Budapeszt: Nad pięknym brudnym Dunajem

budapeszt trip fotorelacja

Europejski poziom życia i przepiękna architektura kontra królestwo bezdomnych i bohomazy na ścianach. Budapeszt to jedno z najbardziej kontrastowych miejsc w jakich byłem.

Tegoroczny urlop zaplanowałem właściwie tuż przed jego rozpoczęciem. W czerwcu trafiła mi się okazja kupna samochodu, z której łapczywie skorzystałem z pożytkiem dla komfortu lecz uszczerbkiem dla finansów. Wolne musiałem więc przyszykować w wersji „inclusive bardzo niewiele, bardzo niedaleko”. Z odpowiedzią na pytanie „gdzie jechać” (bo w końcu gdzieś trzeba!) przybył Polski Bus, który niedawno (niedawno?) uruchomił bezpośrednie połączenia do Wiednia i Budapesztu.

Koniec końców wybrałem stolicę Węgier, a to ze względu na rekomendacje znajomych, którzy podkreślali, że największe miasto w kraju naszych bratanków jest zdecydowanie bardziej „into krafty”, a wcale nie mniej ciekawe do zwiedzania. Nie mówiąc o cenach. Na szybko zarezerwowałem hostel – najtańszy w mojej podróżniczej karierze i jednocześnie… najlepszy. Położony w ścisłym centrum miasta, tuż przy placu Blaha Lujza, rzut beretem od pełnej knajpek ulicy Kiraly Utca i jakieś 10 minut z buta od brzegu Dunaju. Z bardzo schludnymi pokojami i łazienkami oraz zaskakująco szybkim internetem. Szanuję.

Budapeszt 3

HOSTELOWI ZNAJOMI

Nawiasem mówiąc, jadąc na wakacje bez rodziny wprost nie wyobrażam sobie, by mieszkać w innym miejscu niż hostel (ewentualnie – coaching). Nie chodzi o kasę, a o możliwość poznania nowych ludzi z całego świata. Tym razem trafiłem na bardzo ciekawą trójkę. Chłopak z Holandii przyjechał do Budapesztu na miesiąc, by poznać miasto i kulturę. Jak sam się chwali, zawsze obiera taką taktykę na wakacje: w ten sposób poznał wzdłuż i wszerz m.in. Barcelonę, Rzym, Oslo czy Pragę. Z tym „poznał” do końca mu nie wierzę. Facet po ponad dwóch tygodniach pobytu dopiero ode mnie dowiedział się, że w Budzie znajdzie dwie warte odwiedzenia jaskinie, z kolei w Peszcie – miejski lasek wraz z ZOO, które w tym roku kończy 150 lat.

W naszym pokoju przez chwilę nocował także sympatyczny Turek. W tym roku odbywa wielki trip po Europie jako turysta. Ostatnie słowo podkreślił trzy razy, ponieważ jego celem jest udowodnienie Europejczykom, że obywatele Turcji przyjeżdżają do nas nie tylko po to, by zwijać kebaby, albo pomagać terrorystom w gładkim przeniknięciu do społeczeństwa. No i spoko – powodzenia!

Szczęśliwie pojawiła się wśród nas także kobieta – urodziwa Kolumbijka (acz bardziej w stylu Salmy Hayek niż Shakiry). Dziewczę przybyło do Europy, by pracować jako wolontariuszka w jednym z obozów dla uchodźców. Jedyne, co ma zagwarantowane, to dach nad głową i trzy posiłki dziennie. I tak przez przynajmniej trzy miesiące. Koleżanka traktuje to jako przygodę życia, w czasie której może zrobić coś dobrego.

KONTRASTY BUDAPESZTU

Właściwie już od pierwszego spaceru stolica Węgier namalowała w mojej głowie obraz miasta skrajności. Od razu rzuca się w oczy piękno tutejszych budowli ze wspaniałym gotyckim parlamentem i secesyjnymi naddunajskimi zabytkami na czele. Miasto praktycznie nietknięte przez przyjacielskie bomby chłopców wujka Adolfa, socrealistyczne potworki (te pojawiają się tylko poza centrum, przy osiedlach z wielkiej płyty) oraz „sztukę współczesną” galerii handlowych i biurowców (wyrzucono je na północ Pesztu), budzi skojarzenia raczej z Paryżem i Pragą niż Berlinem czy Warszawą. Jednocześnie na każdym kroku natrafiałem na pobazgrane budynki, nawet te zabytkowe. Węgrzy tagują mury jeszcze intensywniej niż Polacy, tyle że są w tym jeszcze gorsi niż Seba i Łysy.

Budapeszt 2

Fashion Street

Z jednej strony to miasto pełne elegancko ubranych, atrakcyjnych osób. Za Węgierkami nie sposób się nie oglądać, Węgrów nie można nie docenić za gust w ubiorze. Z drugiej – ulice Budapesztu są wręcz obsiane bezdomnymi. Są dosłownie wszędzie: dworce i parki to standard, ale widoku brodatego pana o zapachu przeciwstawnym do Chanel No. 5, który śpi na jednej z najbardziej reprezentacyjnych ulic (Jozsef Attila Utca) pod drzwiami galerii kryształów się nie spodziewałem. Wchodząc w jakikolwiek zaułek, przejście podziemne czy schody masz pewność, że jeśli nie zobaczysz bezdomnego, to przynajmniej poczujesz woń jego ekskrementów.

Kontrole w komunikacji miejskiej przybrały tu wręcz absurdalny rozmiar. Nie dość, że bilet musisz pokazać przed wejściem do metra dwójce podejrzanych typków (fakt – idzie to sprawnie), to jeszcze możesz spodziewać się, że na którejś stacji do Twojego wagoniku wparuje jegomość każący się wylegitymować po raz kolejny. Zupełnie nie wiem jak to się ma do np. samowolki na czerwonym świetle, które wielu przechodniom zupełnie nie przeszkadza. Z kolei pieszy idący prawidłowo na zielonym nie odstrasza nadjeżdżającego kierowcy, który liczy, że zaraz sam zobaczy taki kolor, więc nie zawraca sobie głowy takimi błahostkami jak naciskanie hamulca. I nikomu to nie przeszkadza. Podobnie jak picie i palenie w miejscach teoretycznie zabronionych. Widziałem osoby z otwartym winkiem w łapie (i to wcale nie panów żuli) mijane przez tutejszą policję, która zupełnie nie reagowała. Gdzie sens, gdzie logika?

Budapeszt 9

Budapeszt wzoruje się na Nowym Jorku jeśli chodzi o kolor taksówek: wszystkie muszą być żółte. Na ten kolor pomalowano także ich tablice rejestracyjne, by jeszcze łatwiej rozpoznać je w tłumie. Każde auto to jakaś nówka sztuka, odpicowana na błysk, która posiada specjalne zezwolenie od władz miejskich. Tych samych, którym nie przeszkadzają rozsypujące się Ikarusy na trasach autobusowych i trolejbusowych. O tramwajach, które wyglądają gorzej od krakowskich „akwariów” nawet nie wspominam. Nie to, że cały tabor tak wygląda, ale zauważalna część – owszem.

Budapeszt 4

Mieszkańcy Budapesztu zakochani są w aktywności fizycznej. Na ulicy spotkałem zdecydowanie więcej biegających i jeżdżących na rowerach niż w Krakowie. Szczególnie rozbawił mnie widok starszej (na oko ok. 70 lat) pani, która zasuwała na hulajnodze. Bo niby kto jej zabroni. Jednocześnie chyba jeszcze nigdy nie widziałem takiego odsetka palących: młodzi i starszy, biedni i bogaci. Co ciekawe, papierosy można tu dostać tylko w specjalnie wyznaczonych punktach, których okna szczelnie zasłania okleina – żeby broń Boże ktoś z ulicy nie zauważył opakowania fajek. Widać, że Węgrzy to nałogowcy, choć nie wyglądają na przejętych całą sytuacją.

I wreszcie język. Tak inny od wszystkich, jak tylko można sobie wymyślić. Nawet wywodzący się z tej samej grupy narzeczy fiński wydaje mi się przy węgierskim bardziej „ludzki” i przyjazny do nauczenia dla Europejczyka. Przez cały pobyt udało mi się zapamiętać zaledwie kilka słówek, a do moich ulubionych należą: barlang – jaskinia, cípö – buty, ajtó – drzwi czy áruház – sklep. Na szczęście w zachowaniu, poczuciu humoru czy zwyczajach Węgrzy są dokładnie tacy sami, jak my. Ot, na przykład gdy w jednym ze sklepów z butami młodzieżowymi urządzono wyprzedaż, przed budynkiem ustawiła się kolejka jak po nowego iPhona. Słowo „promocja” działa na nich tak samo jak na Polaków. PS: nie ma żadnego problemu, by w sklepach dogadać się po angielsku.

SOWIECI W ŚRODKU MIASTA

Nasi bratankowie są jednak zdecydowanie bardziej wyluzowani i bardziej zgodni – przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Przykładem może być pomnik żołnierzy armii czerwonej stanowiący centralny punkt Placu Wolności (kilkaset metrów od parlamentu). „Sława sowieckim żołnierzom wyzwolicielom!” – głosi napis na jednej ze ścian, zaś na szczycie śmieje się do nas charakterystyczna gwiazda. Co na to Węgrzy? Ano nic. „A niech sobie stoi, przecież nikomu nie przeszkadza”, „To w sumie jakaś atrakcja turystyczna, więc mnie nie boli, że tu jest” – mniej więcej takie odpowiedzi usłyszałem, gdy zagadnąłem napotkanych mieszkańców Budapesztu. Ta lekcja tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że w Polsce ktoś mocno manipuluje odczuciami wewnątrz narodu i robi wszystko, by nas dzielić.

Budapeszt 14

JEDZENIE I 12%

Węgrzy te podziały mają gdzieś i wszystkich traktują z jednakowo dużą serdecznością, choć pewnie także dlatego, że mamy portfele wypełnione forintami i jesteśmy chętni je wydawać. A jest na co, bo ceny – choć niższe niż na zachodzie Europy – w knajpach bliższe są Warszawie niż Krakowowi. Dość powiedzieć, że żeby zjeść jako taki obiad, musiałem wybulić – w przeliczeniu – przynajmniej 40 zł. Przynajmniej. Warto też zwrócić uwagę na drobne zapiski w karcie menu, że do ceny należy doliczyć jeszcze np. 12% podatku lub też napiwek dla kelnera (choć nie wszyscy kwapią się o tym informować). I nagle ze spodziewanych 40 ziko robi się 60.

budapeszt jedzenie

A propos jedzenia – warte uwagi są tylko obiady. Rządzą oczywiście gulasze, ale nie brakuje piersi kurczaka podanej na milion sposobów, pierożków węgierskich (które wyglądają jak nasz makaron), czy też gęsiny, przede wszystkim podrobów (wątróbka!) i udka. Uważny obserwator zada sobie pytanie: a co z wegetarianami? Odpowiem: kuchnia węgierska to nie jest szczyt marzeń osób niejedzących mięsa. Co prawda rybki jakieś się jeszcze uświadczy, ale sałatki? Zapomnij! Ja szczęśliwie nie mam z tym problemu, ale dostrzegam brak alternatywy.

Mało ciekawa jest też oferta śniadaniowa, bo czy kiełbaski przypominające frankfurterki można uznać za danie typowo węgierskie? Zniechęcony do takich wynalazków zarządziłem sobie dietę francuską, czyli croissant i kawa na otwarcie dnia, bagietka i wino – na zakończenie.

SZPILKI NA GIEWONCIE, TRAMPKI W JASKINI

Wielką zaletą Budapesztu jest różnorodność atrakcji: każdy znajdzie coś dla siebie. Lubisz się włóczyć po starych uliczkach? A może wolisz odwiedzać muzeum? Cieszy Cię chillout wśród pięknej zieleni miejskiej? Czy raczej preferujesz aktywność polegającą na łażeniu po grotach? Dobry film? Niezły koncert? Mutlitap crawling? Znajdziesz tu dosłownie wszystko!

Budapeszt 5

Wzgórze zamkowe

Piwnym miejscom poświęcę osobny tekst, więc teraz powiem tylko, że są naprawdę różnorodne, zarówno jeśli chodzi o pomysł, jak i ulokowanie. Podobnie rzecz ma się z „typowymi” atrakcjami turystycznymi. Równie fascynujący jest wykuty w skale kościół i znajdująca się ponad nim majestatyczna cytadela, która góruje nad miastem, co przepiękny zamek i mieszczące się w nim Muzeum Narodowe. Ja – choć nie jestem typem chodzącym po wystawach, to jednak nie mogłem sobie odmówić zobaczenia prac Picasso i Modiglianiego, które goszczą obecnie w Budapeszcie.

Budapeszt 16

W północnej części Budy znajdują się dwie jaskinie otwarte dla turystów. Ja wybrałem tę dłuższą i – jak wynikało z przewodników – trudniejszą: Pál-völgyi. Węgrzy chyba zdają sobie sprawę, że osoby traktujące ją jak atrakcję turystyczną to debile (mówię też o sobie), więc i tak może ją bez trudu pokonać zarówno dziecko, jak i osoba starsza. Ja nieskalany rozumem wybrałem się do jaskini w trampeczkach, bez swetra (no bo po co go brać z hostelu, skoro na zewnątrz jest +35 stopni?). Owszem, przetrwałem, ale moja głupota przybiła mnie jeszcze przed wejściem do śliskich skalnych korytarzy, w których temperatura nie przekracza 10 stopni…

CHILLOUT

Budapeszt 18

Znajdź kaczkę

Po kilku dniach szaleństwa zwiedzania w końcu zdecydowałem się naprawdę odpocząć. Bo w końcu, do cholery, po to mam urlop! Wytchnienie przyniosła gigantyczna Wyspa Małgorzaty, położona na środku Dunaju. Zaraz obok znajduje się druga, Obuda, jednak jest ona atrakcyjna tylko wtedy, gdy odbywa się na niej słynny Sziget Festival. Margit-Sziget to z kolei miejsce przyciągające turystów i mieszkańców Budapesztu przez cały rok. Z jednej strony hotele i restauracje, z drugiej cudowny park, ciche alejki i wielkie zielone połacie, na których możesz się po prostu wyłożyć i nic nie robić. Mimo wielu wrażeń to chyba właśnie ten odpoczynek był dla mnie najprzyjemniejszą częścią wypadu do stolicy Węgier.

Przez chwilę pomyślałem nawet, że mógłbym tu mieszkać. Ot, tak przez rok, by lepiej poznać miasto. Po chwili zdałem sobie sprawę, że chyba jednak za bardzo lubię Polskę, by się z niej na dłużej ruszać. Tydzień w Budapeszcie zdecydowanie wystarczy.

Budapeszt 8

Parlament – w takim to ja bym mógł pracować 😉

Budapeszt 6

Most łańcuchowy z bliska

Budapeszt 7

Przypomniałem sobie, że odpowiednio ustawiony aparat może zrobić takie cudo

Budapeszt 23

Patrzcie, któż to ma swój plac w Budapeszcie 🙂

Budapeszt 17 Budapeszt 21 Budapeszt 20 Budapeszt 15 Budapeszt 13

Budapeszt 12

(Visited 1 643 times, 1 visits today)

5 komentarzy na temat “Budapeszt: Nad pięknym brudnym Dunajem

  1. bo w Budapeszcie można pić alkohol na ulicy. nic w tym dziwnego, że policjant nie reagował. Węgrzy na szczęście nie piją po polsku.

  2. „Budapeszcie można pić alkohol na ulicy. nic w tym dziwnego, że policjant nie reagował. Węgrzy na szczęście nie piją po polsku.”
    Nie wiem jak się pije po polsku, ale przydało by się Węgrom takie prawo jak w Polsce, to by nie było wszędzie, tyle porozrzucanych śmieci, niektóre dzielnice są tak zaśmiecone że aż wstyd. Szczególnie pety, nie dość że bardzo dużo Budapesztańczyków pali, to nie trafiają do kosza (choć kosze na śmieci są prawie wszędzie), tylko rzucają pety gdzie popadnie. Niektóre ulice mają takie białe paski między chodnikiem a jezdnią… nie to nie biała farba, ani nie śnieg, to tysiące papierosów! Nie wspominam trawniki i krzaki, w parkach czy przy budynkach, doniczki z z kwiatami przy pięknym zamku czy kościele, oznaczają miejsca, gdzie można swobodnie rzucić peta, więc jak coś jest zielone, to tam jest najbardziej naśmiecone! Praktycznie tylko kilka zadbanych drogich miejsc jest w centrum miasta, i w obszarze miasta (region z domkami rodzinnymi) reszta miasta raczej przypomina wysypisko śmieci, warunki bałkańskie. Choć rząd robi wszystko by to poprawić, pojawiły się piękne nowe parki, place, mniejsze większe, nowe Zoo będzie super wyglądać (niestety wciąż są ludzie, którzy jak by celowo zostawiają tam, po sobie papierosy, puszki, butelki etc. w tych nowych miejscach też)!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *