„Prześladowanie, szantaż, groźby, pobicia” – Menachem Bornsztajn, czyli Ślepy Maks, może i działał w dobrej wierze, ale ciężko poklepać go po pleckach za, mówiąc delikatnie, brak społecznej ogłady. A jak będzie z piwem nazwanym na jego cześć?
Państwo wybaczą, ale nigdy nie czaiłem popularności Robina Hooda. Okej, miał wesołą kompanię, pomagał biednym, ale jakim kosztem? Czy okradanie bogatszych tylko dlatego, że mają pieniądze jest powodem do chwały? Czy ludzie ze sporym zapasem gotówki zawsze muszą być źli (jak to często jest przedstawiane)? Nie bądźmy naiwni…
Tym niemniej ludzie kochają takie historie i w swojej okolicy szukają podobnych bohaterów. Za łódzkiego Robina Hooda uchodził właśnie Ślepy Maks, żyjący w latach 1890-1960. Nie będę wam opowiadał jego historii zbyt szczegółowo, gdyż na nurtujące pytania odpowiedzą wam internety. Faktem jest, że Menachem lubił spędzać czas w piwnej knajpie Kokolobolo – już sam ten fakt czyni go idealnym kandydatem na patrona piwa. Ja dopadłem go na ul. Więziennej we Wrocławiu – wpadł, gdy chciał okraść miejscowego krasnoludka.
Szemrany jegomość trafił też na etykietę Weizenbocka uwarzonego przez Marcina Chmielarza z Piwoteki w radomskiej Pivovarii. Czymże uczczono postać rzezimieszka?
Zapach: niby znajdziemy tu wszystko, czego po pszenicznym koźlaku należy oczekiwać, ale moim zdaniem aromat Ślepego Maksa mógłby być bardziej intensywny. Tym niemniej na tapetę trafiają: banany i goździki, surowe ciasto chlebowe, ciut estrów wiśniowych i śliwkowych, a także nutka alkoholu. Niestety, gdzieś w tle majaczy siarka…
Piana: żółta czapka początkowo prezentuje się bardzo okazale, by po chwili spektakularnie zdechnąć. Broni się za to drobnymi pęcherzami oraz niezłym, choć może chaotycznym lacingiem.
Kolor: rudy ze złotymi przebłyskami, mętny niczym błoto. Wszystko się zgadza.
Smak: w pierwszym akordzie po języku harcują banany, później do głosu powoli dochodzi surowe ciasto, by na końcu uderzyć po gardzieli grzejącym alkoholem. I to by było na tyle – mało tu melanoidów czy karmelowej słodyczy. Ślepemu Maksowi po prostu brakuje ciała. Mógłby też być nieco bardziej wyklejający i oleisty – takie moje zdanie.
Tak jak postać łódzkiej legendy zupełnie mnie nie kręci, tak piwo jego imienia raczej nie będzie zbyt często gościło w moim szkle. Z Weizenbocka można wycisnąć zdecydowanie więcej. Amen.
ŚLEPY MAKS
Piwoteka/Pivovaria
Weizenbock
Skład: słody pilzneński, monachijski, caramunich, pszeniczny ciemny; orkisz; ekstrakt słodowy pszeniczny; chmiele Magnum, Nelson Sauvin, Hallertauer Mittelfruh; drożdże WB-06; woda
Cyferki: alkohol 6,6% objętości, 18% ekstraktu
Cena: 8,50 zł (Drink Hala, Wrocław)
Soudtrack: nie znam żadnej piosenki o Ślepym Maksie, ni innym łódzkim typie, za to czytając jego historię od razu przypomniała mi się współpraca zespołu Klezmafour i Pablopavo, która zaowocowała piosenką „Urke”, osadzoną w klimacie warszawskiej Pragi.