Tylko krowy nie zmieniają zdania. Po latach stawiania oporu biegom i ja wyruszyłem na podbój świata na dwóch nogach.
Powiedzieć, że bieganie mnie nie kręciło, to nic nie powiedzieć. Ten sport cholernie mnie nudził i to z kilku powodów. Najważniejszy to jego indywidualizm. Ja wiem, że można biegać w grupie, ale mnie zawsze kręciły sporty drużynowe, gdzie trzeba stawić czoła nie tylko sobie, lecz także przeciwnikowi i… kolegom z teamu.
Druga sprawa, to fakt, że nie odnajdywałem w nim żadnej przyjemności. Mówili mi: podczas biegania możesz słuchać muzyki, ona tak dobrze nastraja! Problem w tym, że ja obcuję z piosenkami jakieś 17 godzin na dobę (w pozostałe biorę prysznic i śpię), więc cóż to dla mnie za atrakcja?
Aż wreszcie nastąpił przełom, a złożyło się nań kilka czynników. Pierwszy i chyba najważniejszy – kolejne przetarte spodnie. Wszystko przez moje nieco zbyt duże udka – niby do nadwagi mi jeszcze daleko, ale regularne dbanie o linię (by była wyraźna) swoje zrobiło. Zamiast więc co miesiąc kupować nową parę czy to jeansów, czy chinosów, postanowiłem pozbyć się rozmiarów.
Nie bez znaczenia jest sama kondycja, a konkretnie jej brak. O tym, co działo się w górach już wam pisałem. Jednak najbardziej uciążliwe jest dla mnie zmęczenie, które łapie mnie po jakichś 45 minutach koncertu. Jestem dość żywiołowy na scenie, stanie w miejscu mnie nie interesuje, za to walanie się po podłodze – i owszem. Problem w tym, że dość szybko kończy mi się „para”, co wpływa nie tylko na obniżenie stopnia szaleństw, lecz także na jakości śpiewu. Co mogę wyryczeć podczas pierwszych pięciu kawałków, jest zdecydowanie trudniejszym do osiągnięcia przy kilku ostatnich.
Trzecia rzecz – blog. Jego prowadzenie przekłada się również na wzrost przyjmowanych przeze mnie kalorii. Co prawda piwo – drodzy miłośnicy zdrowego odżywiania – ma podobną wartość energetyczną, co choćby sok ze świeżo wyciśniętych pomarańczy, ale nie ukrywajmy: wzmaga apetyt. Po zdegustowaniu napoju (czyli powiedzmy wypiciu połowy butelki) następuje czas na jedzenie. Kubki smakowe się cieszą, brzuszek niekoniecznie… Trzeba więc spalić nadmiar zgromadzonej energii. Część owszem – klikając w klawiaturę (he he he) i pisząc o browarze, pozostała najsprawniej ulotni się podczas biegu.
W bieganiu zaczęły kręcić mnie także cyferki (w końcu zdawałem na maturze matmę rozszerzoną), a wszystko za sprawą aplikacji Endomondo, która pięknie wyliczy dosłownie wszystko i nawet pokaże, gdzież to biegłem i w jakim tempie. Wow.
Last but not least – gdy widzę, jak Kobieta pomyka po Breslau niczym kozica po górskich skałach i widzę, że jest coraz lepsza, to heloł, czuję się mocno zmobilizowany, by być kozłem, co do niej doszusuje i razem radośnie pobiegnie tam, gdzie nogi nas poniosą.
Na razie się jaram. Póki co jest nieźle. Proszę więc Państwa o trzymanie kciuków za moją silną wolę, by za jakiś tydzień nie postanowiła mi powiedzieć: „Stary, daj se siana”. Takiego wała! Będę biegał, bo mam na to ochotę! Na rozgrzewkę: