Rzym – puls, jaki lubię

Z jednej strony upstrzony śmieciami, nocującymi pod gołym niebem imigrantami i agresywnymi sprzedawcami badziewnych selfie-sticków. Z drugiej ciepły, przyjemnie dynamiczny, radosny. Rzym polubiłem już po kilku godzinach pobytu.

Kliknij na zdjęcia żeby powiększyć. 😉

We Włoszech byłem już kilka razy, ale jakoś tak wyszło, że z Rzymem nie miałem po drodze. Okazją do wizyty, którą planowałem od dawna, były urodziny mojej Rodzicielki, która wymarzyła sobie, by odwiedzić bazylikę św. Piotra, zobaczyć grób JPII (w ważnej sprawie rodzinnej) i posłuchać, co w antyku piszczy.

Bazylika Św. Piotra by night

Różańcowe Tajemnice Samolotowe

Istotny wniosek: jeśli przedstawiciel waszej Starszyzny Plemiennej dotąd nie leciał samolotem i ogólnie rzecz biorąc nie pała radością na myśl o pobycie w przestworzach, nie próbujcie go przekonać, że będzie spoko (mimo że obiektywnie rzecz biorąc będzie). Moja Mama wielokrotnie odwiedzała Włochy, ale zawsze przy użyciu autobusu. Ja doszedłem do wniosku, że jazda 30 godzin to głupota, skoro możemy to samo załatwić w 1,5 h (dobra, odrobinę dłużej, licząc odprawy, dojazdy itd.)…

No to polecieliśmy. Sądzę, że Rodzicielka w trakcie podróży wymyśliła nowy zestaw Tajemnic Różańcowych, ponieważ dotychczasowe cztery z pewnością nie wystarczyły jej na całą podróż. Po nierównej walce ze swoimi lękami udało jej się w całości przelecieć w obie strony, ale wniosek ma jeden: więcej do samolotu nie wsiądzie. Trudno mi to zrozumieć, ale uszanować muszę. 😉

Od pierwszego oddechu

Nie wiem, czy też tak macie, ale ja jestem w stanie stwierdzić, czy lubię dane miasto, już w ciągu pierwszej godziny-dwóch pobytu. Berlin, Wiedeń, Rotterdam – tu coś od razu mi nie zażarło. Rzym, Porto, Budapeszt – je polubiłem od razu. Myślałem nad tym fenomenem przez chwilę i chyba znalazłem odpowiedź: puls i luz.

Fontanna di Trevi

Pierwsze trzy miasta są jak dla mnie zbyt sterylne, zbyt sztywne, jakby za zasłoną doskonałości chciały ukryć jakąś chorobę, która je trawi. Kolejne trzy cechują się czymś kompletnie odwrotnym: luz, vibe, radość płynąca nawet z koloru budynków, z drzew, a przede wszystkim twarzy napotkanych osób. Te miasta pachną inaczej (i nie mówię tu o urnie Panów Żuli), ich tętno bije równo z Twoim, życie tu płynie w rytmie, w którym chce się wypoczywać. Nie wiem, czy dałbym radę tu mieszkać i pracować, za to do złapania oddechu – lepiej nie widzę.

Na dłuższą metę pewnie wkurzałoby mnie bałaganiarstwo Włochów, którzy mają gdzieś wyrzucanie śmieci (przede wszystkim petów) do kosza. Inna sprawa, że za bardzo nie mają okazji, bo tych jest tu jak na lekarstwo. Cholera by mnie wzięła, gdybym na każdym rogu musiał codziennie odganiać się od dziesiątek gości, którzy chcą mi wcisnąć beznadziejnej jakości selfie-sticka, power bank lub badziewne pamiątki. Ciekaw jestem, czy oni cokolwiek są w stanie sprzedać.

Typowy widok z okna

Wracając do sedna, ogromnie kręci mnie architektura Rzymu i tu nie chodzi mi o antyk. Te piaskowe mury, te zielone serranty, ta równa wysokość, nie zaćmiona żadnym drapaczem chmur, jedynie co jakiś czas przecięta wieżą kościoła lub kopułą bazyliki. Całość ozdobiona palmami, piniami i inną roślinnością charakterystyczną dla południowej części Europy. W takim otoczeniu nawet twoje oczy odpoczywają.

Jak oni to zbudowali?

Pamiętam, że gdy czytałem podręczniki do historii, zawsze zachwycałem się na myśl o architektonicznym geniuszu Rzymian, ale prawdą jest, że w pełni docenia się go dopiero po zobaczeniu tego wszystkiego na własne oczy. Jak, do jasnej anielki, udało im się wznieść takie monstrum, jakim w rzeczywistości jest Koloseum?! Jak stworzyli takie cudeńka, jak Kapitol, Panteon czy cały Palatyn? I najważniejsze: jak to możliwe, że spora część z tych budowli stoi do dziś i nadaje się do zwiedzania?

Bez dobrego obiektywu ciężko uchwycić potęgę Koloseum

Tak sobie myślę, że wycieczka do Rzymu to bardzo dobra okazja, by zaszczepić w dzieciach miłość do matematyki i fizyki, wyjaśniając im, że to właśnie te dwie dziedziny nauki pozwoliły przełożyć ludzkie fantazje na rzeczywistość, którą możemy cieszyć się kilka tysięcy lat później. Z drugiej strony dzieciaki z pewnością mogą złapać bakcyla sztuki. Ja wiem, nagie siuraki w rzeźbie każdego faceta w XXI w budzą co najwyżej śmiech (niby żyjemy w dobie ponownego kultu ciała, a mam wrażenie, że kompletnie się go wstydzimy), ale misterne odwzorowanie mięśni i twarzy rozkłada na łopatki.

Marek Aureliusz pozdrawia

Sacrum

Podobnie wykonanie i wykończenie tutejszych budowli sakralnych. Niezależnie od wyznania (tudzież jego braku) nie sposób nie zachwycić się dziełami rąk ludzkich, jakimi są rzymskie kościoły i – przede wszystkim – bazylika Św. Piotra w Watykanie (obecnie drugi największy budynek świątynny na świecie), otoczona sławetnym placem. Mimo swoich gigantycznych rozmiarów bardziej cieszy, niż przytłacza.

JPII

Wnętrze kryje w sobie mnóstwo zakamarków, które można eksplorować godzinami. Piękne malowidła, bezbłędne rzeźby i freski, urzekające precjoza. Co ważne, bazylikę ułożono tak, że dosłownie w każdej jej części znajdzie się miejsce na modlitwę w ciszy. Jest więc w tym najpopularniejszym turystycznie miejscu Wiecznego Miasta moc sacrum.

Skądinąd ważne info: o tej porze roku liczba pielgrzymów przybywających do Watykanu jest – rzekłbym – umiarkowana, dlatego jeśli macie chęć na swobodne przemieszczanie się po Bazylice, a w dodatku zależy wam, by bez żadnych problemów dostać się na Plac w niedzielę o 12:00 (tradycyjny „Anioł Pański” wraz z błogosławieństwem udzielanym przez papieża Franciszka), luty będzie idealnym miesiącem. Tym bardziej, że pogoda w Rzymie w tym okresie już jest świetna. Ja przez sporą część dnia chodziłem w t-shircie.

Ołtarz w Bazylice. Pod nim spoczywa – rzekomo – św. Piotr

Profanum, czyli piwo

Zejdźmy jednak na ziemię i skupmy się na tym, co tygrysy lubią najbardziej – na piwie. W piątek i sobotę wieczorem pojechałem na miasto, by odwiedzić kilka przybytków, które polecali mi moi znajomi oraz Ratebeer. Wśród nich chciałbym wróżnić 5, które moim zdaniem są punktem obowiązkowym dla każdego fana piwa. Podkreślam więc: wybór czysto subiektywny, z ważną informacją, że nie przeszedłem nawet 1/10 knajp w stolicy Włoch.

4 z nich znajdują się na Zatybrzu, jedna – niedaleko tej dzielnicy, acz po drugiej stronie Tybru (dygresja: strasznie wąska ta rzeka, choćby w porównaniu do Sekwany w Paryżu, Tamizy w Londynie czy Wisły w Krakowie). Od niej zaczniemy. Ale najpierw mapka (punkty 2 i 3 na siebie nachodzą!).

1. Open Baladin

Firmowa knajpka jednego z najbardziej cenionych włoskich browarów (głównie za zniewalające Xyauyu) położona jest relatywnie niedaleko Kapitolu, acz w bocznej uliczce, bez żadnego szyldu. Dlatego też ciężko na nią trafić, jeśli nie wie się, gdzie szukać.

Wnętrze cieszy przede wszystkim zniewalającą wystawką, złożoną z pustych butelek po sztosach browaru z Piemontu. Człowiek, który byłby w posiadaniu wszystkich tych szkieł w wersji nieopróżnionej, mógłby zarobić naprawdę sporo kasy. Do tego mamy kolorowe, wysokie stoły, przy których możemy degustować piwo i zjeść małe co nieco. Na ponad 30 kranach znajdziemy nie tylko piwa gospodarzy, ale też sporo produktów zaprzyjaźnionych browarów, z Birrificio Lambrate na czele. Do tego w menu dostępne są naparstki z niektórymi rocznikami Xyauyu oraz destylatów markowanych nazwą Baladin. Nie brakuje sklepiku, w tym oczywiście całej baterii sztosów (ceny od 20 EUR w górę). Na plus dostępność zestawów degustacyjnych, podawanych na papierowych podkładkach z opisem piw.

2. Ma Che Siete Venuti A Fa?

Prawdopodobnie najsłynniejszy piwny lokal w Rzymie na pozór wygląda niezbyt okazale i trochę przypomina Zly Casy w Pradze. Małe pomieszczenia na górze, z niekoniecznie wygodnymi wysokimi siedzeniami, na dole nieco przestronniej. Do tego głośno ryczące telewizory z transmisjami meczów nie tylko ligi włoskiej, stąd pewnie obecność licznego grona Anglików. Nazwa (delikatnie tłumacząc: „Po cholerę żeś tu przylazł?”) także mogłaby odrzucić co wrażliwszego klienta.

Na szczęście wszystkie te, nazwijmy to, minusy, przykrywane są przez świetną, rzeczową obsługę, sympatyczną atmosferę i przede wszystkim rewelacyjny wybór piw. Wystarczy spojrzeć na ich oceny na Untappd i porównać z menu innych knajp… Inna sprawa, że ceny mają tu rozsądne (jak na kraj rozliczający się w Euro): 4 EUR za małe, 8 EUR za duże – cena sterowana wielkością próbki. O jedzenie nie pytałem, ale coś mi się wydaje, że nie ma.

3. Bir & Fud

Jeśli chcecie koniecznie coś zjeść, wystarczy, że przejdziecie na drugą stronę uliczki i wejdziecie do Bir & Fud. To bardzo udane połączenie multitapu z restauracją. Pierwsza, wąska część połączona z małym ogródkiem, to królestwo beer geeków. 21 kranów, nie tylko włoskich i nie tylko krafotwych, ale na pewno satysfakcjonujących.

Druga, przestronna część to z kolei miejsce dla miłośników jedzenia, przede wszystkim włoskiej kuchni w każdej postaci (z dominującą rolą pizzy i penne). Przyczepiłbym się może do bladego światła w części „jadalnej”, które odbiera nieco uroku tej lokalizacji, ale to tak naprawdę szukanie dziury w całym.

4. Brasserie 4:20

Niech Was nie zmyli belgijsko brzmiąca nazwa lokalu – na 18 kranach znajdziemy tu przede wszystkim włoski kraft oraz odrobinę klasyki pod postacią Weizena i Schwarzbiera z Niemiec oraz rzemieślniczego cydru z Anglii.
Sam lokal jest położony w czym w rodzaju nasypu/viągu garaży, niczym Beer Mile w Londynie, tyle że górą nie przebiegają tory, a stoją… inne budynki. Niestety rozmazałem zdjęcie fasady, więc muszę odesłać Was do Google Street View. W środku panuje półmrok, acz pasuje on do wystroju, który trochę kojarzy mi się z klimatami motocyklowymi, może niesłusznie. Sympatyczny barman szybko doradzi, co wybrać, nie boi się też powiedzieć, że „Zenkowi nie wyszło”, jeśli licho łypiesz w stronę piwa, które – jako obeznanego w temacie geeka – raczej cię nie zadowoli. Minus znalazłem jeden: dla osób cierpiących, jak ja, na FOMO, ta knajpa jest absolutnie nie do przyjęcia. Zasięg internetu równa się praktycznie 0.

5. Luppolo Station

Zdecydowanie najbardziej gwarna i najprzyjemniejsza pod względem atmosfery knajpa. Ewidentnie stanowi miły punkt spotkań zarówno geeków, jak i normików. Ci pierwsi ucieszą gardło jednym z 20 piw polewanych z kranów (Włochy, Wielka Brytania, Czechy, Belgia), drudzy zaś przekąszą duże co nieco, m.in. apetycznie wyglądające burgery (sam nie jadłem, bo byłem już syty).

Podoba mi się ceglaste wnętrze, które mnie osobiście kojarzy się z restauracjami na krakowskim rynku. Może nie do końca pasuje do niego wielgaśna elektroniczna tablica, niczym z rozkładu jazdy na dworcu PKP, ale przymykam na nią oko.
Propsuję też za kontakt z klientem. Po wizycie menago Luppolo napisał do mnie na FB, pogadaliśmy trochę, powymienialiśmy się uprzejmościami i zaproszeniem do kolejnych wizyt. Takie traktowanie przyjemnie łechce moje blogerskie ego. 😉

**

W tym miejscu stawiam kropkę. Piwa, które degustowałem w Rzymie, omówię w osobnym tekście. Na koniec wyrażę tylko nadzieję, że prędzej niż później będę miał okazję uzupełnić powyższą mapkę o kolejne punkty piwne. Ledwom wrócił, a już serduszko mi ckni za Wiecznym Miastem. To znak, że jest w nim coś wyjątkowego i że na pewno tam wrócę.

Fontanna Neptuna

Tyber nocą

Jerry w olimpijskiej formie

Of Wolf And Man

Forum Romanum

Święty Walenty pozdrawia

Circus Maximus

Palatyn

Łuk Konstantyna Wielkiego

Rome goes on

(Visited 923 times, 2 visits today)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *