Weekendowy wypad w rodzinne strony rozpoczynam hejtem na miasto, w którym przyszło mi żyć.
Kraków był dla młodego szczyla z niewielkiego miasta Mekką, miejscem w którym spełnia się może nie amerykański, ale zwyczajny, polski sen. Sen o byciu w centrum wydarzeń, o swobodnym dostępie do wszystkiego, czego dusza zapragnie, o okolicznościach przyrody, które pozwolą się i zabawić, i wypocząć. Przez pierwszy okres pobytu tutaj wyobrażenia zdawały stawać się ciałem. Nie mogłem więc uwierzyć w słowa Marii Peszek, z którą rozmawiałem zdaje się na początku 2010 roku. Aktorka i wokalistka wychowała się w Krakowie, ale po studiach opuściła go, gdyż – jak mi powiedziała – to miasto może i jest fajne na naukę, za to później – już niekoniecznie.
Święte słowa, pani Peszek! Odkąd skończyłem uniwersytet, zacząłem pracować, snuć dalekosiężne plany z Kobietą, zdałem sobie sprawę, że to miasto nie nadaje się do życia. Mówiono mi, że tu żyje się wolniej niż w Warszawie – gówno prawda. Żeby cokolwiek załatwić, ogarnąć, osiągnąć, trzeba zapieprzać na złamanie łba. A nie da się tego robić, bo Kraków jest tragicznie skomunikowany, w godzinach szczytu wiecznie zakorkowany, a szczycąca się mianem najlepszej w Polsce komunikacja miejska nie jest cię w stanie nigdzie dowieźć na czas. W samochodzie tylko stracisz nerwy. Podobno zaczęto myśleć o metrze – jakieś 50 lat za późno…
Wypoczynek? W jakim miejscu?! Gdzie tu do cholery są parki? Co: Jordana, AWF? To tylko i tak mało chlubne wyjątki od reguły. W Warszawie czy Wrocławiu każde osiedle ma swoją zieloną przystań, miejsce na chwilę postoju i wytchnienia. Kraków może zaproponować ci co najwyżej wiatę przystanku autobusowego, w której zapewne śpi jakiś żul.
Nie dość, że lipa z zielenią, to jeszcze nad nami góruje ten śmierdzący nimb, smog. Po spacerze nie masz wyjścia – musisz umyć włosy, bo te walą ogniskiem na kilometr. Bieganie i jazdę na rowerze powinieneś ograniczyć do minimum, no chyba że masz ochotę wpompować w siebie TO. Akcja Krakowski Alarm Smogowy walczy z nim, na ile może, ale poprawy warunków powietrznych nie doczekałyby tutaj nawet moje wnuki. Stolica Małopolski jest bowiem katastrofalnie zaprojektowana i nie ma tunelów powietrznych odpowiedzialnych za wywiewanie syfu znad miasta. Nie sądzę, by ktoś porwał się na rozburzenie całego śródmieścia, w celu rozwiązania problemu. Z nerwów aż odpalę sobie Smocked Cracow z Pracowni Piwa…
Bezpieczna przechadzka po mieście? Okej, może i nie powinniśmy dać się zwariować, ale częstotliwość sprzedawania kosy postronnym ludziom w Krakowie ostatnio niebezpiecznie wzrosła. Strona „Z maczetą przez Kraków” z pewnością nie jest dziełem humorystów…
Do tego doliczmy brak bardzo dobrego (podkreślam słowo „bardzo”) sklepu z piwem, nikła – jak na drugą co do wielkości aglomerację w kraju – liczba klubów muzycznych i studiów nagraniowych z prawdziwego zdarzenia, brak porządnej drużyny siatkarskiej, solidnego kortu tenisowego (w mieście czołowej tenisistki świata!!!)… Przynajmniej w tym roku dorobimy się festiwalu piwnego.
Pewnie, że w jakimś sensie kocham Kraków, wszak spędziłem tu już siedem lat życia. Zaryzykuję stwierdzenie, że w kwestii emocji i nabierania doświadczeń, najlepszych. Jednak zabawa się kończy, by żyć na satysfakcjonującym poziomie, wkrótce trzeba będzie się z nim pożegnać. Coś mi się wydaje, że to nie tylko moje odczucie.
🙂 Milion razy się odgrażałam, że wyprowadzę się z Krakowa – po studiach, po dwóch latach pracy, po pięciu latach pracy itd. itp… i ciągle tu siedzę. Ono niby nie nadaje się do życia, ale coś w sobie ma.
Mnie ostatnio właśnie brakuje tego „czegoś”, być może jeszcze to odnajdę 🙂
Pingback: SMOKED CRACOW: Ku czci smogu | Jerry Brewery