Gdy część z was balowała w Warszawie na premierze Dubbla Cieszyńskiego, ja wyruszyłem z przyjaciółmi na Wrocławski Szlak Piwny. Nie żałuję.
Byłem święcie przekonany, że w grudniu, po zakończeniu piwnego sezonu festiwalowego, mój portfel będzie mógł wreszcie odpocząć. A gdzież tam! We Wrocławiu co i rusz dzieje się (i dziać będzie) coś ciekawego. Startuje Browar Stu Mostów, Doctor Brew zaprezentuje piwo świąteczne, podobnie zresztą jak AleBrowar. Uff…
Ciąg imprez zapoczątkował jednak Wrocławki Szlak Piwny (5-7 grudnia). To druga edycja wydarzenia organizowanego wspólnie przez tutejsze knajpy serwujące ambitne trunki – pierwsza miała miejsce na początku kwietnia. Tym razem Szlak rozrósł się do trzech dni, a w zabawie uczestniczyło sześć lokali: Kontynuacja, Szynkarnia, Marynka, Zakład Usług Piwnych, Academus i Lamus.
Ja rozpocząłem zabawę w ostatnim z nich, w piątek po pracy. Niedaleko pakerni, na której chcę zrobić z siebie boga, położony jest słynny wrocławski nasyp kolejowy, pod którym mieści się kilkadziesiąt knajpek, cukiernia, pizzeria i sex shop. Lamus położony jest na początku tego traktu.
W momencie, w którym wbiłem do pubu, na miejscu nie było nikogo, kto miałby pojęcie, że niniejszym wystartował rzeczony Szlak. Panowie w marynarkach sączyli jakieś koncerniaki i odprężali się po pracy. Ja zamówiłem Luzy Rajtuzy z Podgórza, odebrałem kartę uczestnika, po czym – już zupełnie wyluzowany, udałem się do domu.
W dalszą podróż wyruszyłem w sobotę wraz z Kobietą i krakowskimi ziomalami. M&M przyjechali pozwiedzać stolicę Dolnego Śląska, nie mogli więc zaprzepaścić okazji do zaliczenia atrakcji turystycznej, jaką niewątpliwie jest Szlak Piwny. Po obfitym obiedzie w najlepszej na świecie Pierogarni Stary Młyn (trzeba było zrobić sobie podkładkę!), ruszyliśmy do położonej nieopodal Kontynuacji.
W środku jak zwykle tłoczno i gwarno, ale na szczęście udało nam się znaleźć wolny stolik. Bardzo mnie ucieszyło, że na kranie znalazło się Petrolio – wędzony porter z Artezana, którego nie miałem jeszcze okazji pić. Znakomita czekoladowość, podbita lekką szynkową wędzonką zrobiła robotę. To naprawdę wyśmienite piwo! W sam raz do dyskusji na temat „dlaczego lubię/nie lubię piw dymionych” i innych niezwiązanych z alkoholem.
Kolejnym punktem miał być Academus, niestety nie dane nam było znaleźć wolnego stolika. Udaliśmy się więc do Zakładu Usług Piwnych. Wcisnęliśmy się cudem i również mieliśmy fuksa, że zwolniło się miejsce przy jednym ze stołów. Zaklepaliśmy sobie miejscówkę, po czym poszliśmy po napoje. Mój wybór padł na kolejną wędzonkę – Gacie Po Tacie z Podgórza, czyli smoked stout. Czuję się rozczarowany, ponieważ dymu tu jak na lekarstwo, z kolei w ustach piwo pozostawia uczucie ciężkości.
Sytuację uratował Michał Gref z powstającego właśnie wrocławskiego browaru rzemieślniczego Profesja, który – tak się złożyło – skończył wykład, wygłaszany w ramach WSP. Miał przy sobie kilka uwarzonych jeszcze na sprzęcie domowym trunków, w tym bardzo ciekawego weizena. Piwo zostało przyprawione nie chmielem, a samodzielnie zmieszanym gruitem. Dzięki temu obok bananów pojawiły się wyraźne cytrusowo-ziołowe nuty.
Michał, który skądinąd macza palce w Wrocławskiej Inicjatywie Piwowarskiej, opowiedział mi o planach Profesji, starcie i piwach, które będą butelkować i beczkować, a później rozwozić do największych polskich miast. Gdy tylko browar ruszy, na pewno udam się na miejsce z aparatem!
Po miłej nasiadówie w ZUPie, ruszyliśmy do Szynkarnii. Tu również ledwo udało się wcisnąć, ale w końcu znaleźliśmy miejsca na pięterku, przy oknie. Tym razem do wieczornych Polaków rozmów zaordynowałem sobie Dubbla Cieszyńskiego – no niech będzie, że w jakimś sensie uczestniczę w premierze!
Zauważyłem ciekawą prawidłowość. Otóż piwosze, którzy deklarują się jako antyfani belgijskich trunków, bardzo chwalą piwo Czesława Dziełaka za charakterność i ładny aromat. Z kolei ci, którzy wyroby trapistów mogą pochłaniać w każdej ilości, dystansują się do Dubbla. Ja także uważam, że jest nieco mulący, a w aromacie zalatuje gumą balonową. Na tę chwilę Dwu-dzik z browaru Gzub to, według mnie, lepsze piwo. Niemniej butelkowy Grand Champion Birofiliów właśnie spoczął u mnie, by sobie poleżakować. Być może po ułożeniu skopie mi tyłek.
Po skonsumowaniu Dubbla okazało się, że komunikacja miejska nakazuje udać się na miejsce noclegu. Co więcej, niedzielny poranek podpowiedział mi, że lepiej nie brać w ten dzień żadnego alkoholu do ust. Z bólem serca posłuchałem. Co prawda nie dane mi było ukończyć Szlaku, ale za to uratowałem trzeźwość umysłu.
Wielkie propsy dla organizatorów drugiej edycji Wrocławskiego Szlaku Piwnego! To kolejna inicjatywa, która – mam nadzieję – natchnie rzesze ludzi do picia rzemieślniczego piwa. Być może w przyszłości warto by wyjść poza kluby i głosić piwną ewangelię poza ich granicami? Chętnie zostanę jednym z proroków!