Panowie z Piwoteki powinni wykładać marketing na uniwersytetach w całym kraju.
„Duch Kraftu – cóż to za cholera?” to pytanie pewnie zadała sobie część z was i ja zresztą także. Aż wreszcie przypomniałem sobie pewną wypowiedź niejednokrotnie przywoływanego na tym blogu Tomka Kopyry, najlepszego polskiego blogera/vlogera piwnego, któremu przyszło kiedyś recenzować jedno z dzieł browaru Piwoteka – Czarnego Wdowca. Komentując dodanie do tego trunku ekstraktu chmielowego, kojarzonego z koncernówkami, rzekł: „To jest trochę kurwa niezgodne z duchem kraftu”. I miał, kur…czę rację.
Kraft, czy jak kto woli craft, to – w skrócie – sztuka robienia rzemieślniczych piw, dokładnego warzenia z naturalnych składników, stojącego w kontrze do produktów koncernowych. Używanie ekstraktów to więc niepotrzebne wypinanie się na wolność, ale i przyjemność, jaką daje własnoręczna zabawa z piwem.
Mniejsza o to. Marcin Chmielarz znakomicie wykorzystał nadarzającą się okazję i przygotował ku czci złotego języka Kopyra piwo, właśnie Duch Kraftu. Nieee, oczywiście że nie jest to browarek przepisowy. Mózg Piwoteki i koledzy nawrzucali doń wszystkiego, co w rzemieślniczym browarnictwie zakazane (umownie): ekstrakty, barwniki spożywcze, enzymy, a na dodatek uwarzyli je technologią HGB (polegającej – w baaardzo dużym skrócie – na rozcieńczaniu brzeczki, co powoduje przyśpieszenie produkcji piwa). Brakuje chyba tylko czystego spirytusu lanego do gotowego browaru.
Wybrałem się więc z Kobietą do wrocławskiego Zakładu Usług Piwnych, by skosztować, cóż to przekorni browarnicy dla nas przygotowali i oto, co stwierdziłem po degustacji: w tym szaleństwie owszem, była metoda na sławę i na rozbawienie sporej części sceny browarniczej w Polsce, ale niestety nie na spłodzenie zdrowego specyfiku. Oto bowiem otrzymujemy dziwny twór, który jest piwem górnej fermentacji, lecz smakuje jak lager. Niby kusi chmielami z Antypodów, które mają nadać piwu lekko cytrusowy posmak, ale ekstrakt chmielowy morduje je lagerową goryczką. W skrócie: otrzymujemy całkiem zwyczajny produkt, który pewnie uwarzyłyby nasze matki z połowy niżej wymienionych składników (zakładam, że panowie podają prawdziwe), po tygodniowym kursie browarnictwa.
Ducha Kraftu wyróżnia właściwie tylko nuta kukurydziana, solidnie napędzona ekstraktem. Co jednak zachwyci nieobytego piwożłopa, u smakosza wzbudzi jedynie wzruszenie ramion. Podkreślam jednak, że nie jest to trunek jakoś wybitnie zły. Po prostu jak na całą atmosferę wokół jego powstawania, jak na totalny kogel-mogel składników, otrzymaliśmy piwo nad wyraz nijakie. Wiecie, coś jak przejażdżka porsche, w którym zamontowano silnik od daewoo tico…