Weekend 10-12 października pozostanie mi w pamięci jako czas obfitujący w pierwsze razy i miłe spotkania. A wszystko dzięki szczęśliwej w tych dniach stolicy.
Polski kraft piwny z tygodnia na tydzień się rozrasta. Wiem, że się powtarzam, ale ten fakt tak bardzo mnie cieszy, że gotów byłbym go sobie wytatuować na piersi, pod warunkiem jej posiadania. Piwosfera to już nie tylko kolejne malutkie browarki, oferujące coraz lepsze piwa, ale też znakomite imprezy, w czasie których można poznać wiele fascynujących osób i pogadać z nimi o najlepszym z napojów. Warszawa wreszcie doczekała się wydarzenia godnego największego miasta w Polsce.
Na myśl o pierwszym Warszawskim Festiwalu Piwa zacierałem łapki już od kilku miesięcy, a już w szczególności po wywiadzie, który miałem przyjemność przeprowadzić z jego organizatorami, Jackiem Materskim i Pawłem Leszczyńskim. Mnóstwo rozmaitych piw (podobno 150), goście z zagranicy i ogólnopolskie zgromadzenie twórców, „pisarzy” i fanów jarających się złocistym trunkiem. Musiałem tam być!
RUSZAM NA BÓJ
Wsiadłem więc w busa w piątek po pracy, przenocowałem u mojego dobrego kumpla, po czym w sobotę z samego rana wyruszyłem na Domaniewską 37, by w tamtejszym Centrum Konferencyjno-Targowym oddać się piwnemu szaleństwu. Na miejsce przybyłem o 10:30, by uniknąć stania w kolejkach, które odstraszały w czasie pierwszego dnia. Na szczęście w sobotę uruchomiono dodatkową bramkę, dzięki czemu każdy mógł wejść na teren szybko i sprawnie.
Po wejściu do hali, rozpocząłem poszukiwania festiwalowego teku, ale – niestety – okazało się, że zeszło jeszcze szybciej niż we Wrocławiu i już nigdzie nie można go było dostać. Zmartwiałem, ale cóż było robić – musiałem przygotować się na picie z plastiku.
GDZIE JEST SZKŁO?!
Uratował mnie Bartek Napieraj z AleBrowaru, który podarował mi wzmacniany, elegancki kubeczek znaczony logiem jego firmy. Niby też plastikowy, ale wykonany z grubego materiału, ładnie wyglądający na zdjęciach.
Koniec końców udało mi się dopaść też festiwalowego shakera, który podarowała mi przemiła Pani ze startupu Carpooling.pl, który w ciekawy sposób reklamował się na WFP. Otóż wręczał on wspomniane szklanki wszystkim, którzy na mapie Europy byli w stanie zaznaczyć położenie choć jednego browaru, a następnie opisać go w specjalnie przygotowanym pliku.
ZA CZYM KOLEJKA TA STOI?
Kroczek po kroczku ogarniałem rozmieszczenie stoisk, skądinąd bardzo przejrzyste, przez co jedna rundka wokół hali, zajmująca nie więcej niż 3 minuty, pozwoliła mi się na dobre zapoznać z jej strukturą. Przy tej okazji chciałbym zgłosić jedną uwagę, do poprawy na przyszłość. A mianowicie: znikomą ilość miejsc do siedzenia, lub choćby złożenia szkła z piwem. Szczególnie dawało się to we znaki na zewnątrz, gdym chciał na spokojnie spożyć zakupionego w ramach obiadu hamburgera. No nie było gdzie dupska posadzić i to bynajmniej nie ze względu na niebotyczną frekwencję, a wspomniany brak siedzisk.
Skoro już padło hasło „frekwencja” to moim zdaniem była optymalna. Po dantejskich scenach, które rozgrywały się w piątek spodziewałem się, że w środku nie będzie możliwości swobodnego poruszania, a po piwo trzeba będzie stać w gigantycznej kolejce. Nic z tych rzeczy! Ludzi owszem, było całkiem sporo, ale na tyle, by każdy mógł komfortowo śmigać pomiędzy stoiskami wystawców.
MIŁE SPOTKANIA
Wśród nich oczywiście nie zabrakło blogerów i ludzi ze światka piwnego. Najpierw spotkałem Marcina Ostajewskiego, piwowara browarów Wąsosz i Olimp, z którym uciąłem sobie miłą pogawędkę na temat piwa Hades Gone Wild (zarówno wywiad, jak i recenzję tego znakomitego trunku przeczytacie już niebawem). Później wymieniłem kilka zdań z Bartkiem Napierajem, o czym już wam wspominałem.
Następnie wreszcie poznałem osobiście Bartosza Nowaka z blogu Małe Piwko, z którym wymieniliśmy kilka doświadczeń na temat naszego „zawodu” i jego przyszłości. Końcówkę dnia spędziłem zaś z wrocławskimi ziomalami z Doctora Brew, którzy opowiedzieli mi o swoim najnowszym piwie Molly IPA (rozmowa i recenzja – wkrótce), a także zdradzili kilka planów na przyszłość.
W międzyczasie pogadałem z mnóstwem pozytywnych osób: fanami piwa, piwowarami domowymi, a nawet kibicami, którzy do Warszawy przyjechali na mecz Polska-Niemcy. A skoro w tym samym czasie odbywał się festiwal, no to dlaczego by mieli nie wpaść i nie napić się dobrego piwa?
Wśród spotkanych ludzi wielu okazało się być czytelnikami mojego bloga. Serio, to naprawdę miłe, gdy ktoś podchodzi, mówi, że cię kojarzy i że wykonujesz dobrą robotę. Czego chcieć więcej? Dzięki!
I PO FESTIWALU
Około 19:30 zwinąłem się z Domaniewskiej wraz z moimi ziomkami, z którymi ubijam interesy (prędzej czy później dam wam o nich znać, bo całość zapowiada się ciekawie) i przeniosłem się do knajpy Piw Paw. Widok ponad 90 kranów z piwem robi kolosalne wrażenie – wybierzcie się tam koniecznie!
Na koniec dnia pozostało mi już tylko świętować znakomity występ reprezentacji Polski w meczu przeciwko Niemcom, chyba najlepszy od jakichś ośmiu lat, kiedy to pokonaliśmy Portugalię 2:1. Pierwsze zwycięstwo w historii nad Dojczlandem i to w momencie, gdy nasi sąsiedzi są mistrzami świata… Czapki z głów! Oby to nie był jednorazowy wystrzał naszych piłkarzy.
To zwycięstwo okazało się wspaniałym podsumowaniem udanej, pełnej wrażeń soboty. Cóż mogę powiedzieć? Cieszę się, że mamy w Polsce kolejny świetny festiwal piwa. WFP ma jeszcze pewne niedociągnięcia i sporo możliwości, by się rozwinąć i jestem pewien, że następna edycja okaże się znacznie lepsza. Teraz jednak Panowie Organizatorzy zasługują na brawa i kilka dni świętego spokoju. Dziękuję wam i życzę powodzenia!
teku firmowe (nie festiwalowe) mieli doktorzy przez cały festiwal (dowozili jeszcze w sobotę wieczorem spore zapasy)
Tak wiem, ale już mam takie w kolekcji, więc nie kupowałem 😉
Coś więcej o tym przedsięwzięciu – Inne beczki?
W sieci, konkretnie na profilu FB WFP, znalazłem tylko szczątkowe informacje (http://on.fb.me/ZCocfJ), a na miejscu niestety nie miałem okazji rozmawiać z twórcami Innych Beczek. Próbowałem za to piwa Topaz – bardzo dobra kompozycja bananowo-cytrusowo-goździkowa z wyrazistą goryczką.