Czy wolno kopać debiutantów?

kopniak

fot. Pixabay

Czy powinniśmy ostro atakować nieudane wypusty nowych browarów, czy raczej traktować je delikatnie jak przedszkolaków?

Temat przyszedł mi do głowy za sprawą dyskusji, która wywiązała się na moim Facebooku. W środę zamieściłem tam filmik, który na szybko nagraliśmy z Kubą z The Beervault po degustacji oryginalnego (wedle zapewnień) grodzisza w ramach Live Bloggingu na WFDP.

GRODZISKIEGATE

Krótki, półminutowy happening, w ramach którego piwo trafia do zlewek był naszym puszczeniem oka w kierunku wszystkich, którzy stwierdzili, że blogerzy jednogłośnie zachwycili się Piwem z Grodziska, ponieważ nie wypadało inaczej – dostaliśmy wszak przepiękne szkło (łapówa!). Otóż nie – nie wszyscy są nim zachwyceni, niezależnie od tego, jak bliskie/dalekie jest od oryginału. Ma w sobie wady, a w smaku przypomina nieco eurolagera.

Część dyskutantów, grzecznie i rzeczowo, wytknęła nam chamstwo oraz brak szacunku dla pracy odważnych piwowarów, którzy porwali się na uwarzenie naszej dumy narodowej zgodnie z kanonicznym przepisem. OK, nasza krytyka w tym filmie nie była ani konstruktywna (taką popełniliśmy w tekstach na blogach), ani miła, ale właśnie o to chodziło. By przekłuć ten balon ochów i achów, które płynęły w kierunku inicjatywy (słusznie) i piwa (już niekoniecznie).

Chcę wyjaśnić, że podobnie jak Koledzy, którym piwo smakowało, pozostaję w głębokim ukłonie dla ekipy Browaru z Grodziska, która zdecydowała się na reanimację klasyka. Mocno trzymam kciuki, by piwo przyjęło się na rynku i by każda kolejna warka okazała się strzałem w dziesiątkę. Nie mogę jednak przemilczeć tego, że mało kto zwraca uwagę na słowa krytyki. No bo przecież właśnie takie miało być! A skoro nie pomagają słowa, warto zaserwować wizję, choćby przegiętą i „niską”.

JAK DO DZIECKA CZY DO ŻOŁNIERZA?

Jednak kazus grodziskiego to tylko przyczynek do rozważań na temat innego problemu. A mianowicie: jak powinniśmy traktować debiutujące browary? Czy każdy przyjmować z radością i wybaczać błędy nowicjuszy (w końcu rynek jest jeszcze młody i należy na niego chuchać i dmuchać), czy też bezceremonialnie walnąć z plaskacza, co dla niektórych równe jest „sraniem do własnego poletka”?

Moim zdaniem debiutanci nie powinni mieć żadnej taryfy ulgowej. Ja wiem, wielu z nich jeszcze nigdy nie warzyło na dużym sprzęcie i jeszcze sporo musi się nauczyć. Wielu ma fajne pomysły (patrz browar Mały Kurek), których jednak nie potrafi póki co przenieść na produkcję masową. Jeśli jednak już na starcie poklepiemy ich po pleckach i powiemy „nic się nie stało”, ich przygoda z warzeniem piwa skończy się szybciej, niż się zaczęła.

OK, jak sam zauważyłem mamy jeszcze bardzo młody i nierozwinięty rynek, który przyjmuje dosłownie każdą ilość piwa. Owszem, żyjemy w czasach, gdy błędy można jeszcze wybaczyć, gdyż każdy wypust prędzej czy później zniknie ze sklepowych półek. Ale, no kurczę, kiedy jak nie teraz mamy się odzwyczaić od dziadostwa? Kiedy jak nie na starcie działalności wielu browarów punktować ich, nawet bezceremonialnie, by nabrały ogłady i zaczęły warzyć nie tylko poprawne, ale wręcz bardzo dobre piwa?

Rzućmy jeszcze okiem na inne rynki. Czy wyobrażacie sobie, by – przykładowo – jakaś firma odzieżowa, która chce wejść na rynek, wypuściła ubrania będące totalną kaszaną? Z beznadziejnego materiału, pełne prujących się nitek, śmierdzących jakąś wredną chemią? Wolne żarty. Chcesz wbić się do serca konsumentów? Rozłóż ich na łopatki już za pierwszym razem! Albo giń.

TRZECH KUMPLI WYCIĄGA WNIOSKI

Jednym z przykładów kontraktowców, którzy za swoje pierwsze wypusty zebrali wielkie bęcki, jest browar Trzech Kumpli. Ekipa przyjęła cały hejt na klatę i kilka miesięcy później wypuściła na rynek serię świetnych piw: Pan IPAni, Califia oraz Piece Of Cake. Dlatego też podbiłem do Piotrka Sosina, piwowara, z prośbą o komentarz na temat krytyki jego piw i wniosków, jakie z niej wyciągnął:

Z własnych doświadczeń uważam, iż krytyka, nawet pierwszych warek jest bardzo potrzebna. Skąd miałbym wiedzieć co poprawiać w swoim piwie, jeśli nie słuchałbym „głosu” swoich klientów? Oczywiście w przeważającej części polegam na własnym osądzie i tych, z którymi pracuję nad piwem, ale z drugiej strony piwo, z którym ma się emocjonalny związek bardzo trudno ocenić obiektywnie. A koniec końców moje piwa mają przede wszystkim smakować tym, którzy za nie płacą…

Każdy rodzaj informacji zwrotnej traktuję jak prezent. Oczywiście trudniej przyjmuje się prezenty, jeśli ktoś jednocześnie traktuje Cię chamsko i grubiańsko, kryjąc to pod płaszczykiem „bezkompromisowości”, ale czasami trzeba po prostu mieć grubą skórę i zawsze doszukiwać się w krytyce czegoś, co mi pomoże. A potem brać to na warsztat i korygować. Potem jeszcze raz i jeszcze raz. Po prostu nie ma się co obrażać tylko spróbować potraktować to jako szansę.

Sądzę że rzetelna, merytoryczna krytyka należy się po równo wszystkim – debiutantom i zaprawionym w bojach, dużym i małym, tym z zasługami dla branży i bez nich. Bez względu na to czy to pierwsza czy sto pierwsza warka danego piwa. Byle by była merytoryczna, kulturalna i z klasą. Walczmy o standardy!

DELIKATNIE CZY PO CHAMSKU?

Pozostaje jeszcze temat formy krytyki. Teoretycznie najlepsza jest ta bardzo rzeczowa, kroczek po kroczku wskazująca na błędy w piwie i sugerująca, co można w nim polepszyć. Jednak nie zawsze odnosi ona skutek, bowiem po prostu nie dochodzi do uszu adresatów. A nawet jeśli, to traktowana jest przez innych odbiorców jako zbytnie cackanie się z autorami nieudanego piwa.

Zobaczcie jakie gromy sypią się na Tomka Kopyrę, szczególnie jeśli chodzi o recenzje powstałe we współpracy. Jeśli w czasie recenzji na spokojnie wskazuje plusy i minusy trunku, zaraz dostaje baty za to, że nie zrypał ewidentnie słabej warki. Hmm, czyżby lud chciał krwi?

LUD PRAGNIE IGRZYSK

Zauważam również dysonans pomiędzy traktowaniem debiutantów a browarów, które są na rynku nieco dłużej. Gdy Doctor Brew wypuścił na rynek piwo Azacca, które według degustujących waliło kiszoną kapustą, chyba tylko Docent pokusił się o chłodną i delikatną recenzję. Reszta Kolegów, szczególnie na Facebooku, waliła w Doktorków ile wlezie, wlepiając im karne kutasy, co zresztą spotkało się z poklaskiem.

No i bardzo spoko. Blogerzy, „sensoryczne zera”, to nie sędziowie piwni, którzy mają wystawić najbardziej rzetelną i rzeczową metryczkę ocenianemu piwu. Naszą rolą jest także czasami zrobić cyrk, który – bardzo możliwe – może przekroczyć granicę dobrego smaku, ociekać subiektywizmem i rozrywką rodem z rzymskich igrzysk. Czy ktoś usłyszałby o Kominku (znaczy się Jasonie Huncie), gdyby nie jego – umówmy się – głupawa recenzja budyniu z torebki? Może i tak, ale na pewno nie na taką skalę.

Dlatego, drodzy Państwo, nie spinajcie się, gdy obok wyważonego tekstu zobaczycie inny, będący słowną woltyżerką. Nikt z nas nie pisze takich recenzji, by komuś dokopać, zniszczyć i wyśmiać. W gruncie rzeczy nawet taka zagrywka ma w konsekwencji poprawić jakość serwowanego nam piwa.

Szczególnie tego od nieopierzonych piwowarów, którym zebrało się na umizgi do szerokiego grona odbiorców. Oni tym bardziej potrzebują zimnego prysznicu w razie porażki. Liczę, że pójdą śladem przywołanych Trzech Kumpli i następnym razem przygotują dla nas coś konkretnie kopiącego dupę.

(Visited 313 times, 1 visits today)

Jeden komentarz na temat “Czy wolno kopać debiutantów?

  1. Pingback: O tych, którzy milczą - upadające browary

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *