Na uaktualnionej liście moich idoli Nick Cave zajmuje jedno z czołowych miejsc. Chętnie wymieniłbym się z nim na artystyczne życie.
Australijczyk to twórca niezwykły, niczym z epoki renesansu. Wiadomo: pisze znakomite piosenki, w których ze swadą i zacięciem knajpianego gawędziarza opowiada historie różnej maści. Lecz to nie wszystko – Cave ma na koncie znakomite książki („Śmierć Bunny’ego Munro” wręcz uwielbiam), kilka scenariuszów do filmów, a także drobne role aktorskie. Ostatnio po raz kolejny objawił też talent graficzny, projektując design… deski skateboardowej.
Co ciekawe, Nick nie ma aparycji amanta, ni nawet boga seksu i dzikiej imprezy – acz na jego twarzy znać narkotyczne i alkoholowe doświadczenie. Nie posiada głosu cherubina – czasami ryczy niczym zarzynany wół, kiedy indziej jest dziki niczym wilk w czasie pełni. A jednak jego osoba emanuje geniuszem, jego teksty przykuwają uwagę tak mocno, że sam Bob Dylan pofatygował się do Cave’a, by uścisnąć mu dłoń i pochwalić jego pióro.
Jednak to nie jego dokonania, nie autorstwo tak znakomitych płyt, jak „The Boatman’s Call”, „Murder Ballads”, czy ostatnio „Push The Sky Away”, sprawiają, że tak podziwiam tego gościa. Mój największy szacunek wzbudza podejście do sztuki.
Cave nie lata w przestworzach, nie opowiada pierdoletów o misji, o bólu istnienia, o potędze artyzmu. Nie uważa się za kogoś lepszego. Nie bredzi o wenie i talencie – może dlatego, że ma je na okrągło. On zdaje sobie sprawę, że jest rzemieślnikiem takim, jak każdy inny człowiek.
Nick wynajmuje biuro, do którego przychodzi o 8:00, a wychodzi o 16:00. Ma w nim maszynę do pisania, pianino, regały pełne książek, paczkę papierosów i popielniczkę. Jednym słowem wszystko, czego potrzeba artyście. Pracuje dokładnie 8 godzin, jak każdy pracownik. Czasami po godzinach spotyka się z kolegami na próbach, niekiedy jeździ w trasy koncertowe, podczas których zwiedza, ile może, baluje, notuje, zbiera inspiracje. Następnie wraca do siebie i znów historia się powtarza: biuro, osiem godzin pracy, czas wolny.
Jak widzicie jest niczym każdy z nas, z tą różnicą, że zawód i pasja stanowią u niego jedno. Owszem, daje z siebie wszystko, by napisać najlepsze piosenki, ale traktuje je przede wszystkim jak pracę do wykonania. Wie, że kultura, mimo że w jakimś sensie często oderwana od rzeczywistości, zapatrzona w nieistniejącą dal, próbująca uchwycić nieuchwytne, jest w gruncie rzeczy towarem. Jeśli nie znajdzie odbiorcy-kupca, nie ma racji bytu.
Bardzo podobnie rzecz ma się z pisaniem bloga czy też warzeniem piwa kraftowego. Niby każdy z nas robi to dla siebie, skrobie te wszystkie słowa na własne potrzeby, tworzy najwymyślniejsze trunki ku własnej satysfakcji, ale tak naprawdę jeśli nikt się nimi nie zainteresuje, zapał wygaśnie, pasja umrze.
Właśnie dlatego chcę być jak Nick Cave. Opierając się na talencie i artystycznym zawzięciu pamiętać, że to co robię jest także dla innych. Życzę każdemu, by doszedł do tej samej konkluzji.