Czy ograniczenia wiekowe w grach rozwiązują jakikolwiek problem?
Odwiedziłem kilka dni temu pobliski Saturn, by kupić sobie podkładkę pod myszkę, gdyż stara doszczętnie się zniszczyła. Przede mną w kolejce do kasy stało dwóch młodych chłopaczków, na oko 12-13 lat, którzy zapragnęli kupić sobie drugą część „Assassin’s Creed”, która akurat była w promocji. Musieli obejść się smakiem, bowiem sprzedawczyni spojrzawszy na nich, a następnie na znaczek systemu Pegi stwierdziła, że nie może jej sprzedać. Bo są zbyt młodzi.
Oczywiście rozumiem postawę kasjerki, bo ostatnie na co masz ochotę pracując, to łamanie prawa. Jednak zacząłem się zastanawiać: po kiego grzyba wprowadzono takie ograniczenia? Rzecz jasna znam masę argumentów na ich obronę: że gry pełne przemocy wpływają negatywnie na rozwój dziecka, ponieważ nie rozróżnia ono fikcji od rzeczywistości. Że nasiąknięte łatwością zabijania na ekranie komputera może mieć ochotę przetestować ją w realnym świecie.
Przecież co jakiś czas podaje się informacje o kolejnych masakrach w amerykańskich szkołach: a bo to się dzieciaki naoglądały brutalizmów na komputerze i postanowiły wcielić je w życie. A to znów chłopaczek wsiadł za kierownicę i przejechał pierwszą lepszą osobę, wzorując się na „GTA”. Grę podobno podarowała mu babcia na urodziny nieświadoma „zagrożenia”. Po całym zajściu rodzina delikwenta pozwała Rockstar Games, producenta gry do sądu. Sprawę przegrali, gdyż na pudełku wyraźnie zaznaczono „Mature Only”, tymczasem młodzian miał lat 12.
Rozumiem więc istotę działania wydawców gier, którzy nie chcą mieć na pieńku z prawem, a ostatnim celem, którym mógłby im przyświecać, jest demoralizacja dziatwy. Można oczywiście spytać: to po co produkują gry epatujące przemocą czy seksem? Pozwolę sobie nie odpowiadać na to pytanie. Państwo doskonale wiedzą przy jakich programach najlepiej się wyładowuje; bynajmniej nie mam na myśli Sapera.
Piszę o tym wszystkim, ponieważ moim zdaniem nie w grach leży problem, a w wychowaniu i trosce rodziców. Będąc pacholęciem uczęszczającym do gimnazjum regularnie rozbijałem się samochodami w „GTA III” i „GTA Vice City”, siałem zagładę w „Carmaggedonie”, strzelałem do czego się da w grach pokroju „Quake”, mordowałem z ukrycia w „Hitmanie”. I co? I nic. Wyrosłem, moim zdaniem, na prawego obywatela, a podobnych mnie są miliony dzisiejszych 20-sto i 30-latków na całym świecie.
Wszystko zawdzięczamy naszemu najbliższemu otoczeniu. To ono, rodzice, dziadkowie, starsze rodzeństwo czy kuzynostwo pokazali nam, na czym polega prawdziwe życie i jak odróżnić fikcję od prawdy. Wskazali, gdzie przebiega granica i na co możemy sobie pozwolić. Przyglądali się naszym poczynaniom i wyjaśniali, gdzie popełniamy błędy. Wszczepili w nas MYŚLENIE.
Usilne stawianie ograniczeń wiekowych zamiast edukować, stwarza chęć ich obejścia – bo przecież zakazany owoc smakuje najlepiej. Znów mamy do czynienia ze środkiem tymczasowym i nieskutecznym, bo nierozwiązującym prawdziwego problemu: braku wiedzy.
Apeluję więc nie tyle o zniesienie progów wiekowych, co o skupienie się na sprawach naprawdę ważnych: na edukacji i odpowiedniem wychowaniu społecznemu dzieciaków. Tymczasem ono z roku na rok zdaje się być coraz gorsze. Warto o nim pomyśleć w czasie wakacji…