Berlin – idealny kierunek dla fana dużych miast, historii i piwa. Miałem okazję spędzić w nim kilka dni.
Aż ciężko w to uwierzyć, ale od dobrych dwóch lat nie miałem urlopu z prawdziwego zdarzenia. Takiego, gdy nie musisz co chwilę sprawdzać maila i telefonu, komputer dla Ciebie nie istnieje, jedynie od czasu do czasu rzucasz okiem na „Fejsa”. To nie kwestia mojego pracoholizmu, raczej różnych przypadków życiowych, przeprowadzek i tym podobnych.
Wreszcie udało mi się wygospodarować dwa tygodnie chilloutu, a że – z racji innych planowanych wydatków – nie mogłem pozwolić sobie na egzotyczne tripy, wybrałem Berlin. Po pierwsze: fascynują mnie duże miasta, sposób ich zarządzania, styl życia, przekrój kulturowy, organizacja komunikacyjna. Po drugie: to mekka dla fanów piwa, w tym także rzemieślniczego. O nim przeczytacie w kolejnych wpisach.
Skumałem się ze swoim ziomkiem-współlokatorem, któremu też udało się zdobyć kilka dni urlopu (w końcu we dwójkę zawsze raźniej!), zamówiłem miejsce w hostelu, kupiłem bilety na Polskiego Busa i w końcu – ruszyłem na podbój stolicy Niemiec.
PAŁACE, HOSELE, STACJE METRA
Hostel, w którym mieszkaliśmy, położony jest w zachodniej części Berlina, Charlottenburg. To zdaje się jedna z dzielnic reprezentacyjnych – elegancka, zadbana, odrestaurowana w każdym calu, kusząca kilkoma zabytkami, w tym Charlottenburg Palace. To zespół pałacowy z przepięknym ogrodem, którego budowę zapoczątkował Fryderyk I. Najbardziej urzekł mnie fakt, że wspomniany ogród to… miejsce spotkań biegaczy, którzy trenują w tutejszych alejkach.
Ale zanim dotarliśmy do wspomnianego pałacu, zameldowaliśmy się w hostelu, który okazał się także miejscem noclegowym dla studentów. Z premedytacją nie piszę „akademikiem”. Te podobno są tutaj tak drogie, że wielu żakom bardziej opłaca się wynajęcie miejsce w wieloosobowym pokoju. Aha.
Oprócz dwójki studentów, trafiliśmy też na muzyka z Brazylii, który przyjechał do Europy jakieś pół roku temu, osiadł w Berlinie i zaczął zarabiać na życie grając na ulicy. Miejscem jego koncertów była końcowa (nadziemna) stacja metra po wschodniej części miasta, gdzie wraz ze swoimi ziomeczkami przykuwał uwagę śpiewając reggae i chwaląc się mistrzowskim opanowaniem beat-boxingu.
CENTRUM
W Berlinie zaskoczył mnie brak typowego „downtown”, którym przecież charakteryzują się niemal wszystkie wielkie metropolie. Drapaczy chmur brak, a jedynie większe budynki to albo słynna wieża telewizyjna, albo kilka biurowców przy Placu Poczdamskim. Być może miasto hołduje stylowi obranemu także przez Kraków, by nie „zanieczyszczać” panoramy stolicy.
Nie odczułem też takiego pędu, który da się wyłapać choćby w Warszawie. Ot, wszystko tu działa spokojnie, bez ścisku. Owszem, w okolicach Bramy Brandenburskiej faktycznie robi się nie nieco bardziej tłoczno, a dziesiątki osób obserwuje świat poprzez obiektyw aparatu, niemniej w nieco dalszej okolicy, w tym w wielkim miejskim parku, który stanowi epicentrum Berlina i okala najważniejsze instytucje państwowe, jest już spokojniej.
A propos wspomnianej wieży telewizyjnej – nie polecam. Raz, że musisz wyrzucić na wjazd minimum 12 euro, dwa – że czeka cię ponad godzina stania w kolejce. O wiele ciekawszym (i tańszym – 3 euro) punktem widokowym okazuje się być Groβer Stern, czyli pomnik na cześć bitewnych sukcesów Niemiec, czy raczej Prus. Nie dość, że możesz obejrzeć ładną panoramę miasta, to jeszcze poczytasz sobie coś o historii kraju oraz pooglądasz makiety.
ZOBACZYŁEM
Oprócz wymienionych wyżej miejscówek – oraz oczywiście piwnych knajp – moim głównym celem podróży było odwiedzenie Wyspy Muzeów, a konkretnie Muzeum Pergamońskiego, którego zbiory chwalili moi znajomi jeżdżący do Berlina. Miałem pecha, bowiem w placówce trwa remont i wiele eksponatów nie jest dostępnych. Ominęły mnie więc wystawy ze starożytnej Grecji i Egiptu, ale nie będę narzekał. Asyria, Babilon i kultura islamska także są spoko do podziwiania.
Kolejnym punktem obowiązkowym były resztki muru berlińskiego, zlokalizowane w okolicy Checkpoint Charlie (czyli przejścia pomiędzy strefami sowiecką i amerykańską), a także muzeum „Topografia Terroru”. Szacunek dla Niemców, że tak bezpośrednio rozprawiają się ze swoją historią, jednocześnie odcinając się od szaleństw wujka Adolfa. Aha – nie ma tu ani słowa o „polskich obozach koncentracyjnych”, a nasz naród przedstawiony jest jednoznacznie jako ofiara – to tak nawiasem. 😉
IMIGRANCI
A propos obalania mitów: dużo się nasłuchałem o wielkiej fali imigrantów, która to już rzekomo zalała stolicę Niemiec, robi borutę i sprawia, że na ulicę nie warto wychodzić bez pistoletu lub przynajmniej świńskiego łba w torebce. Nic z tych rzeczy. Owszem, któregoś dnia pod Bundestagiem odbył się protest muzułmanów wyposażonych w syryjskie flagi, którzy żądali przyjęcia uchodźców pod opiekuńcze skrzydła matki Europy. Na tym koniec ekscesów.
W kwestii mieszanki kulturowej zauważalny jest za to podział na Berlin Zachodni i Wschodni. Ten pierwszy jest raczej jednolity (przynajmniej tak podpowiadały mi oczy), drugi z kolei pełen ludności pochodzenia tureckiego, włoskiego czy polskiego. Na Wschodzie wyrasta mnóstwo bloków z wielkiej płyty, oczywiście elegancko odnowionych, ale przez to jednoznacznie kojarzących się z polskimi miastami. Czułem się tu bardzo swojsko, tym bardziej, że co jakiś czas mijały mnie osoby szprechające po naszemu.
W POSZUKIWANIU INSPIRACJI
Wizyta w Berlinie nie dała mi odpowiedzi na jedno z pytań, które stawiałem przed wyjazdem: co takiego jest w tym mieście, że artyści pokroju Davida Bowiego, U2, Iggy’ego Popa czy choćby – ostatnio – Manic Street Preachers uznają go za jedno z najbardziej inspirujących na świecie?
Zdaję sobie sprawę, że goszcząc tam przez kilka dni ciężko poczuć miejscowego ducha, poznać kluby muzyczne i osoby, które inspirują, a nawet natchnąć się duchem historii. Jednak gdy byłem, powiedzmy w Pradze czy Paryżu, od razu łapałem bakcyla tych miast. Nie, nie zakochiwałem się. Raczej potrafiłem z ich murów wyciągnąć to artystyczne „coś”, wyczuwalne od pierwszych chwil. Berlin tego nie ma. A może właśnie odkrywanie owego pierwiastka tak fascynuje artystów, którzy doń przyjeżdżają?
Nie miałem za to problemów z odnalezieniem wartościowych miejsc piwnych, o których opowiem wam w osobnym tekście. Pod tym względem stolica Niemiec zdecydowanie wymiata!
I choćby z piwnych powodów, a także dla Muzeum Pergamońskiego, na pewno jeszcze wrócę do Berlina. Do czego i Państwa namawiam.
Berlin Zachodni nie do końca jest taki homogeniczny, takie dzielnice jak Wedding (tam gdzie Vagabund Brauerei), po części Schöneberg, a szczególnie Neukölln zamieszkiwane są w dużej części przez imigrantów, głównie tureckiego pochodzenia (+ inni muzułmanie, Polacy, Afrykanie). Po prostu mieszkałeś w zbyt dobrej dzielnicy, żeby to poczuć 😉 No chyba, że chodziło Ci o zachodni w sensie geograficznym, a nie dawnego podziału politycznego. Ja spędziłem kilka miesięcy w Berlinie, najdłużej właśnie w tych „burżujskich” rejonach Wilmersdorfu i pogranicza Charlottenburga i trzeba przyznać, że dzielnice te nie mają wiele wspólnego z resztą miasta. Nie mogę zrozumieć, dlaczego tam jest tak wiele tanich hoteli i hosteli. Fakt, akademiki w DE są bardzo drogie, w dodatku zazwyczaj wymagają wpłacenia wysokiej kaucji i podpisania umowy na kilka-kilkanaście miesięcy z góry.
Rzeczywiście, ja też miałem problemy z wyczuciem ducha tego miasta, o wiele większe wrażenie na dzień dobry zrobiła na mnie Warszawa (a pochodzę z Poznania). Po Berlinie nie czuć, że jest tak gigantyczny, nie czuć tej skali i jego wielkomiejskości – kilka kroków od głównej ulicy zazwyczaj są spokojne i ciche dzielnice mieszkalne. Ale wydaje mi się, że to takie miasto, w którym każdy może poczuć się dobrze, mieszanka kulturowo-religijno-językowa jest tak wielka, że można się w niej swobodnie roztopić i poczuć u siebie. Tam zresztą świetnie się żyje, szczególnie zarabiając w euro – fenomenalna komunikacja miejska, sporo zieleni, stosunkowo niedrogie mieszkania, mnóstwo atrakcji kulturalnych, kuchnia świata za rogiem ulicy itp. Może to sekret popularności Berlina.
Cześć W maju wybieram się do Berlina i chcę pograć na ulicy – gitara + wokal – akustycznie, bez nagłośnienie.
W necie znalazłem takie informacje, ale stare bo z 8 kwietnia 2014:
W Berlinie dozwolone jest granie na instrumentach i zbierane „do kapelusza” na stacjach metra – granie w środkach komunikacji miejskiej jest zabronione.
O pozwolenie można się starać w środy. Kosztuje 7,50 eur za dzień w tym upoważnia do przejazdu „tam” i „z powrotem” na stację metra, na której chce się występować jednak bezpłatny przejazd ważny jest tylko w przypadku dojazdu/odjazdu na miejsce za pomocą metra.
Wnioski o pozwolenie na grę można składać w środy od 7:00 do 11:00 w Service-Center na dworcu Wittenbergerplatz.
Na niektórych stacjach metra miejsce do gry jest wyznaczone na innych nie, należy się jednak liczyć z tym, że w niektórych miejscach nie można stanąć np. bezpośrednio
przed sklepami, kioskami, budkami z jedzeniem, w przejściu gdzie przeszkadzałoby to w poruszaniu się pasażerom itd.
Czy ktoś ma aktualne dane????
Po pierwsze, nie wiem czy informacja jest aktualna, po drugie dotyczy tylko dworców metra. Bardzo proszę o info tutaj, lub na: busking@wp.pl
Pozdrawiam, Marek