BrauBeviale 2018 – co nowego w piwnym świecie?

W towarzystwie niezawodnej krakowskiej ekipy, z gorączką we łbie i wędzonką w nosie po raz pierwszy udałem się na BrauBeviale, jedne z największych targów piwnych w Europie. Pora pokazać i opowiedzieć, co zobaczyłem w Norymberdze.

BrauBeviale, 13-15 listopada 2018 r., Norymberga, Niemcy

Myślę że nikomu, kto choć w minimalnym stopniu zahacza o piwny profesjonalizm, nie trzeba przedstawiać, czym BrauBeviale jest. To gigantyczna impreza, odbywająca się od mniej więcej 40 lat w halach targowych w Norymberdze (Messe). 9 ogromnych sal wystawienniczych, grubo ponad 1000 wystawców, których produkty podziwia rokrocznie jakieś 40 tys. ludzi. Od tych cyfr może się zakręcić w głowie.

Umówmy się: nie jest to impreza, na której typowy Kowalski będzie czuł się dobrze lub znajdzie coś dla siebie. Piwa jako takiego ci tu jak na lekarstwo, „jakichś etykietek, podkładeczek, kapselków” już więcej, ale tylko na pokaz, rzadziej w celach przytulenia do serduszka/wsadzenia do plecaka.

Po jaką cholerę więc jechać do Norymbergi? Przyczyn jest wiele, o ile w branży piwnej leżą twoje pieniądze. Inspiracje marketingowe i wizualne. Podłapanie kontaktów handlowych. Wybranie sprzętu do przyszłego browaru. Sprawdzenie, co w technologii słychać. Spróbowanie piw z eksperymentalnymi odmianami chmielu. Tudzież powiedzenie prosto w twarz twojemu zagranicznemu kontrahentowi, którego do tej pory znasz tylko z mailów, że jest niepoważny i fajnie by było, gdyby zaczął być.

Droga przez Bamberg

Zanim jednak zobaczyłem i zrobiłem wszystko, o czym wyżej piszę, przetransportowałem się do Niemiec z Łukaszem Gustkiewiczem z Piwowarowni oraz Mateuszem Górskim i Filipem Kuźniarzem z Brokreacji. 800 kilometrów jazdy po autostradzie minęło nam zaskakująco szybko, wszak miła atmosfera zawsze zagina czasoprzestrzeń. Co więcej, udało nam się uniknąć korków na polskich bramkach, więc podróż nie nastręczyła nam żadnych kłopotów.

Kłopotem jest dla mnie zawsze za to kontakt z niemiecką rzeczywistością, a konkretnie z faktem, że płacenie plastikiem nadal nie jest w tym niby w opór bardziej rozwiniętym kraju tak powszechne, jak w Polsce. Przez co kilkukrotnie musieliśmy się głowić, skąd nagle wytrzasnąć 1 Euro, by zapłacić za parking. Wiem, brzmi to jak problemy pierwszego świata, ale fakt faktem, że irytuje osobę przyzwyczajoną do notorycznego używania karty bankomatowej.

Zainstalowaliśmy się w apartamencie nad lokalem firmowym browaru Fassla i ruszyliśmy na miasto. Wszystkie najważniejsze miejscówki okazały się wypchane do ostatniego krzesła: Spezial, Fassla (ta główna), Ambrosianum, Schlenkerla. Ostatecznie usiedliśmy w tym ostatnim, racząc się UrbockiemMarzenem. Oba piwa w wybornej formie. Ba, jestem w stanie stwierdzić, że tak dobrego wędzonego koźlaka od Kuternogi jeszcze nie piłem. Intensywnie szynkowy, wręcz gęsty od dymu, ze sporą dozą czekolady, orzechów i przypieczonego ciasta. Poezja!

Ponieważ wizyta w Bambergu to nie jest główny temat tego tekstu, napiszę jeszcze o dwóch piwach, o których nie sposób nie wspomnieć. Po pierwsze UngespundetesMahr’s Brau. Chwaliłem go już w zeszłym roku, w tym mogę tylko przytaknąć ówczesnej opinii. To piwo jest genialne w swojej prostocie. Lekkie, zwiewne, umiarkowanie słodowe w smaku, lekko chmielowe w aromacie, czyste jeśli chodzi o tematy estrów i fenoli. Wzór!

Nachwalić nie mogę się także Rauchbocka ze Speziala, który jest IMO najlepszym wędzonym piwem z Bambergu. Nie tak intensywnym, jak opcja Schlenkerli, ale za to zdecydowanie bardziej wielowymiarowym, złożonym, z cudownie podkreśloną klasyczną słodowością, zgrabnymi melanoidynami i orzechami. Nie mam pytań.

Pociągiem do Norymbergi

Nie ma co się jednak rozwodzić nad piwami, bo nie po to się tutaj zebraliśmy. Zajmijmy się więc samym BrauBeviale. Jak większość reprezentantów polskich browarów musieliśmy się dostać do Norymbergi pociągiem. Bardzo miło ze strony Bawarii, że posiada zmyślny bilet dzienny, który za mniej więcej 19,5 EUR pozwala dwóm osobom podróżować na jednym papierku po całym regionie bez ograniczeń. W dodatku bilet ów pozwala też na korzystanie z metro, co przydało się w Norymberdze: linia U1 w 10 minut zawiozła nas z dworca na teren Messe.

Obszar targów jest porównywalny z tym znanym z Poznania, z tym że tutaj wszystkie hale są połączone, dlatego też kompleks sprawia wrażenie bardziej kompaktowego, ale wciąż potężnego. Jego wielkość onieśmiela już od hali wejściowej, w której znaleźć można chyba z 40 bramek wejściowych na teren targów i potężną szatnię. Jednak nie na tyle dużą, by zdołać pomieścić kurtki wszystkich gości. Ostatecznie w czwartek na pełen gaz pracowały trzy szatnie, a biedne panie obsługujące imprezę miały obłęd w oczach.

Mimo gigantycznego zainteresowania oraz mnóstwa, wydawałoby się, mocno ściśniętych stoisk, po BrauBeviale poruszałem się bez żadnego problemu. Co prawda chwilę zajęło mi ogarnięcie monstrualnej mapy i rozpiski wszystkich wystawców, ale gdy już to uczyniłem, mogłem ruszyć w tango bez obawy, że się zgubię lub zostanę stratowany przez tłum. Winszuję takiemu ogarnięciu przestrzeni.

Plus także za tematyczne podzielenie hal. Umówmy się, jeśli ktoś miałby za zadanie zwiedzić wszystkie i na każdej wyłapać to, co dla niego jest najistotniejsze, trzy dni targowe okazałyby się zdecydowanie za krótkie. A tak na jednej hali mieliśmy warzelnie i tanki, na innej linie rozlewnicze, gdzie indziej systemy pakowania piwa lanego, jeszcze w innym miejscu tematy drukarskie (etykiety, opakowania, a także kapsle), a jeszcze w osobnym otoczeniu surowce. Jedynie szkło i beczki były rozstrzelone trochę z czapy, głównie jednak w okolicach surowców.

Kilka obserwacji z BrauBeviale

Skoro już macie mniej więcej ogląd, jak prezentowały się Targi, pora na kilka nowalijek/trendów, które sobie wypisałem w trakcie zwiedzania. Było ich oczywiście więcej, niż te wymienione poniżej, lecz sądzę, że one powinny was zaciekawić najbardziej.

Producenci dostrzegają maluchów

Na początek powtórzę obserwację kolegów, którzy na BrauBeviale byli już któryś raz z kolei. Otóż duzi producenci sprzętu oraz dostawcy materiałów takich, jak kapsle itd., zaczęli krok po kroku dostosowywać swoje oferty do oczekiwań i możliwości rzemieślników, przede wszystkim pod względem wolumenu (co przekłada się oczywiście na cenę). Jeszcze kilka lat temu zdecydowana większość producentów miała kompletnie w dupie to, że nie potrzebujemy (przykładowo) 5 milionów kapsli na raz. Dziś wreszcie ktoś tam na górze skumał, że w sumie lepiej jest dokonać jedną dużą i 15 małych transakcji w roku, niż zostać tylko przy jednej dużej. Czekamy na ruch kolejnych branż.

Sabro i Provoak

Dwa nowe chmiele, na które koniecznie musicie zwrócić uwagę. Ja wiem: co roku na rynku pojawiają się jakieś nowe odmiany, które czasami okazują się hitem, acz zdecydowanie częściej niewypałem. Nie wiem, jak finalnie będzie z Sabro (jak zaprezentują się kolejne roczniki), ale to, co zaprezentowano w Norymberdze zapowiada się co najmniej zajebiście. Jeśli mnie nie myli pamięć jest to odmiana oznaczana numerem HBC 438, będąca dzieckiem Citry i Mosaika. Paradoksalnie jednak rządzi tu nie słodka pomarańcza, ni nafta, a soczysty melon, podbity bardzo rześkim grejpfrutem. Czyli niby wszystko, co znamy, ale tak cudownie świeże, zwiewne, intensywne, że szczęka opada.

Provoak to z kolei mieszanka chmielu i… płatków dębowych. Traktuję ją głównie jako ciekawostkę, która w nietypowy sposób ma za zadanie wprowadzić nuty beczkowe do piwa. Na razie trudno mówić tu o aromatyczno-smakowym przełomie, ale być może temat się rozwinie.

Olejki chmielowe

Miłośnicy ducha kraftu niestety za jakiś czas będą musieli złożyć broń. Już teraz dodawanie aromatów wyciągniętych z chmielu jest nagminne (choć niekoniecznie „jawne”), a wkrótce może być standardem. Wszystko za sprawą Hopz-Oil. To jest tego typu cholerstwo, że maczasz w nim wykałaczkę, następnie tę samą wykałaczkę wkładasz do szklanki z Tyskim i otrzymujesz kosmicznie aromatyczne IPA. To efekt maksymalnego skondensowania olejków chmielowych (rzecz jest więc całkowicie naturalna, w 100% pochodząca z naszej ulubionej roślinki) za pomocą technologii, o której nie mam pojęcia. Co ciekawe, akurat to rozwiązanie – w przeciwieństwie do aromatów – tanie nie jest, więc należy go traktować raczej jako próbę rozszerzenia pojęcia „IPA”, niż zaliczenia oszczędności przez browar.

Suche dzikusy

Jeśli mnie moja świadomość nie myli, do kwaszenia lub „zdziczenia” piw używa się albo drożdży/bakterii łapanych z powietrza, albo płynnych mieszanek. Dzikich sucharów chyba jeszcze nie było – a przynajmniej ja o nich nie słyszałem. Tymczasem takowe przygotował właśnie Lallemand (znany choćby z produkcji szczepu Danstar Nottingham). Co interesujące, prototypowy szczep można używać nie tylko w czasie głównej fermentacji, lecz także wspomagania sour kettle. Ciekawe, czy ten temat chwyci. Zakładam, że w domowych warzelniach i owszem.

Pa pa petainer (?)

Jeśli wydaje wam się, że piwo tryskające z butelek to największy problem kraftowców, to jesteście w błędzie. Największą zmorę stanowią petainery, czyli plastikowe kegi, które są standardem w polskich knajpach oraz wśród rodzimych browarów. Te klasyczne, produkowane przede wszystkim w Czechach, wyróżniają się przede wszystkim ceną. Nie będę wam mówił o szczegółach, ale wiedzcie, że takie Key-Kegi są droższe o jakieś 30 zł netto. Ergo z samego faktu ich użycia piwo lane staje się jakieś 0,7-1 zł droższe na jednej szklance. Stąd popularność „petów”. Na tym plusy się kończą. Wadliwe „głowy”, brak sensownego odgazowania w przypadku ruszenia fermentacji (co szczególnie w lecie staje się nagminne), problemy ze sterylnością dostarczanego produktu, konieczność używania kartonów, trudność w noszeniu pojemnika… Mógłbym tak wymieniać w nieskończoność.

Producenci opakowań wreszcie zrozumieli, że jest tu spore pole do zaorania. Na BrauBeviale widziałem co najmniej kilku dostawców, którzy prezentowali swoje pomysły. Wszystkie oczywiście wychodziły od petainera – co pozwala na tylko nieznaczne zwiększenie ceny produktu – ale zawierały sporo innowacji, przede wszystkim jeśli chodzi o głowice (automatyczne spuszczanie ciśnienia) oraz system pakowania i transportu. Sądzę, że na tym polu może wkrótce dojść do rewolucji. Bezpośrednio jej nie zauważycie, za to na pewno poczujecie jeśli chodzi o jakość piw lanych. Szczególnie w lecie. 😉

Niestandardowe opakowania

Drażnią was brokreacyjne kartoniki? Mam złe wieści: to dopiero początek! I nie mówię tu o fantazji mojego browaru. 😉 Sądzę, że coraz więcej browarów będzie rocznikowało swoje mocne piwa, część z nich trzymając u siebie nawet po kilka lat. Tworząc tak ekskluzywny produkt, z pewnością poczujemy zew wydawania ich w wyjątkowych, niesamowitych opakowaniach. Sądzą więc, że wkrótce możecie spodziewać się piwa w drewnianych paczuszkach, krat a la kalendarz adwnetowe i innych gustownych paczek. Tak, to będzie sporo kosztowało, ale w sumie jeśli piwo na być wykwintnym trunkiem, to jego miejsce jest także w drewnie.

Puszki

Acz równie sympatycznym miejscem dla piwa jest puszka – czy wam się to podoba, czy nie. Zachód Europy uwielbia puchy 0,33l, niezależnie od stylu, jaki wlany jest do środka (Lager, IPA, RIS). W Polsce temat nadal jest praktycznie nieporuszony i to, wbrew temu, co się mówi, niekoniecznie z powodu braku gotowości konsumentów. Spokojnie, nauczymy was i picia z puszek. 😉 Sęk w tym, że wciąż mamy problem ze znalezieniem sensownej linii rozlewniczej oraz dostawców samych puszek. Kontaktowaliśmy się niedawno z pewnym znanym polskim producentem opakowań. Jego minima logistyczne są naprawdę chore – wierzcie mi na słowo. Dlatego też czekamy, aż zapuka do nas Ameryka i Europa. I obie pukają, proponując coraz sensowniejsze warunki wolumenowe, jakościowe i transportowe.

Co do samej linii rozlewniczej, interesującym rozwiązaniem wydaje się być sprzęt, który możesz zapakować na samochód i wozić od browaru do browaru, by wynajmować go na rozlew. Są na rynku firmy, które specjalizują się w przygotowaniu takich instalacji, które przecież w USA są znane i używane. Sądzę, że w Polsce taka opcja może się przyjąć, o ile ktoś szarpnie się na wspomniany sprzęt i będzie gotów go wypożyczać (oczywiście za kasę) innym browarom.

Nie tylko browary

Przysłuchując się dyskusjom na BrauBeviale oraz patrząc na wystawców prezentujących swoje dzieła w Norymberdze, sądzę, że wielu rzemieślników nie skończy tylko na piwie. Wiecie jak jest: dorobiliście się browaru, rozwinęliście produkcję na satysfakcjonujący poziom i nie macie ochoty pchać się na poziom browaru regionalnego, ale chcecie rozwijać swoje portfolio. Naturalną koleją rzeczy będzie więc zainwestowanie w destylarnię whisky lub innych alkoholi mocnych, a nawet – w winnicę. Wszystko zależy od fantazji, umiejętności, upodobań i możliwości rejonu, w którym stoi browar. To rzecz jasna melodia z przyszłości dość dalekiej, ale nie tak odległej, bym ja i moi koledzy po fachu nie mielibyśmy uczestniczyć w tym elemencie rewolucji za naszej aktywności zawodowej.

**

Ciekawe, która z powyższych nowalijek jest dla was najciekawsza? Ja chyba najbardziej jaram się puszkami, jako zwolennik tego opakowania. Jestem ogromnie ciekaw, jak ten temat rozwinie się do czasu przyszłorocznego BrauBeviale, które odbędzie się w dniach 12-14 listopada 2019 r., oczywiście w Norymberdze. Chętnie sprawdzę to na własne oczy.

(Visited 812 times, 1 visits today)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *