Joł, joł, joł, leję złoty płyn w gardło. Cieszę się jak Matka Teresa na widok piwa od Tego Typa Mesa!
Sympatycznego warszawiaka chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Mes od kilku lat dzielnie stoi na straży jakości polskiego hip-hopu, regularnie wypuszcza krążki, pisze felietony dla mojego portalu T-Mobile Music, a także prowadzi firmę Alkopoligamia. W jej ramach wydaje płyty, organizuje imprezy, handluje stuffem około muzycznym, a niedawno wymyślił sobie – w sam raz na siódme urodziny przedsiębiorstwa – uwarzyć piwo. Szacunek za pomysł, Polska bowiem potrzebuje nowych browarów!
Niedawno do redakcji dotarła paczuszka ze złotym dobrodziejstwem, Naczelny obdarzył mnie buteleczką, bym skosztował i co nieco opowiedział wam o Alkopoligamii w szkle. Się robi! Zacznijmy od oczekiwań, a te rzecz jasna nie były wielkie, wszak tak naprawdę omawiane piwko, warzone w Browarze Witnica (odpowiedzialnego choćby za Lubuskie), jest przede wszystkim gadżetem firmy, kierowane jest do miłośników muzyki Mesa, którzy – podejrzewam – w większości o trunku wiedzą tyle, ile usłyszeli w reklamie Żywca czy innego Lecha. Nie ma tu więc miejsca na eksperymenty ze smakiem czy się ganie po jakieś oryginalne style. Zwykłemu konsumentowi piwa potrzeba lagera i takim właśnie Alkopoligamia jest.
Okej, o ile przez pryzmat marketingu mogę patrzeć na napój, który właśnie ląduje w moim brzuszku, z sympatią o tyle w kwestii jego walorów muszę już być wybredny. Otrzymujemy bowiem piwo naprawdę niewiele różniące się od przywołanego Żywca. Na dzień dobry jednak uzyskuje przewagę nad znanym kolegą, bowiem kapitalnie się pieni, do wysokości przyprawiającej o orgazm. Szkoda, że to piana dość chaotyczna (dominują duże pęcherze) i szybko opadająca. Nie powala lacing, choć w sumie nie oczekiwałem tu cudów.
Kolor to też klasyk – przejrzysty słomkowy ze złotym przebłyskami. Mając do dyspozycji słód pilzneński i polskie chmiele ciężko wyczarować coś innego. Zapach – a jakże – nie wyróżnia się niczym szczególnym, ba, jest słabo wyczuwalny. Znać obecność ziołowych chmielów i nutkę zbożowości.
W pierwszym akordzie Alkopoligamia atakuje potężną słodyczą (syrop glukozowy?), co już na wstępie mnie drażni. W drugim pojawia się subtelna goryczka, by finiszować zbożowością. Średnie wysycenie plus oleiste ciało raczej nie zachęcają do kolejnych łyków.
Jeszcze raz podkreślam, że trzeba o Alkopoligamii myśleć w kategoriach kolekcjonerskich i gadżeciarskich – jeśli interesują was „muzyczne” piwa, nie możecie go sobie odmówić. Jeśli nie – radzę odpuścić, gdyż przygoda z tym produktem nie da wam żadnej satysfakcji. W zamian posłuchajcie sobie nowej nuty od Tego Typa Mesa:
to przecież zwykły Lubusz z inną naklejką…
Rozumiem, że jak ktoś słucha muzyki Mesa, to o piwie ma już pojęcie niewielkie? Oj, Autorze – bardzo nieładne stwierdzenie. I podejrzewam, że krzywdzące dla wielu.
Hmm, po Twoim komentarzu stwierdzam, że na dodatek nie umie czytać ze zrozumieniem 😉
„Większość” nie równa się „każdy”. I sądzę, że dotyczy to fanów każdego zespołu/artysty.