Czyli jak napisać zbiór opowiadań science-fiction w taki sposób, by nawet antyfan gatunku łyknął je bez popity.
Szczerze mówiąc starzenie (bo dla człowieka na skraju 30. to chyba już nie dorastanie) średnio mi się podoba, bo przecież kiedyś trawa była bardziej zielona. Jednak gdybym miał wskazać na plusy owego procesu, czołowe miejsce zajęłoby „Odkrywanie talentów u długoletnich znajomych, o których nie miałeś pojęcia”.
Do grona moich „odkryć” dołączył ostatnio Andrzej Wronka. Z koleżką znam się już chyba z 11-12 lat, od czasu licealnych, gdy obaj mieliśmy długie włosy, za to naszych policzków nie zdobiły brody. Poznaliśmy się na kółku astronomicznym (liceum im. Mikołaja Kopernika, że Państwa oświecę), którego aktywność zmobilizowała dyrektora do inwestycji w nowoczesny teleskop. Oglądaliśmy więc sobie wspólnie gwiazdy (Andrzej był w tej materii kozakiem, wygrywając olimpiady), gadając przy okazji o muzyce i literaturze. Wiedziałem, że rok starszy krajan interesuje się science-fiction (jak pewnie większość utalentowanych fizyków), ale że kiedyś chwyci za pióro…
OSTROŻNIE
Gdy Andrzej napisał do mnie, że oto wydaje własnym sumptem zbiór opowiadań tyleż zatarłem ręce z wrażenia (odeślę do pierwszego akapitu), co z miejsca poczułem pewien dystans do jego dokonania. Science-fiction nie jest bowiem moim ulubionym gatunkiem, pewnie dlatego, że i fizyka jakoś nigdy mnie nie pociągała, a od kwarków i czarnych dziur kręci mi się w głowie.
Z obawą sięgnąłem więc po „Ostatniego” (bo taki tytuł nosi zbiór czterech opowiadań), spodziewając się hardcoru na miarę największych lotów Lema. Niepotrzebnie. Autor tylko w jednym, najkrótszym tekście („Interfejs”) płynie po autostradzie niezrozumiałych (acz wyjaśnionych w dołączonym słowniczku) fizycznych i astralnych pojęć, ale w taki sposób, że biedny Jerry cały czas jest utrzymywany przy ciekawości. I słusznie, ponieważ owa naukowa szarża dąży do jedynego w tej książce pozytywnego zakończenia.
LUDZKOŚĆ I MASZYNY
Pozostałe trzy opowiadania już takie radosne nie są. Najdłuższe – i zarazem najlepsze – „Szczury” mają w sobie coś z klasycznego motywu wylotu ze zdegradowanej Ziemi na nową planetę (przypomina mi się choćby film „Prometeusz”), na której ludzkość stworzy podwaliny nowego, lepszego świata. Nie zdradzę, czy się uda, za to podsumuję ten świetny tekst smutną obserwacją autora: nie ważne na jakiej planecie, ludzkość zawsze zostanie przeżarta przez tę samą gangrenę nienawiści i żądzy władzy.
Pozostałe dwa, „Oczy” i „Epitafium” to rozprawa Andrzeja z rozszerzoną rzeczywistością i dodatkowymi możliwościami, które dadzą nam gogle, podłączane bezpośrednio do mózgu. Szans dają od cholery, ale trzeba z nimi uważać, ponieważ sztuczna inteligencja może przechytrzyć tę naturalną. BTW: Robert, bohater „Epitafium” przypomina mi postać Steve’a Fossetta, znanego milionera, który 10 lat temu zginął w katastrofie samolotu, przy próbie bicia kolejnego rekordu. W opowiadaniu główny bohater zalicza swojego rodzaju restart życia. Ciekawe, czy i Fossettowi uda się kiedyś ponownie zainstalować na Ziemi. 😉
DOBRZE PISZE
Autor pisze sprawnie i wartko, nie nadużywając swojej wiedzy i kwiecistych opisów, a jednocześnie na tyle szczegółowo i trafnie, by czytelnik szybko wczuł się w rolę bohaterów opowiadań, albo przynajmniej zrozumiał ich osobowość. Sceny rysowane są drobnymi słowami, bez drobiazgowości, na które w krótkiej formie miejsca nie ma, za to wystarczająco precyzyjne, by łatwo je przełożyć na język wyobraźni.
W całym zbiorze nie podoba mi się tylko rozwiązanie akcji w „Oczach”. Zbyt szybkie, chaotyczne, wytrącające bardzo dobry tekst z rytmu. Zresztą przyznał mi to sam autor, że juz kilka razy spotkał się z podobną uwagą.
Andrzejowi najlepiej wyszła najdłuższa forma, dlatego po cichu liczę, że koleżka się rozpędzi i spłodzi powieść. Na razie jednak musi poczuć, że fani sci-fi (i nie tylko oni) chcą go czytać. Ja chcę i Was również do tego zachęcam.
Chcesz kupić książkę? Wejdź tutaj