Nowe piwo SzałuPiw, jak każda stylistyczna nowalijka, ma u mnie immunitet chroniący przed narzekaniem. Jednak Minister California Common radzi sobie nawet i bez niego.
Rewolucja piwna w Polsce ani myśli wyhamować – i bardzo dobrze! Dzięki temu na rynku pojawiają się coraz to nowe style, których jeszcze nikt w naszym kraju nie warzył, a przynajmniej nie na komercyjną skalę.
Browar SzałPiw do współpracy z poznańską knajpą Ministerstwo Browaru postanowił chwycić się za California Common, zwanym też Steam Beer (przez tych, którzy mają prawo do używania tej nazwy). W naszym kraju głośno było o nim przy okazji konkursu piwowarów domowych podczas żywieckich Birofiliów 2012. To więc dobra okazja by przypomnieć sobie, czym jest to piwo.
Jest to jeden z niewielu rdzennie amerykańskich gatunków (obok cream ale). Jego początki sięgają drugiej połowy XIX wieku i z miasta San Francisco. Wtedy to do zachodniej części USA nie transportowano piwa w ilościach zaspokajających popyt (Kanał Panamski, który zmienił tę sytuację, miał powstać dopiero kilkanaście lat później), więc miejscowi musieli dbać o warzenie sami.
Tamte rejony zamieszkiwało wielu Niemców, zafascynowanych coraz popularniejszymi w ich rodzinnym kraju lagerami. Nic dziwnego, że w Kalifornii, w której przebywali, chcieli warzyć piwa o podobnej charakterystyce. Sęk w tym, że były to czasy, gdy nie znano jeszcze doskonałych metod chłodzenia tanku fermentacyjnego, co w słonecznym Złotym Stanie musiało nastręczać problemów drożdżom lagerowym. W efekcie w czasie swojej stresującej pracy grzybki uwalniały też estry, które znacząco wpływały na smak i zapach trunku.
I tak właśnie narodził się styl California Common, przeżerany przez drożdże dolnej fermentacji, jednak o profilu bardzo zbliżonym, do ale. Ktoś ładnie nazwał ten styl odwrotnością altbiera (tam drożdże górnej fermentacji pracują w niskiej – jak dla siebie – temperaturze).
O dokładnej historii CC pewnie jeszcze kiedyś przyjdzie mi napisać, jednak teraz już ją zostawmy i skupmy się na najnowszym (i zarazem pierwszym polskim komercyjnym) reprezentancie stylu, czyli Ministrze California Common. BTW: gdyby brać pod uwagę klasyfikację BJCP, Minister nie łapie się do stylu, gdyż ma za mały ekstrakt. Ale olejmy to.
ZAPACH: kapsel zleciał i z butelki uniósł się zapach chmielu – no praktycznie APA, lagera null! Intensywnie pachnie mango, nie brakuje kwiatów (to podobno klasyka gatunku), sosny oraz nut karmelu.
PIANA: bujna, trwała i biała. Złożona z drobnych i średnich pęcherzy. Lacing mógłby być lepszy.
KOLOR: stare złoto, dość mocno zamglone.
SMAK: 3,6% alkoholu, 9 Blg – jak się pewnie domyślacie, to piwo nie ma zbyt wiele ciała, jednak z powodu niskiego odfermentowania oraz wysycenia, nie można powiedzieć, by było totalnie wodniste. Minister jest za to wytrawny, ale z wyraźnie zaznaczonymi nutami karmelowymi. Chmiele dają akcenty typowo ziołowe (mięta!), z drobnym dodatkiem przypraw i, hmmm, drewna? Finisz ma w sobie odrobinę cierpkości oraz ładnie zaznaczoną goryczkę ziołową.
Minister California Common jest trochę niezgodny ze stylem, ale nawet gdyby był, nie odmieni twojego życia, ale za to pozwoli umilić długie wieczory. Jest bowiem cholernie pijalny, a przy tym lekki.
MINISTER CALIFORNIA COMMON
SzałPiw
California Common
Warka: 30.06.2015
Skład: woda; słody pilzneński, monachijski, karmelowy; chmiele Tomahawk, Chinook, Simcoe; drożdże W-95
Cyferki: alkohol 3,6% obj., ekstrakt 9° Blg
Cena: 7,60 zł (Drink Hala, Wrocław)
Soundtrack: Red Hoci pracują nad nową płytą, a skoro nikt jak oni nie śpiewa o Kalifornii…