Piwo rzemieślnicze przełamuje nie tylko granice smaku i aromatu, lecz także naszej tolerancji na wydatki.
Złapałem się ostatnio na tym, że przestałem liczyć, ile wydaję miesięcznie na swoją pasję. Podejrzewam, że niekoniecznie więcej, raczej… inaczej. Nie chodzi tu o poprawę stanu portfela – choć ta na szczęście też się dokonała – raczej o podejście do piwa.
Przede wszystkim przestałem cierpieć na biegunkę nowości z polskich browarów. Już nie mam misji spróbować ich wszystkich – zdałem sobie sprawę, że nie ma na to szans. Co za tym idzie: mniej wydaję na rodzime trunki, a więc znaczną część środków mogę przeznaczyć na piwa z zagranicy. To zaś pozwala mi sięgnąć po pozycje po 20 i więcej ziko.
Oczywiście, zanim już szarpnę się na taki wydatek konsultuję decyzję z internetem, by mieć pewność, że nie wyrzucam sosu w błoto. A wtedy nawet i 50 zł mi nie straszne. W końcu czego nie robi się, by spróbować rarytasów.
Zauważyłem wśród swoich znajomych, że proces finansowego wtajemniczenia przebiega w sposób bardzo zbliżony do mojego. Dlatego też postanowiłem wypunktować pięć stopni-poziomów, przez które chyba każdy/każda z nas przeszedł. Ja jestem obecnie gdzie pomiędzy czwartym a piątym. A Ty?
-
A, wezmę sobie jakieś regionalne
To jest ten moment, w którym dostrzegasz na półce inne napoje, niż Żubr, Tyskie oraz Żywiec i zaczynasz zastanawiać się czy masz ochotę wydać złotówkę lub dwie na piwo, które pewnie smakuje tak samo. Ale wydajesz, bo widziałeś, że Maciek, Kaśka i Krzysiek wrzucili sobie zdjęcie na Instagram z jakimś tam Kormoranem.
-
No dobra, dajcie mi ten polski kraft
Ten przeskok jest najbardziej drastyczny. Nagle musisz się przestawić z ceny rzędu 3, góra 4 zł na średnią na poziomie 8 ziko. Przyznam szczerze, że tutaj wiele zależy od szczęścia: jeśli kilka pierwszych piw, które kupisz za tę cenę okaże się smaczne. Wtedy w głowie rodzi się implikacja: jeżeli wydaję więcej, to piję lepsze wywary. Łapiesz bakcyla. Portfel zaczyna drżeć.
-
RIS z Polski? Spróbujmy
To chwila, w której kupowanie polskiego kraftu jest dla Ciebie – nazwijmy to – codziennością. W głowie pojawiają się małe głosy, które szepczą: „a może by tak raz na jakiś czas kupić coś szczególnego Made In Poland? O, właśnie Mr Hard’s Rock z Pracowni Piwa wszedł do sklepów. Dobra, raz na jakiś czas możesz wydać te 17 zł”. No i wydajesz. I cieszysz się, żeś dobrze postąpił. Będziesz tak robił częściej.
-
Dobre piwo z zagranicy zawsze chętnie!
Kolejny kluczowy moment w życiu fana piwa. Magiczna granica 15 zł, po przekroczeniu której otwiera się przed Tobą przebogaty świat piw zagranicznych, które do tej pory degustowałeś w najmniejszej możliwej ilości w dobrych knajpach lub ukradkiem chłeptałeś z pokali kolegów. Najpierw pokonujesz ją sporadycznie, od święta (urodziny, imieniny, dzień nauczyciela, pierwsza kupka dziecka), później stwierdzasz, że możesz sobie pozwolić na regularne zakupy trunków po więcej niż kilkanaście złotych, jeśli te regularnie rzucają cię o podłogę. Bynajmniej z powodu upojenia alkoholowego.
-
Oby tylko druga połówka nie dowiedziała się, ile na to wydałem…
Poziom, na który dopiero wejdę, zarezerwowany dla szogunów, którzy albo piją jedno piwo na miesiąc, albo na konto wpływa im wypłata powiększona przynajmniej o jedno zero w stosunku do średniej krajowej. 70-100 zł za butelkę? Żaden problem! Większy transport prosto z „jUeS and Ej”? Naturalnie. Zazdraszczam. Też tak chcę.
Ohhh kurczę, siedzę w tym temacie już jakieś dwa, czy trzy lata, ale stwierdzam, że istnieje też inna „ścieżka rozwoju” (nawiązując do narracji RPGowej). I rozłam zaczyna się już gdzieś pomiędzy drugim a trzecim poziomem. Człowiek stwierdza – po co ma wydawać te „naście” złotych na dokonania polskiego i zagranicznego kraftu, kiedy może nauczyć się warzyć w domu i w miarę analogiczne efekty osiągać odrobina pracy, czasu i dużo mniejszą ilością kosztów? 😉 A to czego nie uwarzy sam, zdobędzie na drodze wymiany. Oczywiście, czasami zdarzy się kupić to czy tamto nieco drożej (RIS i BW z Pracowni to luksusy 😀 ), jednak dotychczasowe spotkania z wyższą półką cenową zazwyczaj skłaniały mnie do refleksji, że chyba jednak niekoniecznie były warte swojej ceny. Także mówiąc krótko – bazując na tym zestawieniu zatrzymałem się gdzieś w okolicach pomiędzy drugim, a trzecim poziomem.
Słusznie rzeczesz, że cena nie zawsze idzie w parze z jakością, ale mimo wszystko te napoje z górnej półki cenowej kuszą: a to leżakowaniem, a to nietypowym dodatkiem. Przynajmniej ja tak mam 🙂
Do Świat Piwa mają dojechać „tactical nuclear penquin” i „sink the bismarck” z brewdoga. 350 i 420zł za butelkę. Gdybym miał taką kasę to „pingwina” bym spróbował.
Hmm, to jeszcze nie jest level dla mojego portfela 🙂
te piwa to juz przesada, sink juz był nie raz w Polsce…
kupisz i co ? wypijesz na raz ? leżakować ? po co ?
w takiej cenie mozna kupic dobrą whisky/ey i sporo porządnych piw zzagranicy
Ja zatrzymałem się na poziomie 2 czasami rzadko zajrzę na 3. Dalej nie zamierzam, wolę wydać na książki czy inne pasje. Jedynie zgodzę się, że warto odpuścić świat nowości i częściej wypić po raz drugi/trzeci sprawdzone piwo.
U mnie schemat był podobny, choć z racji tego, że trzeci punkt miał miejsce jakieś 3-4 lata temu, zacząłem próbować piw belgijskich dostępnych w marketach. Duvel, Ename, Leffe itp. Z reguły w małych butelkach po 8-10 zł. I tu nastąpił przełom w przekonywaniu znajomych do dobrego piwa. Do prezentów zamiast butelki wina za około 20zł wolałem dorzucić Tripel Karmeliet, Kwaka czy Chimay w dużej butelce. Wydatek podobny, estetyka zachowana, a do tego zawsze dobre wytłumaczenie, że zawartość alkoholu niewiele mniejsza niż w winie, a przy okazji możliwość spróbowania czegoś nowego. Wtedy też po raz pierwszy na sylwestra, zamiast „szampanem” nowy rok swietowalismy Deusem 🙂