Po piwnej stronie Islandii

Skandynawski kraft robi w Polsce furorę. Gdyby Islandia leżała nieco bliżej to strzelam, że tamtejsze piwa zdobyłyby równie dużą sławę, co duńskie, szwedzkie czy norweskie.

Mam wrażenie, że Islandczycy mają wszystko gdzieś. Ich jedyny cel, to nie zwariować na tej mroźnej i ciemnej wyspie. Pięknej, ale na swój sposób nieludzkiej. Życie tam trudno nazwać komfortowym, acz nie sposób odmówić mu uroku.

W ramach walki ze specyficzną morsko-huraganowo-śnieżną rzeczywistością, mieszkańcy Islandii imają się różnych zajęć. Większość pisze wiersze i komponuje piosenki, inni to pracoholicy, którzy spędzają w biurach po kilkanaście godzin dziennie. Jeszcze inni warzą piwo. Bardzo dobre – podkreślmy – ale w związku z umiarkowanymi ambicjami podboju świata, dostępne głównie na Islandii.

Wysoki koszt = nikły eksport

To pewnie jedna z przyczyn, dla których miejscowe wywary są cholernie drogie. Za deskę piw zapłaciłem 120 zł (5 x 250 ml). Za koncernowego lagera na basenie Blue Lagoon – jakieś 40 zł. Za Eurolagera Viking – nieco ponad 20. Jeśli spojrzycie na te ceny, bez problemu zrozumiecie, dlaczego znalezienie islandzkiego piwa poza wyspą graniczy z cudem. W Polsce niegdyś dostępna była marka Einstock, acz od dłuższego czasu jej nie widziałem.

Z czego wynikają te koszty? Wysokie podatki, w tym cło, to jedno. Słaba dostępność surowca – drugie. Browary zdecydowaną większość potrzebnych do uwarzenia składników muszą ściągać z zagranicy. Chmiele, słody i drożdże muszą więc przebyć drogę najczęściej przekraczającą 1000 czy 2000 km, by trafić do rąk producentów.

ISLANDIA – PRZECZYTAJ RELACJĘ Z WYPRAWY!

Kolejny czynnik to wysoka cena robocizny. Na Islandii zdecydowana większość pracowników zarabia całkiem nieźle, niezależnie od branży. Sądzę więc, że zatrudnienie warzelanego jest tam mniej więcej 2 razy droższe niż w Polsce.

Reasumując te wszystkie rozkminy nie trudno wyobrazić sobie, że dobre islandzkie IPA może w kosztować w Polsce na półce nie mniej niż 25-30 zł. Że tyle samo płacimy za analogiczny styl od Omnipollo? Niby tak, ale co innego w sytuacji marki, która jest mocno hajpowana i świetnie prowadzi marketing, a co innego w przypadku bandy potomków wikingów, która po prostu bawi się piwem i pracuje przede wszystkim nad jego dostępnością na Wyspie.

Dostępność

No właśnie – po cóż myśleć o eksporcie, skoro najpierw we własnym kraju trzeba sobie wywalczyć miejsce na półkach. Na Islandii, podobnie jak w Szwecji czy Norwegii, piwo nie jest powszechnie dostępne w sklepach. Znajdziecie je przede wszystkim w sieci państwowych sklepów Vinbúð, na niektórych stacjach benzynowych, no i oczywiście w knajpach (nie tylko stricte piwnych). Co ciekawe, dość popularnym napojem na Islandii jest… brzeczka, zapuszkowana jak zwyczajne piwo. Cóż, gdy się nie ma co się lubi…

W tym kontekście zupełnie niezwykłym jest widok sklepów na lotnisku. W strefie bezcłowej półki wręcz uginają się od wódek i innych destylatów, win, a także piw. Tutaj rzecz jasna dominują Eurolagery (Viking, Gull), acz nie brakuje Einstocka (warzącą kontraktowo u Vikinga markę porównałbym do naszego Ambera), a przede wszystkim kraftowego Borga. Ci ostatni to ekipa odpowiedzialna za RISa, do zacierania którego użyto słodu wędzonego dymem z… owczego gówna. Trunek ów był bezpośrednią inspiracją dla piwa Sheep Sit z Birbanta. Dodam, że aktualnie nie ma go w sprzedaży, więc nie dane było mi spróbować.

Ba! Borg może się pochwalić lotniskową knajpą, która leje (chyba) wyłącznie jego piwa! Pod tym względem Polska jest jednak sto lat za cywilizacją. U nas w portach lotniczych królują przede wszystkim wyroby koncernów, przede wszystkim Kompanii Piwowarskiej i Carlsberga. Może pora to zmienić?

Islandzki multitap

Wizytując Reykjavik miałem ogromną nadzieję odwiedzić kilka piwnych knajp, jednak koniec końców stanęło na jednej – Micro Bar. To miejscówka położona w – nazwijmy to – centrum stolicy, niedaleko portu, w podziemiu jednej z restauracji. Niewielki lokal u wejścia kusi… puszkami zagranicznych klasyków. Piwa Brew Doga, Mikkellera, Omnipollo, The Alchemist, Stone… Wybór zupełnie słuszny, pokazujący, że o ile Islandczycy nie kwapią się do eksportu swoich piw, o tyle chętnie przytulą coś dobrego z zagranicy.

Czym różni się islandzki multitap od polskiego? Oprócz cen – zupełnie niczym. 14 kranów, możliwość zamówienia deski piw (która jednak nie może objąć 4 najmocniejszych trunków), do tego niezły wybór mocniejszych napojów. Za barem obowiązkowo archetypowy hipster, ale – nie powiem – mający pojęcie o produkcie, który sprzedaje. Spokojnie można doń zagadać, by wyłożył więcej na temat browaru i konkretnego piwa.

Ja, po krótkiej rozmowie, zamówiłem w sumie sześć piw – pięć na desce i jedno dodatkowe (na zdjęciu tytułowym). Zanim je opiszę, krótki komentarz: patrząc na przekrój dostępnych stylów (a chwilę później na ich jakość) stwierdzam, że Islandia nie odbiega pod tym względem od najbardziej rewolucyjnych krajów kontynentalnej Europy. Jest tu wszystko, co znamy ze sklepów, a do wykonania wielce przyczepić się nie można.

The Brothers Brewery – Horfnir Humlar
Milkshake IPA

Nie jestem jakimś wielkim fanem Milkszejków, więc pewnie nikogo nie zdziwi, gdy powiem, że jeszcze nigdy nie piłem takiego, co to byłby pozbawiony owoców, za to nachmielony lepiej niż niejedno klasyczne IPA. Taki jest właśnie Horfnir Humlar – to chmielowa bomba, w której laktoza służy jako element przełamujący dominację zielonej roślinki. Pachnie obłędnie Citrą i – o ile mnie nos nie myli – Mosaikiem. Dużo cytrusów, tropików, odrobina nafty i lasu. W smaku, z początku słodkim, króluje potężna goryczka, trochę zbyt zalegająca. Tak czy owak po wypiciu tego piwa ukontentowani będą nawet przeciwnicy stylu. [7,5]

Ölvisholt – Frýs í æðum Bjór
Sour Ale

Pora na piwo kompletnie nieudane. W domyśle miał być to po prostu kwaśny Ale, jednak trunek został zdominowany przez zapałczaną siarkę, spod aromatu której praktycznie nic się nie przedostaje. W smaku jest odrobinę lepiej, gdyż wyraźnie czuć posmak skyra (islandzkiego, bardzo kwaśnego jogurtu naturalnego), niemniej daleki jestem do nazwania tego wywaru smacznym. [2,5]

Seagul 67 – Sigló
AIPA

American IPA, tak klasyczne, jak tylko się da. Intensywnie nachmielono je na aromat (pomarańcza, grejpfut), nie szczędzono na goryczkę. Nie zapomniano także o słodowej podbudowie, która pojawia się w pierwszym akordzie i płynnie przechodzi w owocowy raj. To idealne wcielenie stylu na etap „entry level”. Bardzo dobrze wykonane, bez żadnych udziwnień. [7]

Kaldi – Súkkulaðiporter
Chocolate Porter

Nie mam pewności, ale zapowiadana w owym Porterze czekolada, bierze się jedynie ze słodów. Żadna to ujma, wszak największą sztuką jest wydobycie jak największej mnogości smaków i aromatów z podstawowych surowców. Niemniej gdy ktoś mnie kusi czekoladką, żądam większej intensywności. Tymczasem w tym wypadku nie ma jej więcej niż w dobrym, klasycznym Porterze. Do tego dochodzi troszkę śliwki, ciemnego pieczywa i wafli. Zupełnie nieźle, ale bez spodziewanej ekscytacji. [6]

Gæðingur – Stout
Stout

Teoretycznie najbliżej temu piwu do klasycznego Dry Stouta, ze względu na wytrawny charakter i wyrazistą goryczkę, także od palonego jęczmienia. Sęk w tym, że zawartość alkoholu przekracza zakładaną normę. Ale jebać BJCP nazi! Ważne, że wywar jest bardzo dobry, mocno kawowy, kremowy w smaku, przyjemnie goryczkowy. Mniam! [8]

Ölvisholt – Lava
Smoked Imperial Stout

I to jest, proszę Państwa, sztos. Rzeczone piwo bardzo kojarzy mi się z naszym Certain Death z tą różnicą, że jest intensywniej wędzone na modłę oscypka. Potężna dawka czekolady, kawy, przyjemna goryczka, ale i solidne ciało, znamionujące pyszną słodycz. Sporo krakersów i nuta szlachetnego alkoholu uzupełniają bukiet. Polecam brać w ciemno! [9]

Co poza tym?

Jakom rzekł, piwo spotkamy także poza multitapami, szczególnie w knajpach z żarciem czy… na basenach. Rządzą rzecz jasna Eurolagery, ale muszę pochwalić i owe. Przykładowo ten z Vikinga to, zaprawdę powiadam wam, jeden z najlepszych przedstawicieli gatunku. Równie pijalny, przyjemnie sesyjny, w dodatku bardzo dobrze nachmielony na goryczkę. W zapachu można by się było pokusić o nieco więcej zielonej przyprawy, ale i tak nie śmiem narzekać. [6]

Podobnie jak złego słowa nie powiem na temat Pale Ale Einstocka. Lekko karmelowe, ale przede wszystkim zbożowe, uzupełnione przyjemnym muśnięciem cytrusów w aromacie i subtelną goryczką. Wszystko wyważone, sesyjne, smaczne. [7]

Jak więc widać na Islandii potrafią także w piwa zwyczajne, idealne do obiadów czy jako przerywnik w czasie spotkań ze znajomymi. Acz – według relacji miejscowych – Islandczycy, jeśli w ogóle się z kimś spotykają – robią to w weekend. A jak już piją, to do spodu. Pod tym względem tamtejszy piwny świat także nie różni się od reszty Europy. 😉

PS. Poniższy film – nagrany na lotnisku w Keflaviku – zawiera recenzję dwóch piw z browaru Borg: Saison i Coffee Porter. Smacznego. 😉

Borg – Nordic Saison i Porter

Publié par Jerry Brewery sur dimanche 11 février 2018

(Visited 967 times, 1 visits today)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *