczywiście kupiłem kilka piw, ale postawiłem na te dostępne dla mojej kieszeni.
Gdy już ogarnąłem wszystkie atrakcje, siadłem sobie z Rhino od browaru Widawa i Tomka Kopyry przy stoliku, by podziwiać dziki tłum przelewający się przez teren Birofiliów. Przekrój wiekowy od 1 roku (serio serio) do lat ponad 70. Ludzie dobrze zorientowani w piwie (w tym blogerzy oraz członkowie forum Browar.biz), a także garść przypadkowych, których chcieli zobaczyć na czym polega piwna rewolucja, wśród nich moja Rodzicielka. Zachwyciła się kulturą i rozmachem całego przedsięwzięcia, gdyż jak mi później powiedziała, spodziewała się większej ilości typów spod ciemnej gwiazdy, mocno znietrzeźwiałych i agresywnych. Wyjaśniłem, że właśnie na tym polega fenomen fanów dobrego piwa. A i owszem, wszyscy wlewamy w siebie od czasu do czasu spore ilości alkoholu, ale nie w celu podkręcenia sobie humoru, tudzież zamordowania się procentami. Tu chodzi o klimat wspólnych spotkań, radość z rzemiosła i rozwoju naszego świata oraz poszerzania wiedzy i krzewienia kultury picia piwa.
Świetnym przykładem jak to działa w praktyce, było wręczenie nagród dla zwycięzców Konkursu Piw Domowych i Konkursu Piw Rzemieślniczych. Tu nie było zawistnych spojrzeń, że „ja nie wygrałem” – wszyscy cieszyli się z twórcami najlepszych trunków, których w tym roku zgłoszono rekordową ilość, bo aż 432! Część z nich pewnie już niedługo otworzy swoje browary rzemieślnicze i będzie raczyło nas swoimi specjałami, więc jak tu nie zacierać rąk z radości?! Jednym z nich na pewno będzie Czesław Dziełak, który nie tylko wygrał w kategorii Dubbel, ale także zdobył – drugi rok z rzędu – tytuł Grand Championa. Jego piwo zostanie uwarzone w Browarze Zamkowym w Cieszynie i trafi na rynek 6 grudnia 2014 roku. A kto wie, być może już w przyszłym roku Czesław rozkręci własną firmę (krążą takie słuchy). Pełną listę laureatów znajdziecie TU (piwa domowe) i TU (piwa rzemieślnicze).
Festiwal Birofilia 2014 przeszedł zatem do historii jako wspaniała prezentacja wielkiego i pewnie ciągle nieodkrytego świata piw. U wielu zaszczepił piwnego bakcyla, innych zapewnił, że ich pasja do piwa to nie mrzonka czy sezonowy wymysł. To sposób na życie i realizację swoich pasji. Jestem jednym z tych ludzi.
PODOBAŁO SIĘ? POLUB MNIE NA FACEBOOKU!
Pingback: BIROFILIA 2014: multirecenzja piw | Jerry Brewery