Dzisiaj będzie wyłącznie metalowo. Sorry, taki mam klimat.
NEUROSIS
„Fire Within Fires”
Czekałem na nową płytę Neurosis z nadzieją, że „wreszcie zażre”. Że po latach nagrywania albumów może nie słabych (bo takich panowie Kelly i Von Till nie tworzą), ale nie dorównujących poziomem najlepszym wydawnictwom, panowie wypuszczą coś genialnego. I przyznam, że się nie zawiodłem. „Fire Within Fires” to moim zdaniem najlepsza płyta Neurosis w XXI wieku. Ciężko opisać, co tu się zmieniło, wszak składowe są dokładnie takie same, jak na poprzednich albumach: powolne, pełne gruzu mieszają się tu z nagłymi wybuchami furii oraz wstawkami zahaczającymi o ambient. Może chodzi o chemię wewnątrz grupy? W głosie Scotta czuję znów ten żar, co kiedyś, w gitarze Steve’a moc i brud. Do tego dochodzi monumentalna praca sekcji i elektroniczne tło autorstwa Noah Landisa. Wyborny album.
SUMAC
„What One Becomes”
Nie wiem, jak to możliwe, że przegapiłem tę premierę. Ale od czego ma się znajomego Jarka Szubrychta, który w serii artykułów „Gryzę gruz” chętnie mi o takich płytach przypomina. Sumac to nowy zespół Aarona Turnera, twórcy nieodżałowanego Isis, a „What One Becomes” to druga płyta projektu. Słuchając jej i sięgając pamięcią do ostatnich płyt Old Man Gloom łatwo znaleźć odpowiedź, dlaczego wspomniane Isis zakończyło działalność. Zespół szedł w stronę, nazwijmy to, art metalu, miejscami nawet popowego (dużo śpiewania i ładnych melodii). Tymczasem Turner chce krzyczeć, kruszyć kości sążnistym riffem i eksperymentować. Czytaj: wrócić do czasów „Celestial” i „Oceanic”. Na „What One Becomes” miłośnicy tych dwóch albumów znajdą sporo bliskich swoim potrzebom zagrywek.
MOANAA
„Passage”
I jeszcze jeden post-metal, tym razem z Polski, a już dokładniej – Bielska-Białej. Druga płyta tamtejszego kwintetu Moanaa potwierdza ciągoty polskich przedstawicieli gatunku do grania lirycznego, artystycznego, klimatycznego. Kompozycje ekipy rozpoczynają się od łagodnych, wyciszonych wprowadzeń, by powoli nabierać dynamiki i mocy, a ostatecznie rozpływając się w gitarowym ambiencie. Jak na mój gust to idealne wprowadzenie dla przyszłych adeptów sludge i post-metalu przeszytego grozą do szpiku kości – vide dwie powyższe płyty.
„Passage”- cały album
ACID DRINKERS
„P.E.E.P. Show”
A propos najlepszych wydawnictw w XXI wieku (nawiązuję do Neurosis), Acid Drinkers także mam płytę, jakiej dawno nie serwował. Mocną, wręcz brutalną, punkowo bezczelną, ale zdecydowanie bardziej lotną technicznie. „P.E.E.P Show” porywa agresją w duchu pierwszych krążków Acidów, zaskakuje blastami Ślimaka i bardzo konkretnymi riffami Popcorna. Tu nie ma miejsca na subtelności, jest łojenie od pierwszej do ostatniej minuty. Fragmenty, gdzie zespół nieco zwalnia służą tylko temu, by rozpędzić się jeszcze bardziej. Szykuje się koncertowy killer.
GIRAFFE TONGUE ORCHESTRA
„Broken Lines”
W rankingu muzycznej płodności muzycy zespołu Mastodon zajmują czołowe miejsce. Matecznik już dawno przestał im wystarczać, co chwilę tworzą więc supergrupy ze swoimi koleżkami. Tym razem pobawić się postanowił Brent Hinds, który skumał się z Benem Weinmanem z The Dillinger Escape Plan, Williamem DuVallem (Alice In Chains), Thomem Pridgenem (The Mars Volta) i Petem Griffinem (Dethklok). Efekt? Łatwy do przewidzenia: przebojowy, rozpędzony metal, pełen technicznej maestrii, jak i punkowej bezczelności. Dobrze przy tej płycie bawić się będą zarówno słuchacze pożądający po prostu fajnych, radiowych piosenek, jak i ci, którzy lubią grzebać w strukturze piosenki i doszukiwać się poukrywanych smaczków.