Dożyłem czasów, gdy mogę przyznać, że smog wywarł jakiś pozytywny skutek. Jest nim produkcja piwa.
Śmierdzący problem Krakowa, nad którym jakiś czas temu się pastwiłem, jakby zelżał. To za sprawą relatywnie wysokich jak na tę porę roku temperatur – gdy robi się ciepło smog nie zalega już tak nisko nad miastem, ergo rodzi się szansa na odetchnięcie świeżym powietrzem. Może więc Kraków nie jest taki zły?
Na pewno ma za to niezły browar w postaci Pracowni Piwa. Wiem, mieści się on w Modlniczce, ale przyjmijmy, że możemy go traktować jak krakowski. Tym bardziej, że stolica Małopolski jest głównym targetem tegoż zacnego przedsiębiorstwa.
Panowie działają od września 2012 roku i już zdążyli się wsławić kilkoma naprawdę dobrymi piwami, że wymienię chociażby trzy specyfiki uwarzone na opisywaną przeze mnie akcję „Chmielem po nosie”. Pracownia postanowiła poszerzyć swoją ofertę o kolejny gatunek – coraz żwawiej odradzający się grodziszcz. Ochrzcili go mianem Smoked Cracow. Celnie – wszak, jak już pisałem przy okazji dziecka Pinty, grodziskie to piwo warzone na słodzie wędzonym dymem. A dymu ci u nas dostatek.
Zanim opiszę swoje wrażenia z konsumpcji piwa, muszę podkreślić, że wypiłem je na dzień przed upływem daty ważności. Niby więc wszelkie niedostatki spadają w takim wypadku na browarników, z drugiej jednak strony w przypadku warzenia rzemieślniczego trzeba brać pod uwagę pewien margines błędu w określaniu terminu przydatności.
Bul bul bul – wlewam Smoked Cracow do szklanki i widzę bardzo ładny, słomkowy, lekko mętny kolor, zupełnie przepisowy jeśli chodzi o grodziskie. Nie zgadza mi się za to piana: jest niska jak na ten gatunek i szybko opada. Chwała za to lacingowi – mgiełka cały czas zostaje na ścianach naczynia.
Dym dębu pięknie unosi się w aromacie, który wydobywa się z odkapslowanej butelki. Z kolei po przelaniu do szkła jego magia nieco zanika, do głosu dochodzi za to chmiel lubelski, ziołowy w swym aromacie. Szkoda – lubię gdy od grodziskiego wali ogniskiem.
W smaku jest dość nijako, nawet jak na grodziskie, nie słynące przecież z fajerwerków. Owszem, do głosu znów dochodzi dym, ale zarówno on, jak i delikatna goryczka raczej nie powalają. Ciekawy jest za to lekko melanoidynowy posmak skórki od chleba. Mam nadzieję, że to zamierzone, a nie efekt wariacji mych kubków smakowych. Niezależnie od przyczyny – to mi się podoba.
Smoked Cracow nie przyczepi się do was, tak jak smog do waszych ubrań i włosów, za to z pewnością stanowi ciekawą alternatywę dla lagerów na upalne lato. A takie nadchodzi – czuję to w kościach.
Pingback: Cztery pszenice | Jerry Brewery