Slayer, Riverside, God Is An Astronaut – płyty m.in. tych kapel towarzyszą mi ostatnio w czasie degustacji.
Ckni mi się troszkę za dziennikarstwem muzycznym. Co prawda od czasu do czasu napiszę jakąś recenzję czy relację dla „Magazynu Gitarzysta”, a także skrobnę piwno-muzyczny felieton do „Metal Hammera”, ale to wciąż za mało, moje serce, żeby żyć.
Stwierdziłem więc, że od czasu do czasu będę na blogu zamieszczał przegląd nowości płytowych, które rozsadzają głośniki w czasie gdy ja sączę jakieś piwo. Jedziemy z koksem. Kolejność zupełnie przypadkowa.
RIVERSIDE
„Love, Fear And The Time Machine”
Wiele się po załodze z Warszawy spodziewałem, ale nie tego, że wrócą do początku i zaserwują nam płytę gładką, wyciszoną, miejscami oniryczną, za to bardzo piosenkową. A tu proszę „Love, Fear And The Time Machine” to w prostej linii kontynuator idei „Out Of Myself”. Łykam tę nostalgię bez popity, choć lojalnie informuję, że Riverside zdążył nagrać już kilka lepszych albumów.
GOD IS AN ASTRONAUT
„Helios / Erebus”
10 lat. Mniej więcej tyle czekałem, by wreszcie usłyszeć album God Is An Astronaut, który zdoła mnie poruszyć (ostatnim był „All Is Violent, All Is Bright”). Panowie przez dekadę kręcili się w kółko i wypuszczali popłuczyny po tamtym znakomitym krążku. Wtem! Odmieniony, ale juz ograny skład przygotował płytę-balsam, łączącą wszystko, co najlepsze w muzyce Irlandczyków (ambietnowe pejzaże, przestrzenne galopady) z mocniejszym uderzeniem w gitary. Gimme more!
[God Is An Astronaut – „Centralia”]
SLAYER
„Repentless”
Jeśli na płycie Slayera pojawia się introdukcja to wiedz, że coś się dzieje. Jeśli jest to zaś introdukcja z dupy, możesz obawiać się najgorszego. No okej, aż tak tragicznie nie ma, ale słuchając „Repentless” ani przez chwilę nie bawiłem się dobrze. Niby Tom Araya nadal drze się jak młodzieniaszek, niby Paul Bostaph udanie zastępuje (po raz kolejny) Dave’a Lombardo, ale całość nie ma żadnego polotu. To najlepszy dowód na wielkość nie-świętej pamięci Jeffa Hannemana.
IRON MAIDEN
„The Book Of Souls”
„Maideni znów w wielkiej formie!”, „Dojrzała, monumentalna płyta” – bla, bla, bla, mam już dość tych bredni. Powiedzmy to sobie prosto w twarz: Dziewica dała dupy. To, co wy nazywacie „wielkością”, ja określę nieznośnym patosem. Co dla kogoś będzie progresją, dla mnie jest nudą do potęgi entej. Iron Maiden zamiast postawić na to, co umieją najlepiej, czyli szybkie, genialne hity, męczą jakąś straszną dziadówą. Owszem, refreny nadal piszą znakomite (vide „If Eternity Should Fail”), ale gdy mielą jeden motyw przez 7 minut, mam ich serdecznie dość.
[Iron Maiden – „If Eternity Should Fail”]
RIVERS OF NIHIL
„Monarchy”
Oto przyszłość amerykańskiego death metalu! Banda koleżków z Pensylwanii z jednej strony kłania się w pas grindowi, młócąc dzikie blasty, z drugiej wysyła pozdrowienia Steve’a DiGiorgio (znacie go chociażby z płyty „Human” Death). Do tego dodaje metalcore’owy groove oraz wolniejsze, klimatyczne wstawki. W tym roku przy death metalu jeszcze tak dobrze się nie bawiłem.
[Rivers Of Nihil – „Sand Baptism”]
CRUCIAMENTUM
„Charnel Passages”
To z kolei nadzieja Brytyjczyków. Cruciamentum uderza w nas debiutancką płytą odurzającą smrodem stęchlizny i goniącą się z nami po lesie z toporami i pochodnią w ręku. Słyszę tu echa klasycznego Mayhem z tą różnicą, że zamiast skrzeczenia a la Attila, dostajemy growl głęboki jak gardło Sashy Grey. „Charnel Passages” to bezkompromisowy blackened death metal, który pokocha każdy fan gatunku. Rzekłem.
[Cruciamentum – „Piety Carved From Flesh”]
FOALS
„What Went Down”
Źrebięta niby cały czas szyją słodkie melodyjki dla grzecznych dziewcząt, dorzucają do nich post-rockowe wstawki (za to ich akurat lubię), ale na „What Went Down” odważnie wracają do swoich korzeni, czyli punku. Brudu tu od cholery – oczywiście jest skrzętnie poupychany po kątach, jednak co bardziej wnikliwy kontroler porządku bez trudu go wyłapie. Mnie się udało – propsuję!
Nowy Hate Eternal daje radę, Rutan wciąż maksymalnie brutalny, a przy tym „Infernus” wydaje się być jakiś spójny i dojrzały… i bardziej przystępny niż „Phoenix Amongst the Ashes” 😉
\m/
Aaaa i dzięki za Cruciamentum, trzeba się przyjrzeć kapeli.
Zbadaj koniecznie. Fajnie, że ktoś dziś tak jeszcze gra, a przy tym nie myśli o żarciu kotów i paleniu kościołów. 😉
WHAT WENT DOWN – świetna płyta do samochodu.