Panowie, co pomylili producentów, miłośnicy kakofonii oraz doskonała polska elektronika. Zapraszam na kolejne wydanie płytowych nowości.
COLDPLAY
„A Head Full Of Dreams”
Zeszłoroczny krążek Coldplay, „Ghost Stories”, był w moim odczuciu ich najlepszym wydawnictwem. Chłopaki przestali udawać, że są zespołem rockowym, co zaowocowało świetnym popowym materiałem, ale bez zadęcia towarzyszącego poprzedniczce. Wtem. „A Head Full Of Dreams” to cofnięcie się do nielubianego przeze mnie „Mylo Xyloto”. Z jednej strony melodyka i styl gry na gitarach przywodzi na myśl dokonania U2, z drugiej wszystko niszczy syntetyczna, nieprzemyślana sekcja rytmiczna… Nie sposób nowym kawałkom Brytyjczyków odmówić uroku i chwytliwości (goszcząca tu Beyonce nie śpiewa z byle kim), ale ktoś je wyraźnie schrzanił w produkcji. Winowajca zowie się Stargate i jest teamem pracującym przy muzyce R’n’B. To wiele wyjaśnia…
Coldplay „Adventure Of A Lifetime”
JAAA
„Remik”
Oto kolejny argument za tym, że 2015 rok jest jednym z najwspanialszych w dziejach polskiej muzyki. JAAA – skromne trio z Dąbek przygotowało dla nas godzinę wybornej, psychodelicznej elektroniki. Bardzo subtelnej, z IDMowymi bitami i ambientowymi strumieniami dźwięków, a także oryginalnymi wokalizami. „Remik” wkręca i uzależnia już od pierwszego kontaktu transowością i bardzo przemyślanym stopniowaniem emocji. Po Rebece, XxanaxX, Kamp!, Skalpelu i jeszcze pewnie kilku polskich składach, o których zapomniałem, JAA ma szansę podbić europejskie festiwale muzyki elektronicznej. Powodzenia!
ASTROPOL
„The Spin We’re In”
Ciekawe, czy zima w tym roku zechce zaszczycić nas swoją obecnością. Jeśli tak, to debiutancki album dream-popowego Astropol będzie znakomitym soundtrackiem do wieczorów spędzanych przy kominku, gdy za oknem szaleje śnieżna zamieć. To szwedzka supergrupa dowodzona przez Bjorna Yttlinga, znanego z Peter, Bjorn and John. Ciepłe, rozmarzone piosenki ubrane zostały przez to towarzystwo w delikatne aranżacje, w dużej mierze elektroniczne, ale na szczęście nie pastelowe. Urzekać może cudowny senny głos panny Bebban Stenborg (wokalistki Shout Out Louds), który sprawia, że zakochuję się nawet bez patrzenia na nią.
SUNN 0)))
„Kannon”
To pierwsza płyta Sunn 0))), która zbiera tak skrajne opinie. Wielu fanów kręci nosem twierdząc, że jest za bardzo… piosenkowa. Inni zachwycają się rozwojem idei, która kryje się pod płaszczami tych tajemniczych jegomości. Ja stoję – jak zwykle – gdzieś pośrodku. „Kannon” oferuje nam porcję dronów, szeptów, zgrzytów, charakterystycznych dla twórczości Amerykanów. Z drugiej strony, jeśli się mocno postarasz, wyłapiesz tu coś na modłę frazy. I spoko – fajnie, że chłopaki się rozwijają. Choć osobiście wolę inny rodzaj poszukiwań, np. uskuteczniane już przez Sunn 0))) kooperacje (z Ulver i Scottem Walkerem).
Sunn 0))) „Kannon” (cała płyta)
VOLCANO THE BEAR
„Commencing”
Jeśli lubicie muzykę, w której nie wiadomo o co chodzi (i to nawet nie o pieniądze), brytyjska załoga Volcano The Bear jest właśnie dla was! Mimo 20 lat na scenie chłopaki nie przebili się do świadomości szerokiego grona słuchaczy, ale wystarczy posłuchać singla z ich najnowszego, trwającego cztery godziny wydawnictwa „Commencing”, by zrozumieć dlaczego. To muzyka chora psychicznie, nie przystająca do zupełnie żadnych standardów, wręcz nieprzyjemna. Ale z racji wykorzystania całej palety instrumentów – tak interesująca. Jednorazowe przesłuchanie choćby jednego z czterech krążków graniczy z cudem, ale także dostarcza wielu dźwiękowych przeżyć, których nie uświadczycie nigdzie indziej. I choćby dlatego warto ten album wziąć na tapetę.
Volcano The Bear „Yak Folks Y’are”
DYSTROPHY
„Wretched Host”
Ależ oni paskudnie grają – to pierwsze, co przyszło mi do głosy, gdy odpaliłem drugą płytę łobuzów z New Jersey. I jest to chyba dokładnie ten rodzaj komplementu, na jaki liczyli. „Wretched Host” to płyta brutalna, nieokiełznana, dzika, poszatkowana przez miliony motywów, którymi Dystrophy żongluje niczym maczetami. Mamy tu i rozwałkę ciągnącą ekipę w stronę grindu „Singularity”, mamy progresywne łamańce w duchu Gojiry (numer tytułowy oraz „Within the Mind”), mamy wpiosenkowstąpienie piekła („Nadir”). Moja jedyna uwaga brzmi: w Polsce tak się grało jakieś 20 lat temu. Ale skoro mamy modę na wszelkiego rodzaju revivale…
KORTEZ
„Bumerang”
Rzecz będzie o płycie, którą słuchacze Trójki na pewno już znają, wszak singel „Zostań” w eterze krąży od pół roku, zaś sam album „Bumerang” ukazał się pod koniec września. Jednak postanowiłem o niej wspomnieć, ponieważ dowiedziałem się, że Łukasz to mój krajan (mieszka pod Krosnem). A ludków z naszego ciasnego Podkarpacia wspierać należy! Kortez serwuje muzykę, która spodoba się miłośnikom Skubasa: minimalistyczna produkcja, liryczne, oryginalne teksty oraz miłosno-melancholijna atmosfera. Nie dziwię się, że Polacy go pokochali, jako i ja lubię.