„Oportunista, cz.3” – opowiadanie

opowiadanie

Ostatnia część lekcji na temat „jak zostać mendą i nic sobie z tego nie robić”.

„Oportunista, cz.3”

– Zaparkuj tutaj – Piter wskazał ręką miejsce na pustym parkingu przy cmentarzu Grinłód.
– No tak, pod latarnią najciemniej… – stwierdziłem, przełykając gulę stresu, która niepostrzeżenie zakotwiczyła w moim gardle.
– Widziałem kilka świeżo wykopanych grobów w okolicy krzaków na zachodzie nekropolii. Tam wrzucimy ciało i zakopiemy – powiedział cicho i spokojnie Piter.

Otworzyłem bagażnik, wciągnąłem podle ciężki plecak na siebie i ruszyłem za Brałnem. Przemykaliśmy powoli i ostrożnie pustymi, nieoświetlonym alejkami. Co chwilę słyszałem jakieś szelesty i pohukiwania ptaków – a może to po prostu moja rozdygotana głowa dopisywała sobie didaskalia do tej chorej sytuacji.

W końcu doszliśmy do zachodnich rubieży Grinłód. Dokładnie tak, jak mówił Piter, pięć dołów czekało na przyjęcie dostaw w postaci miłych, nie wadzących nikomu zwłok.
– Co robisz, kurwa? – wrzasnął szeptem Brałn, widząc mnie rozsuwającego zamek plecaka.
– Jak to co? Ciało chcę wysypać i zabrać plecak z powrotem.
– Stary, ukrywasz morderstwo i plecaka ci szkoda?! Niechże chłop ma jakąś pseudo-trumnę, plecak sobie odkupisz za pieniądze z awansu. Wrzucaj i szufluj ziemię!

Mój ukochany plecaczek, tak bardzo się z nim zżyłem! No dobra, sytuacja wymaga. Puściłem go wraz zawartością, która bezgłośnie gruchnęła o ziemiste podłoże. Obok grobów leżała łopata – wziąłem więc głęboki oddech i zabrałem się za zakopywanie Majka.

Wtem nieopodal zauważyliśmy światło. Światło latarki. Ja pierdolę!
– Halo! Kto tam jest? Proszę się nie ruszać! – dobiegł pewny głos faceta w sile wieku.
– No i wszystko kurwa poleciało… – szepnąłem rozdygotany.
– Zamknij się, siedź tu cicho i nawet nie spróbuj oddychać! – warknął Pit, po czym dziarskim krokiem ruszył w stronę strażnika cmentarnego.
– Pan mecenas? – ze zdziwieniem w głosie odezwał się tamten.
– Tak, to ja. A więc w końcu mnie ktoś odnalazł. W końcu ktoś dowie się o mojej tajemnicy – wyszeptał smutnym głosem Brałn, pociągając nosem.
– Ale o co chodzi? Proszę mi natychmiast wyjaśnić, co pan robi o tej porze na cmentarzu – właśnie, Pit, tłumacz, bo i mnie ciekawość zżera. I czemu te krzaki tak kłują?!
– Moja mała Rozi – zaszlochał grubas. – Moja mała dziewczynka…
– Proszę się uspokoić, panie mecenasie i powiedzieć mi, co tutaj się dzieje!
– Widzi pan. Tu spoczywa moja córeczka. Miała pięć lat, gdy zmarła na rzadką chorobę układu nerwowego – jęczał Piter, już wyraźnie rozklejony.
– Jaaa… Ja nic nie wiedziałem, proszę pana – stróża zatkało.
– Nikt nie wiedział – Pit praktycznie rzecz biorąc płakał. – To była moja tajemnica. Przychodzę sobie tu co jakiś czas, by spędzić z nią kilka chwil, sam na sam. Po zmroku, by nikt nie zauważył, by nie było żadnych komentarzy: „ten znany adwokat ryczy jak bóbr nad grobem córki!”
– Ach, rozumiem… Bardzo panu współczuję – wybąkał stróż.
– To nic, to nic – Brałn siąknął obleśnie w chusteczkę. – Proszę pana bardzo o to, by pan nikomu nie mówił. Czy mogę jeszcze zostać na chwilę z Rozi?
– O-oczywiście panie mecenasie. Naprawdę mi przykro! Proszę zostać ile pan chce. Nie pisnę ani słowa! – odparł skonsternowany, ale i wzruszony cieć cmentarny, po czym odwrócił się i odszedł.
– No, zawijaj tym szpadlem – powiedział do mnie Pit, ocierając łzy ze swoich wąsisk.

**

Jechaliśmy w milczeniu do domu Pitera. Puste ulice przedmieść podbijały ponurą atmosferę ostatnich godzin.
– Nie wiedziałem, że miałeś córkę, Pit. Współczuję ci, no kurwa, bardzo ci współczuję – powiedziałem najbardziej delikatnie, jak umiałem. Prawie tak, jak pierwsze „kocham cię” w życiu.
– Bo nie miałem – odparł spokojnie Brałn.
– Cooo? – aż mną zarzuciło. – No ale przecież…
– Dżordż, czy ja wyglądam na faceta, który może być ojcem? Czy ja wyglądam, jak koleś, który może się podobać kobietom? – moje myśli na oba pytania szybko odpowiedziały „nie”. – jedyne babki, jakie rucham, to kurwy.
– No ale mówiłeś…
– A co kurwa miałem powiedzieć?! Że przylazłem tu zakopywać ciało? A tam w krzakach siedzi mój kumpel, który zamordował kolegę z pracy? – no tak, tego nie mógł powiedzieć.
– Nie wiem, nie wiem, nie mam pojęcia, to moje pierwsze ukrywanie morderstwa.
– No więc oświadczam ci, że moje nie – krzyknął Pit.
– …???
– Kurwa, ja po prostu wykorzystuję swoją szansę, rozumiesz? Każdy łapie się na śpiewkę o córce. A ciała trzeba ukrywać! Mam obronić mordercę? Muszę ukryć ciało, to chyba, do cholery naturalne! – rozpieklił się Pit.
– Eeee, nooo, taaak…
– Wiesz co się liczy w życiu? Powiem ci, co się kurwa liczy. Nie sprawiedliwość, nie uczciwość czy czyste zasady! Za sprawiedliwość nie wybudujesz sobie domu i nie wypchasz coraz grubszego brzucha. Kasa, kolego, kasa! A ja, żeby mieć kasę, muszę być skuteczny, muszę być najlepszy w tym jebanym mieście. Zrozumiałeś?

Zrozumiałem. W końcu co lepszego zrobiłem kilkanaście godzin wcześniej? I z jakiego powodu? Kasa.

Drżałem. A więc to się dzieje. Tak się w to gra. Jesteśmy wszyscy cholernymi oportunistami, którzy nie patrzą na innych. Byle się nachapać, byle wskoczyć wyżej, zgarnąć więcej szmalu. Rozbijać się lepszymi autami, mieszkać w lepszych hotelach i dymać coraz droższe dziwki.

„Czy mnie to tak naprawdę przeraża? Kurwa, nie wiem. Nie wiem.” – moja głowa huczała od myśli.

Dojechaliśmy do domu Pitera, obaj już nieco spokojniejsi.
– Dzięki Pit za pomoc – wyciągnąłem rękę na pożegnanie.
– Już okej. Zapomnijmy o tym. Wstań jutro rano, ogól się, weź prysznic i wio do pracy po swój awans!

**

„Do wszystkich pracowników Dżonson i Synowie,

Niestety, z przykrością zawiadamiamy, że nasz planowany kontrakt z Ejpl nie zostanie zawarty. Oferta naszej firmy została przebita przez chińskie konsorcjum CzipCzajnisDik. Z tego powodu konkurs na stanowisko menedżera produktu zostaje odwołany.”
– Kurwaaaaaaa! – mój wrzask był donośny i niekontrolowany – Jebane żółtki! Pierdolone Kitajce! Oddawać kurwa mój awans!
– Uspokój się, nie ty pierwszy i nie ostatni – Riczard podszedł do mnie, poklepał po plecach jak brat i zaproponował – chodź na papierosa, co?

Papieros! Papieros zawsze dobrze mi robił, więc nie oponowałem. Na balkonie stała też Rejczyl, która ćmiła swojego ulubionego slima.
– Nie przejmuj się, Dżordż – zagaiła z uśmiechem. Ach, gdybyś wiedziała, co ja zrobiłem dla tego awansu!
– Kurwa, tyle pracy, tyle energii… I nadal będę tkwił w tym samym miejscu… – westchnąłem
– Hej, nie ma tego złego. Będziesz nadal w jednym teamie z nami, będziemy sobie na papierosy razem wychodzić! – uspokajająco rzekł Ricz.
– O, a jak chcesz się rozwijać, to, hmmm, wymyśl sobie jakieś dodatkowe zajęcie! O czym zawsze marzyłeś? – zainteresowała się Rejczyl.
– A bo ja wiem? Gdy byłem mały to chciałem pisać powieści, czy coś – odrzekłem nieco zrezygnowany.
– To do dzieła, gościu! Chwytaj za klawiaturę i pisz!

„Tak! Może to właśnie jest idea!” – pomyślałem rozochocony. Wróciłem co prędzej do domu i zacząłem pisać. „Srebrne Krople”…

No więc postanowiłem napisać kryminał… Chyba już wiecie o czym?

**

Piszę do Was to wszystko rozciągając się w hamaku rozpiętym pomiędzy dwie wysokie palmy kokosowe, na jednej z wysp Hawajów. Towarzyszą mi również dwie, tym razem niezbyt wysokie, rdzenne mieszkanki pobliskiego miasteczka – jedna serwuje mi masaż stóp przy użyciu wszystkich części swego boskiego ciała, jakie tylko moglibyście pomyśleć, że służą do masowania. Druga, wspaniale opalona, cudownie pachnąca cytrusami czy czymś takim, podaje mi Koko Loko z obowiązkową palemką i plastrem limonki.

Na wieczór umówiony jestem z Dżimem Morrisonem i Dżimim Hendriksem – wybieramy się na ostre rwanie w popularnym klubie „Ya Ya Obama Obama”. Nie wyobrażacie sobie, co tancerki hula („ugryź szynkę, yup! Yup! Yup!”) potrafią zrobić ze swoim ciałem, gdy zachęci się je do tego studolarowym banknotem! Ależ się wtedy dziadkowie Dżimy cieszą! Gdy młode piersi robią im okład na oczy, spuchnięte z przepicia i z nadmiernego wciągania heroiny. Też to lubię, acz preferuję, by dziewczęta zajmowały się mną oralnie, jeśli wiecie co mam na myśli.

Moja powieść „Srebrne krople” została uznana Książką Roku, najlepszym kryminałem od kilkunastu lat, bla bla bla. Historia o tym, jak pewien koleś przez przypadek, przy użyciu kilku kropel rtęci zabił swojego współpracownika, a potem szukał sposobu na ukrycie ciała, zdobyła zwolenników na całym świecie, od kilkunastu miesięcy nie nadążam z liczeniem zer na moim koncie.
Szczególnie, że raz na jakiś czas wpływają nań pokaźne sumki, w postaci na ten przykład Literackiej Nagrody Nobla. „Kapitalna, świetnie pomyślana fikcja literacka, ale przedstawiona niezwykle naturalistycznie i ze szczegółami” – brzmiał werdykt. Nawet nie wiecie, droga Komisjo, jak bardzo naturalistycznie i blisko rzeczywistości…

Do niedawna miał o tym pojęcie tylko Piter Brałn, który po przeczytaniu „Srebrnych kropel” najpierw o mało co nie zatłukł mnie krzesłem, ale potem szczerze pogratulował. W zamian za 40% zysków z tantiem, reklam i tak dalej…

Mówię Wam, moi Drodzy, o tym, bo chciałem się z kimś podzielić swymi doświadczeniami, wiecie, jak z przyjaciółmi. Bo tak trochę gryzie mnie ta cała sprawa. Ja w hamaku, a Smif w piachu. Ale to tylko wykorzystanie sprzyjających okoliczności – nic więcej! Liczę na Wasze zrozumienie i dyskrecję. Nie wydacie mnie, prawda?

 KONIEC

(Visited 62 times, 1 visits today)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *