WARRIORS VS. CAVS: kto będzie Mistrzem?

LeBron James

Najbliższe dwa tygodnie upłyną mi pod znakiem zarywania nocy i emocjonowania się Finałami NBA.

Przyznam, że dawno nie byłem tak spokojny przed rozpoczęciem najważniejszej batalii sezonu najlepszej koszykarskiej ligi świata (w momencie, w którym czytacie te słowa za nami jest już pierwszy mecz finałowej rywalizacji). Do Finału NBA dotarły bowiem dwie ekipy, które lubię i za które trzymałem kciuki przez całe Play-Offs: Golden State Warriors oraz Cleveland Cavaliers. Niezależnie więc od tego, która z nich sięgnie po mistrzostwo, będę usatysfakcjonowany.

Podstawowe pytanie brzmi: kto wygra? Na pierwszy rzut oka ciężko wskazać faworyta. Postanowiłem więc znaleźć argumenty przemawiające za obiema drużynami i na tej podstawie obstawić przyszłego Mistrza. Oto, do czego doszedłem.

DLACZEGO WYGAJĄ WARRIORS?

  1. Steph Curry

Steve Nash nazwał niedawno świeżo upieczonego MVP ligi najlepszym strzelcem w historii koszykówki. Nawet, jeśli przesadził, to nie sposób nie docenić umiejętności rzutowych rozgrywającego GSW, który trafia dosłownie z każdego punktu na parkiecie i to niezależnie od tego, czy ma czystą pozycję, czy też jego rzut kontestuje dwóch graczy. Do tego świetnie podaje, nieźle przechwytuje i jest prawdziwym wojownikiem. Curry to koszykarz skazany na sukces.

  1. Przewaga parkietu

Teoretycznie na tym poziomie rozgrywek miejsce rywalizacji nie ma znaczenia, ponieważ obaj finaliści potrafią doskonale grać także na wyjazdach (Play-Offs są najlepszym potwierdzeniem tej tezy). Jednak warto zwrócić uwagę, że LeBron, gdy zaczyna Finały na parkiecie przeciwnika, zazwyczaj je przegrywa. Poza tym Warriors w ciągu całego sezonu przegrali u siebie tylko dwa razy (jeśli liczyć post season to trzy). Druga w tej klasyfikacji Atlanta schodziła pokonana 6 razy (w sumie 9). Dziękuję, dobranoc.

  1. Trener

Po raz pierwszy historii NBA (nie licząc oczywiście pierwszego sezonu rywalizacji) stają naprzeciw siebie dwaj trenerzy-debiutanci. Za bardziej wszechstronnego i utalentowanego uchodzi szkoleniowiec Cleveland, David Blatt, ale on musi się jeszcze nauczyć tej ligi – facet czasami gotuje się w kluczowych momentach (patrz rywalizacja z Chicago). Steve Kerr to z kolei człowiek, który wie, jak smakuje Mistrzostwo NBA – wygrał je jako zawodnik Bulls. Jest też spokojniejszy i pewniejszy siebie, dzięki czemu szybciej podejmuje mądre decyzje.

  1. Szeroki skład

Klay Thompson pozbył się skutków ubocznych wstrząśnienia mózgu, Marreese Speights doszedł do siebie po operacji, a Steph Curry wypoczął po kolizji z Trevorem Arizą. W Oakland wszyscy są zdrowi, a to oznacza, że zespół dysponuje naprawdę kosmiczną rotacją, z wieloma znakomitymi graczami zadaniowymi, mistrzami defensywy i ataku oraz liderami z prawdziwego zdarzenia.

DLACZEGO WYGAJĄ CAVALIERS?

  1. LeBron James

Powtórzę wyświechtane, ale prawdziwe zdanie: jeśli jakikolwiek koszykarz na świecie jest w stanie wygrywać mecze w pojedynkę, to nazywa się on LeBron James. Ten koleś może grać na pół gwizdka przez cały sezon (osiągając przy tym statystyki niedostępne dla zwykłych śmiertelników), by nagle w Play-Offs regularnie oscylować wokół triple-double i ciągnąć grę całej drużyny, zarówno w ataku, jak i obronie. To zdecydowanie najbardziej wszechstronny gracz NBA od czasów Oscara Robertsona (a może i w całej jej historii), a kto wie czy też nie najbardziej zmotywowany – szczególnie w kontekście The Decision i powrotu do Cleveland. Nie mam więc wątpliwości, że nawet bez Kevina Love i z Kyrie Irvingiem grającym na 40% możliwości jest w stanie wygrać mistrzostwo dla Cavs.

  1. Doświadczenie

„No zaraz – jakie to niby doświadczenie, skoro ekipa od pięciu lat nie grała w Play-Offs?” – ktoś może słusznie spytać. Jednak za sprawą przemyślanych transferów do klubu ściągnięto brygadę koszykarzy zaprawionych w bojach o najwyższe cele. Wystarczy wspomnieć, że LeBron James jako pierwszy gracz spoza złotej ekipy Boston Celtics z lat 60. zagra w piątym finale NBA z rzędu… Do tego dochodzą JR Smith, Timo Mozgov, Iman Shumpert, Mike Miller, Shawn Marion. Oni na pewno nie przestraszą się Warriors, nawet, gdy gra nie będzie się układała.

  1. Pewność siebie

A gdy to doświadczenie starych wyjadaczy połączymy z energią młodszych graczy pokroju Tristana Thompsona (jak ten facet walczy o zbiórki!), Matta Dellavedovy (koleś gra na pograniczu fair-play, ale za dobro zespołu jest w stanie zeżreć parkiet) czy Kyrie Irvinga (nawet nie do końca zdrowego), którzy sprawiają wrażenie kozaków nie do zdarcia, otrzymamy idealne połączenie spokoju z walecznością. A to już połowa sukcesu.

Na podstawie tych wyliczanek typuję więc wynik: 4:3 dla Warriors!

(Visited 24 times, 1 visits today)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *