6 powodów dlaczego San Antonio Spurs wygra NBA

San Antonio

fot. materiały promocyjne

Napoje energetyczne kupione, organizm gotowy na nieprzespane noce, duch – na wielkie sportowe emocje. Dziś startują finały ligi NBA, w których San Antonio Spurs podejmuje Miami Heat.

Spurs – najlepsza drużna ery post-chicagowskiej kontra LeBron James – najwszechstronniejszy koszykarz od czasów Michaela Jordana (a może i w ogóle). Słowem: lepszego finału nie uświadczymy. Ze względów pozasportowych preferowałbym pojedynek Portland Trail Blazers – Indiana Pacers, ale jeszcze wiele wody w Missisipi upłynie, zanim do takiego spotkania na szczycie dojdzie… Żeby nie owijać w bawełnę przedstawiam sześć powodów, dlaczego San Antonio zdobędzie mistrzowskie pierścienie po raz piąty.

1. Ja tak chcę. To oczywiście najważniejsza przyczyna. Szanuję Jamesa, jestem pod wrażeniem tego, co wyprawia na Florydzie, winszuję mu czwartego finału z rzędu. To przyjemne uczucie mieć świadomość, że na moich oczach ktoś pisze historię nie tylko koszykówki, ale sportu w ogóle. Jednak mam dość Wielkiej Trójki. Mierzi mnie, że skrzyknęło się trzech gości, którzy pojedynczo nie było w stanie doprowadzić swoich drużyn do sukcesów i postanowiło wspólnie obić gębę innymi przeciwnikom. Jak to się mówiło w podstawówce: trzech na jednego to banda łysego. (napisał łysy) Chcę więc, by Miami spadało na drzewo i żeby na tronie zasiedli prawdziwi Mistrzowie. Należy im się to jak chłopu pole.

2. Spurs ma równiejszą drużynę. Spójrzmy na Miami. Klasę światową prezentuje jedynie LeBron, „reprezentacyjną” Wade, czasami Bosh, reszta to poskładani trochę na siłę rzemieślnicy, z gasnącym (choć wciąż od czasu do czasu skutecznym) Rayem Allenem, chimerycznym „Birdmanem” i całą masą ułomków. San Antonio to przy nich wzór drużyny. Trzech klasowych liderów (Duncan, Ginobili, Parker), z których każdy może wziąć ciężar gry na swoje barki plus mnóstwo znakomitych zadaniowców, zarówno w ataku, jak i obronie. Leonard, Bonner, Belinelli, Diaw – więcej nazwisk chyba nie muszę wymieniać.

3. Greg Popovic – mistrz taktyki. Mecze z Oklahomą pokazały, że coach Spurs to człowiek, który jest stworzony do play-offów. Ma ogromną wiedzę i doświadczenie, które potrafi przełożyć na konkretne działania. Wie, jak zareagować, by obrócić szalę zwycięstwa w serii na swoją korzyść. Ze składu przeciwnika wypada podkoszowy obrońca? Dawaj, rzucamy z pomalowanego. Tenże sam wraca? No to rozciągamy grę na obwód. Lider łapie kontuzję? Przekazujemy jego rolę innym doświadczonym zawodnikom. Czapki z głów!

4. Jeszcze wyższa forma. Przed rokiem w finałach także biło się San Antonio z Miami, tyle że to Heat mieli przewagę parkietu i sprzątnęli Spurs mistrzostwo sprzed nosa. W tym sezonie forma drużyny z Florydy ulega ciągłym wahnięciom, tymczasem Duncan i spółka przeżywają entą młodość i z meczu na mecz grają coraz mądrzej i efektowniej.

5. Mniejsza presja. Ani Tim Duncan nie napina się, by zostać drugim Michaelem Jordanem, ani Greg Popovic nie musi uzyskać miana lepszego od Phila Jacksona. Obaj zapisali już swoją kartę w historii NBA, a obecnie, jakby od niechcenia dodawali do niej kolejne złote zgłoski. Co innego LeBron – on wręcz MUSI zostać najlepszym koszykarzem w historii, bo jeśli tak się nie stanie, to żona przestanie robić mu kolację, a przyszły prezydent USA siłą wydali z kraju. Innymi słowy: bez three-pitu (trzech mistrzostw pod rząd) się nie obejdzie.

6. W San Antonio mają więcej browarów. Na koniec argument, o którym fanatyk piwa zapomnieć nie może. Rzucam okiem na piwną mapę USA i co widzę – siedem browarów w San Antonio, w tym dość znany i ceniony za niektóre trunki brewpub Freetail Brewing. W Miami jest owych jedynie cztery. Piwo nie kłamie – mistrzem zostaną Spurs!

(Visited 35 times, 1 visits today)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *