PRAGA: Nick Cave i piwo

Niezapomniany koncert i odświeżenie wizerunku czeskiego kraftu – oto najprzyjemniejsze skutki mojego weekendowego wypadu do stolicy Czech.

Przyznam, że nie spodziewałem się tak szybkiego powrotu do Pragi. Wiosną balowałem tam z Brokreacją na festiwalu Salon Piva i jakoś nie odczuwałem potrzeby ponownej wizyty (choć samo miasto lubię). Przyczynkiem stał się Nick Cave i jego koncert z The Bad Seeds. Chcieliśmy z Dziewczęciem wybrać się do Warszawy, ale że tam wszystkie bilety rozeszły się momentalnie, pozostała nam Praga.

KONCERT

Szczerze mówiąc to całkiem dobry deal, szczególnie dla osób mieszkających na Dolnym Śląsku. Do Pragi jedzie się niewiele dłużej niż do Warszawy, a okolica i ładniejsza, i ceny – jeśli dobrze poszukać – bardziej przystępne. Coś więc czuję, że gdy kolejna gwiazda, którą chcemy zobaczyć, pojawi się zarówno w Polsce, jak i w stolicy Czech, pojedziemy na południe.

Na koncercie aparatu nie miałem, ale zdjęcie Pragi chętnie wrzucę. 😉

Skoro więc już mowa o koncercie to muszę podkreślić, że Cave zrobił na mnie fenomenalne wrażenie. Po ostatniej płycie miałem obawy, czy koncert nie będzie jedną wielką smutą, a my z H., mając miejsca siedzące (trybuny), prędzej uśniemy, niż będziemy się szalenie bawić. Nic z tych rzeczy. Owszem, Złe Ziarna zagrały cały materiał ze „Skeleton Tree”, ale poprzeplatany kawałkami zarówno z „Push The Sky Away”, jak i klasycznych płyt grupy. Dynamika więc została utrzymana przez całe 2 godziny, a w pobudzaniu emocji żywo pomagał szalejący Warren Ellis i – oczywiście – mistrz ceremonii, Pan Cave. Najlepsze momenty? Moim zdaniem „Higgs Boson Blues”, żarliwy, rozimprowizowany, oraz „Jubilee Street” z niespodziewanie rozpędzoną końcówką. Magiczny wieczór zakończył mój ukochany „Push The Sky Away”, w czasie którego Australijczykom na scenie towarzyszył tłum fanów.

Wyszliśmy z praskiego The 02 Arena zauroczeni, choć z poczuciem, że emocje mogłyby być większe, gdybyśmy stali na płycie, a nie siedzieli na końcu trybun. Ale co zrobisz – tylko takie bilety były dostępne, więc nie mieliśmy wyjścia. Przy następnej okazji zreflektujemy się szybciej.

PIWO

Skoro koncert odbywał się w czwartek wieczorem, to stwierdziliśmy, że grzechem byłoby nie wykorzystać okazji i nie pobyć w Pradze trochę dłużej. Tak więc zaliczyliśmy w trzy dni wszystkie punkty obowiązkowe, z Mostem Karola, Hradczanami, ZOO (podobno jednym z najlepszych w Europie) i wieżą na Żiżkowie na czele. Zakładam jednak, że od powyższych bardziej interesują was odwiedzane miejsca piwne, więc pora przyglądnąć się im nieco bliżej.

Vinohradsky Pivovar

Miejscówka położona niedaleko naszego hotelu przyciągnęła nas nie tylko odległością, ale i dobrymi ocenami na RB. Przyznam, że spodziewałem się warzenia czeskich stylów oraz klasycznego wystroju, tymczasem naszym oczom ukazała się nowoczesna restauracja (z bardzo przyzwoitymi cenami) połączona z brewpubem. Z obu poziomów lokalu można podziwiać warzelnię i leżakownię, a przy barze zamówić jedno z pięciu piw. My wzięliśmy trzy.

Jantarova 13 to – na moje oko i węch – Polotmave, ale jakże intensywne i wielowymiarowe. Zioła, trawa i słodowość w aromacie, do tego naprawdę mocna dawka chmielu w smaku i goryczce, choć z obowiązkową zbożową podbudową. Bardzo dobre! [7,5]

APA to jakiś cytrynowy kosmos! Serio, intensywność odczucia tego owocu jest wprost niespotykana. Aż trudno uwierzyć, że nie dodano tutaj sztucznych aromatów czy skórki cytryny. Wszystko to efekt odpowiedniego chmielenia. Jedyne, co mi w tym piwie przeszkadza, to jednowymiarowość. W sensie: poza tą cytryną – świetną skądinąd – nie za dużo się dzieje. Ale i tak chwalę jak swoje. [7,5]

IPA okazało się być równie intensywne, acz ciągnące w stronę tropików (mango i kiwi), z domieszką pomarańczy. Owoce wypełniają gardło od pierwszego łyku, ślicznie przechodząc w charakterną goryczkę. Karmelu ani krztyny. Brawa! [8]

U Supa
Transfer do centrum miasta zaowocował wizytą w dwóch browarach restauracyjnych. U Supa stawia wyłącznie na klasykę. Cóż więc mieliśmy robić? Zaordynowaliśmy sobie dwa piwa: Svetle i Tmave. Do tego pierwszego przyczepić się za bardzo nie mam jak, może poza obecnością diacetylu. Nie przeszkadza ona jednak w niczym, tym bardziej, że otrzymujemy sporo ziół, przyjemną słodowość oraz mocną – jak na styl – goryczkę. [6,5]

Tmave budzi zaś podejrzenia już samym wyglądem, gdyż ciemne to ono jest najwyżej „polo”. Ciemnych akcentów trudno tu uświadczyć, za to estrowość i owszem. Do tego aldehyd octowy pod postacią farby emulsyjnej. Do poprawki. [3]

U Tri Ruzi
Drugi z browarów na rynku, który odwiedziliśmy, bardziej otwarty na style piwne. Trochę zdziwiło mnie, gdy zamawiając trunek o nazwie Alt otrzymałem Weizena, ale cóż, być może autorzy nie wiedzieli, że tym zabiegiem wprowadzają nas w błąd (hańba im). Samo piwo to klasyka gatunku mnóstwo goździków, nieco mniej bananów, do tego muśnięcie cytrusami. W smaku pojawia się przyjemny posmak toffie, połączony z potężną dawką przypraw i łagodną kwasowością. Winuszuję – dobra robota! [8]

Miejscowe APA zaskoczyło mnie równie mocno, co w Vinohradskym Pivovarze. Znów – zero karmelu, za to mnóstwo cytrusów i trochę goryczki. Ponownie mógłbym się przyczepić jednowymiarowości, ale owa nie przykrywa innych zalet wywaru. [7,5]

Beer Geek
W dniu, w którym wizytowaliśmy multitap, Beer Geek zdetronizował Zly Casy jako najlepszy lokal z piwem według userów Ratebeera. Zakładam, że za sukcesem stoi położenie (centrum modnego Żiżkowa) oraz gwarność, bo sam wybór piw nie powala. Ponad 20 kranów, a tylko kilka czeskich kraftowców oraz trochę zagranicy raczej drugiego sortu. Butelek całkiem sporo, ale z dość lichym jeśli chodzi o style wyborem. Plusem jest kuchnia oferująca całą gamę skrzydełek. Sam nie spróbowałem, gdyż nie miałem smaku, ani miejsca w brzuchu, ale słyszałem sporo dobrych opinii.

Tautara, czyli goście z Nowej Zelandii, zaproponowali sesyjne Black IPA na chmielu Amarillo. Wszystko spoko, gdyby nie fakt, że piwo okazało się ewidentnie utlenione, zupełnie pozbawione rześkości, z mikroskopijną dawką chmielu w aromacie, w smaku nawet nie wspominając. Wniosek: nie ściągaj z Antypodów chmielowych piw. A jeśli już, sprzedawaj je od razu, a nie po kilku miesiącach. [3]

Clock w towarzystwie jeszcze dwóch browarów, których nie rozszyfrowałem, uwarzył Gose o nazwie OMFG. Cóż sprawia, że rzeczony okrzyk można uznać za zasadny? Podejrzewam, że chodzi o dodatek – tuńczyka. A przynajmniej tak głosi tablica. Ani moje, ani Dziewczęcia zmysły nie wyczuły rybiej nuty, czym zawiedliśmy się okrutnie (w końcu po to kupowałem to piwo). Do innych cech nie mam żadnych uwag: to klasyczne Gose. Słone, przyprawowe, lekko kwaśne, pijalne. [6]

Z racji tego, że ostatnio coraz bardziej przekonuję się do chmielu Galaxy, z zainteresowaniem sięgnąłem po Single Hop Galaxy z browaru Chotoviny. To istna owocowa bomba, z dominującą rolą melona. Jego nuta jest tak intensywna, że pijąc trunek mam wrażenie, jakbym gryzł owoc. A to znak, że ktoś tu potrafi warzyć. [7,5]

Przez dłuższy czas nie mogłem zidentyfikować stylu piwa Podzim od Sibeerii. Imperial Autumn Ale – głosił napis na tablicy, tymczasem słodycz w pierwszym akordzie i mnóstwo czekolady w drugi przywodziły na myśl Portera. Gorzkiego, to prawda, ale jednak. Tymczasem okazało się, że mamy do czynienia z India Brown Ale, tyle że z homeopatyczną dawką chmielu. Niemniej piwo samo w sobie bardzo smaczne, mocno kakaowe. [7]

Zly Casy

Obchodzący w przyszłym roku 10-lecie istnienia lokal to mekka dla praskich fanów piwa i przekąsek. Gigantyczny hot-dog to punkt rozpoznawczy dwupoziomowego multitapu. Na kranach dolnej kondygnacji królują piwa browaru Bad Flash. Strzelam, że w jakiś sposób powiązanego z knajpą.

Bikini Ale to Session IPA. Tak sesyjna, że aż wodnista. To tego sporo w niej geraniolu, co w sumie daje przyjemny efekt w połączeniu z cytrusami i tropikami. Róża z mango to niczego sobie mariaż. [6]

Zdecydowanie bardziej smakowało mi Red IPA Red Shorts, trochę w duchu naszego Butchera. Czytaj: zero karmelu w smaku. Różnica polega na tym, że to piwo zatarto na słodko, przez co znać słodową podbudowę, ciekawie połączoną z potężną dozą mandarynek. [7]

Nieco rozczarował mnie miejscowy RIS. W sensie – Torpid Mind jest bardzo smaczny, w armacie prawilnie łączący kawę i czekoladę, ale w smaku ewidentnie brakuje mu goryczkowej kontry. Mamy tu ulepek na modłę wyrobu czekoladopodobnego, nieco wspartego ciemnymi owocami. Nieźle, ale bez szału. [6]

Doskonałe wrażenie zrobiły na mnie za to dwa IPA z innych browarów. Gunk odpalił NE IPA klasą dorównujące pierwszej warce Misty. Serio, owocowa bomba (pomarańcza, marakuja, liczi), soczystość, gładkość… Zachwyciłem się. [9]

Bardzo cytrusowe jest też IPA Metropolitan z browaru Falkon. Pijąc go ma się wrażenie, jakby gryzło się miąższ pomarańczy. Nie brakuje oczywiście goryczki oraz słodyczy innych owoców. W sumie naprawdę świetny reprezentant stylu. [8]

Zubaty Pes

Na koniec wyprawy wybraliśmy się do firmowej knajpy browaru „Zębaty pies”. Już sama nazwa cieszy, a co dopiero piwa! Acz najpierw słów kilka o lokalu. Wystrój – totalnie z dupy. Tu żaden element nie pasuje do drugiego. Nie wiem, czy o to chodziło, czy też architekt był pijalny, ale wnętrze robi wrażenie totalnie nieskoordynowanego. Co innego wybór piw. Oprócz gospodarzy znajdziemy wyroby innych czeskich kraftowców, a do tego zagranicę, w tym De Molena i Harviestoun.

My jednak zaczęliśmy od dwóch wyrobów Psa. Coco Milkshake IPA to orgia dla wszystkich którzy sympatyzują z wodą kokosową. Egzotyczny dodatek rządzi i dzieli, ale bez szkody dla pozostałych akcentów piwa: delikatnej laktozy, przyjemniej goryczki i tropikalnych nut w zapachu. [7,5]

Szacunek należy się także za Saisona. Właściwie wystarczyłoby mi przytoczyć opis stylu z podręcznika BJCP, by dać Wam znać, jak smakuje i pachnie. Goździki, imbir, kardamon, do tego troszkę brzoskwini, klasowa słodowość i rustykalny wtręt. Nie mam pytań. [7,5]

Złego słowa nie dam też powiedzieć na Old Engine Oil z Harviestoun, którego wreszcie miałem okazję spróbować. Wędzona śliwka, kompot z suszu, do tego czekolada – oto najprostsza charakterystyka tego znakomitego piwa. Zdecydowanie jednego z lepszych porterów w moim degustacyjnym dorobku. [9]

**

To pewnie nie wszystkie praskie miejscówki, które Beer Geek zwiedzić powinien, ale sądzę, że większość powyższych to pozycje obowiązkowe. Na pewno do nich wrócę przy okazji kolejnej wizyty w Pradze.

(Visited 529 times, 1 visits today)

3 komentarze na temat “PRAGA: Nick Cave i piwo

  1. co wy macie z tymi fakaczami? 🙁 za długie te palce czy co? połamać je trzeba bo nie ogarniam? niech mi ktoś to w końcu wytłumaczy 🙁

Skomentuj SlavKo Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *