A gdyby rzucić w cholerę komunikację miejską, samochody i raz na zawsze przesiąść się na rower?
Kraków posiada wiele wad, a jedną z nich jest koszmarne zakorkowanie i wieczne remonty. Z tego powodu MPK nie hula tak jak trzeba, a samochody wleką się w długaśnych sznurach. Niby można chodzić na piechotę, ale z racji wielkości miasta nie zawsze się to opłaca, szczególnie, gdy się śpieszysz (a tu śpieszysz się właściwie zawsze). Jednak od czego jest rower?
Niestety nie mogłem sprowadzić swojego pędzidła do Krakau, gdyż nie miałbym gdzie go trzymać – współlokatorzy mnie wyprzedzili, a trzech jednośladów na balkonie upchnąć się nie da. Sorry, taki mamy klimat i takie bloki. Idealnym rozwiązaniem dla mnie okazał się więc Krakowski Rower Miejski, inicjatywa może i nie nowa, ale w tym roku szczególnie głośno propagowana. W stolicy Małopolski zainstalowano 29 stacji dokujących (tutaj znajdziecie mapkę), przy których stoi 270 rowerów. To znaczy: najczęściej nie stoi, gdyż większość jest w nieustannym ruchu. Według danych operatora w poniedziałek 19 maja z KRM skorzystano 2624 razy. Wow! Uszanowanko!
Postanowiłem i ja dołączyć do wesołej rowerowej gawiedzi, zarejestrowałem się na stronie inicjatywy, przelałem wymagane 10 zł, dowiedziałem się, że 20 minut jazdy jest za darmo (do pracy jadę 15) i z radością udałem się do stacji położonej niedaleko mojego mieszkania. Tak się składa, że mieszkam niedaleko akademików Uniwersytetu Rolniczego, a operatorzy KRM zdecydowali ułatwić im życie i postawić nieopodal swoje rowery.
Początkowo miałem problemy z ujrzeniem tego, co wyświetla mi się na ciekłokrystalicznym wyświetlaczu, gdyż od wewnątrz utworzyła się nań rosa… Polecam coś zrobić z tym fantem. Później trochę namocowałem się ze zwolnieniem blokady, ale w końcu się udało. Zmieniłem przełożenie (są tu trzy przerzutki) na najwyższe, ustawiłem siodełko i ruszyłem.
W tym miejscu muszę zgłosić najpoważniejszą wadę rowerów. Wiem, że wzorowane są na holenderkach i że w związku z tym mają hamulec nożny na tylne koło (z przodu jest ręczny, o ile nikt go przypadkiem nie urwał), ale jest on, mówiąc oględnie, nieskuteczny. Na jednym ze skrzyżowań musiałem zeskoczyć z roweru, gdyż w oczy zajrzało mi czerwone światło i jadące samochody, a hamulec jakoś nie chciał sprawić, by mój pojazd stanął w miejscu…
Ale co tam – nauczę się i tego! Jestem bowiem ideą Krakowskiego Roweru Miejskiego Zachwycony! Jest tani (często wręcz darmowy), w miarę wygodny, wszędzie się wciśnie i szybko dowiezie na czas. Mam nadzieję, że inicjatywa świetnie sprawdzi się w naszym zapchanym mieście i skłoni władze do postawienia kolejnych stacji dokujących, tym razem z dala od centrum.
A teraz koniec pisania, żegnam Państwa i jadę „popedałować” 😉