Nie to, żebym namawiał was do prowadzenia pod wpływem, ale do jasnej ciasnej – czasami można spożyć jedno piwko bez uszczerbku na dobru społeczeństwa.
Ostatnio ktoś wreszcie przyszedł po rozum do głowy i stwierdził, że człek jadący na rowerze po wypiciu jednego browarku, to nie przestępca skłonny zabijać wszystko, co znajdzie się na jego drodze. Zmieniono więc ustawę, w myśl której delikwenta „po spożyciu” będzie się karało mandatem, a nie wlepiało zakaz prowadzenia bicykla czy skutera (albo jak za dawnych czasów – zabierało prawo jazdy)…
Debilne prawo w koszu, zatem można korzystać z dobrodziejstw nowego. Na dobry początek – 0,33l Impale IPA ze szkockiego browaru Williams Bros. Firma okazuje się być moją równolatką: w 1988 roku powołali ją do życia bracia Williams, zafascynowani dawną recepturą szkockiego piwa wrzosowego. Początkowo ich kompania koncentrowała się więc na tradycyjnych trunkach, specyficznie przyprawianych – ot, choćby dzikim bzem czy agrestem.
Dziś owych szalonych wynalazków nie brakuje w ich ofercie, ja natomiast postanowiłem zacząć od India Pale Ale. Raz, że lubię, dwa, że to dla mnie wyznacznik klasy browaru. Jeśli IPA rzuci mnie na kolana, inne piwa z pewnością także wychłepcę z ochotą. Już teraz mogę powiedzieć, że ciągle siedzę na swoim miejscu, mimo że piwo w snifterze już się kończy.
Propozycja braci Williams z jednej strony prezentuje się bardzo ładnie: ma złotą, wpadającą w bursztyn, przejrzystą barwę, którą wieńczy dość wysoka, biała, gęsta piana, legitymująca się świetnym lacingiem. Pochwały należą się za lekkość Impale IPA – 5,5 % alkoholu, lekkie wysycenie, wytrawność i subtelna słodycz cytrusów w drugim akordzie, a także osiadająca goryczka sprawiają, że pije się je z przyjemnością, szczególnie gdy organizm wymaga ochłody po pedałowaniu.
Jednak nie trącę dzwonka z zachwytu, ni nie poderwę koła z radości. Impale IPA w całym swoim całkiem bogatym, choć mało intensywnym, zapachu (cytryna, brzoskwinia, sosna, kwiatowość), posiada faktor x, który wszystko psuje. DMS. Okej, szparagi nie zabijają szybkim ciosem w nos, ale ich obecność jest niestety bardzo dokuczliwa. Przeszkadza mi również – to już uwaga do smaku – nieco rozpuszczalnikowy alkohol, który w IPA o takiej mocy nie ma prawa się pojawić.
Spędziłem w towarzystwie Impale IPA całkiem przyjemne popołudnie na świeżym powietrzu, acz nie czuję, by to była miłość z prawdziwego zdarzenia. Następnym razem na rowerową ramę wezmę inny specyfik.