Krótki poradnik, jak powrócić po dwóch latach i napisać jedną z najlepszych piosenek ostatnich miesięcy w Polsce.
Artur potrzebował zmiany, nowych wyzwań, a być może po prostu chwili oddechu. Z tego powodu rozstał się z Myslovitz, zespołem, którego był założycielem i twarzą, stawiając na działalność solową. Wydaje mi się, że to cecha większości wielkich artystów, że w końcu oddzielają się od grupy, próbując się spełnić pod własnym nazwiskiem, bez żadnych ograniczeń.
Nie spodziewałem się jednak, że Rojek wróci z piosenką, która rozłoży mnie – i chyba nie tylko mnie – na łopatki. Numerem-rzepem uczepionym do głowy, który nucisz sobie spacerując, jadąc komunikacją miejską, gotując, odkurzając, czy też pijąc piwo. Utworem totalnym, który znakomitą muzykę i aranżację łączy z tekstem delikatnie spychającym cię z dachu.
Po kolei – oto cztery powody, dla których pokochałem „Beksę”
1. Tekst – wielu moich znajomych po jego usłyszeniu biegnie po chusteczki, albo i żyletki. „Nienawidzę polskich piosenek, bo one zawsze muszą mnie zdołować” – rzekł Łukasz. Dokładnie taka jest „Beksa”: melancholijna, smutna, wzruszająca, ale w sposób dojrzały. Gdy Artur śpiewa refren „Nie rozmawiam z nikim, z nikim się nie dzielę/Zachowaj resztę, wynoś się ze mnie!”, to każdemu z nas staje przed oczami jakiś moment z życia: rozstania, śmierci kogoś bliskiego, porzucenia marzeń, ale i braku zrozumienia przez otoczenie. Staje jako żywy, idealnie odwzorowany, dojmujący . Jednak to przecież właśnie takie sytuacje pozwalają nam osiągnąć – że polecę górnolotnym hasłem – pełnię człowieczeństwa.
2. Melodia – o tym, że nowy numer Rojka nie może mi wypaść z głowy, już mówiłem. Ciągle łapię się na tym, że pod nosem mamroczę „już nie wytrzymuję tempa, wszystko kurwa skręca”, albo wykrzykuję „beksa!”. Właśnie takie skandowane elementy zaczepiają się niczym kolczyk w uchu i wiszą sobie dzielnie obok pięknie zrytmizowanej zwrotki, gdzie każda sylaba jest jak oddzielne uderzenie o klawiaturę fortepianu. Jednak i tak rządzi refren, pewnie, że prosty, ale za to bezbłędny, jakby Artur znał przepis na melodię idealną.
3. Dysonanse – to właśnie one budują charakter piosenki. Jakkolwiek piękny byłby utwór, gdy brakuje mu „zęba”, nie zostanie z nami na dłużej. Co więc sprawia, że o losy „Beksy” się nie obawiam? Chociażby przeciwstawienie sobie dość prostego, agresywnego wybuchu w postaci starej, dobrej „kurwy” z niewinnymi, jeszcze nieskażonymi brutalnością głosami dzieci. Użycie obok siebie słów „chała” i „lilie” – pierwsze pospolite, kto wie, czy nie prostackie, drugie kojarzące się z pięknem, w jakiś sposób dystyngowane; a jednak oba pasują tu znakomicie. Albo wprowadzenie zwiewnej, zaskakującej końcówki, która nagle nadlatuje, otacza opiekuńczymi skrzydłami i ochrania ode złego, w jakiś nienazwany sposób uspokajając, odcinając od przeszłości.
4. Teledysk – mój krakowski ziom Michał Braum, z którym miałem zresztą przyjemność kilkakrotnie współpracować, nakręcił – chyba nie przesadzę – dzieło życia. Prosty, acz mocny i poruszający obraz. Stworzył bohatera, który nie tylko łączy się z tekstem piosenki, ale też może być uważany za alter ego każdego z nas. Nieco nieprzystosowany indywidualista, marzyciel, niezwykle emocjonalny, wyrazisty, z racji czego życie go leje ze wszystkich stron.
I jeszcze to sprytne wkomponowanie w całość siebie oraz autora piosenki – czapki z głów!
Zresztą, co ja wam będę dłużej pisał. Po prostu sami to zobaczcie i posłuchajcie:
Pingback: “Po drugiej stronie lustra”: wstrzymany oddech | Jerry Brewery