Mój pierwszy miesiąc z MacBookiem

macbook

Stało się! Od kilku tygodni jestem użytkownikiem laptopa upstrzonego znaczkiem nadgryzionego jabłka. Czy jest się czym jarać?

Z produktami Apple’a jest u mnie trochę jak z Facebookiem. Gdy zaczął się na niego hajp, ja ostentacyjnie miałem go w dupie. Na cholerę mi kolejna platforma z kolekcjonowaniem znajomych, graniem w durne gry i rozwiązywaniem quizów w stylu „czy chciałbyś z Ziutą przelecieć się balonem?” No pewnie, że bym chciał, ale jakiejś tam Twarzoksiążce nic do tego! Dziś portal Zuckerberga to jedno z moich miejsc pracy. Ot, ironia losu.

Odgórna dyrektywa

Tak samo sprawa miała się z urządzeniami od koleżki Jobbsa – po cholerę mam wydawać tysiące złotych na, owszem, ładne zabawki, skoro mogę używać czegoś tańszego, a wcale nie gorszego? Mój cenowy problem rozwiązał ostatnio Boss, który kupując sprzęt do firmy zaordynował, że przesiadamy się na MacBooki. Na nic zdały się jęki części z nas, że miną wieki, zanim opanujemy tę małą cholerę, tak różną od lapków opartych na Windowsie…

Nasłuchałem się bowiem mnóstwa opowiastek ludzi, którzy próbowali przerzucić się na Maca z poczciwych Okienek. Pierwsze dni (tygodnie) to była – w zgodnej relacji – katorga, zakończona wyłamaniem kciuka prawej dłoni i oczopląsem. Boss z dobrotliwą miną starszego brata tylko się uśmiechał. „Jeszcze go pokochacie”.

Trafia mnie szlag

Początki faktycznie nie były łatwe. O mało nie rozwaliłem tego dziadostwa o ścianę, gdym po wysmażeniu przecudownego maila chciał w postscriptum napisać literkę „ą”, ale zamiast w alta trafiłem niemrawym kciukiem w command. A później nacisnąłem jakiś znak i pyk – maila nie ma! Kur…….

Dziś już przyzwyczaiłem się do tej niemiłej nowalijki (na domowym komputerze zdarza mi nie trafiać w alt), jednak ciągle zadaję sobie sztandarowe pytanie Czesława Niemena: „po ch*j?”. Nie wierzę, że grupa ankietowanych niczym w „Familiadzie” podpowiedziała Apple’owi, że tak jest wygodniej. No chyba, że to były orangutany, które na okrągły zegar trzymają kciuk zgięty. Dla homo sapiens bardziej naturalny jest tradycyjny PieCowy układ – i nie jest to tylko moje zdanie.

Kolejna rzecz, która doprowadza mnie do szewskiej pasji, to wcale nieoczywiste skróty klawiszowe oraz brak niektórych przycisków. Ot, choćby klawiatury numerycznej, która w czasie pracy w Excellu jest niczym woda z krynicy. Albo Print Screen, który często przydaje się w trakcie tworzenia raportów dla klientów. Okej, zrzut ekranu możesz wykonać jakąś magiczną kombinacją (zdaje się command+shift+3), ale daleki jestem od nazwania jej komfortową.

Czczę

Te wszystkie złości mijają jednak, gdy twoja znajomość z MacBookiem z niewinnego puszczania oczka i pokazywania kolanka przemieni się w gorący romans. Oto bowiem okazuje się, że produkt Apple jest funkcjonalny jak szwajcarski scyzoryk i stabilny jak Krzywa Wieża w Pizie.

Fenomenem jest przede wszystkim gładzik (czyli miejscowy touchpad), dzięki któremu w kilka dni zapomina się o myszce. Jego czułość i mnogość funkcji, które może spełniać wprost powala. Sprzęt z Jabłkiem wie, iloma paluszkami go dotykasz i potrafi to odpowiednio docenić, reagując w wymarzony przez ciebie sposób.

Druga rewelacja to możliwości pulpitu – dzięki w pełni funkcjonalnym krawędziom oraz możliwości tworzenia kilku ekranów nawet na monitorze o przekątnej 11 cali można sobie doskonale zorganizować pracę. Wystarczy wydać odpowiednie polecenie komputerowi via gładzik. Genialne w swojej prostocie.

Co ważne, dzięki oddzieleniu systemu od programów (w przeciwieństwie do Windowsa na iOS są one całkowicie odrębnymi bytami) wszystko działa płynnie i bez zwisów. Nie musisz obawiać się, że któraś aplikacja ci się wykrzaczy albo nagle wyfrunie niebieski ekran oznaczający fakap systemu operacyjnego. Dzięki temu kombinacji command+S używam nad wyraz rzadko. Co więcej, praktycznie w ogóle nie wyłączam Maca – wystarczy zamknąć ekran i już koleżka sobie śpi, oszczędza baterię, by po podniesieniu w sekundę wznowić pracę.

Lans!

No i najważniejsze – lans! Kto w pociągu czy busie zwróci uwagę na typka trzymającego na kolanach dużego Asusa? A na malutkie jabłuszko patrzą wszystkie białogłowe, co raz zwracając się z propozycjami matrymonialnymi.

Dobra, żartuję. Bo choć laptop Apple jest ładny, lekki i modny, to przecież nie o to w nim chodzi. Gwoździem programu jest niezwykła użyteczność, o której komputery z Windowsem mogą tylko pomarzyć. Mówię to ja – człowiek, który od 20 lat korzystał tylko i wyłącznie z produktu Microsoftu.

Jeśli więc należysz do tego samego gatunku użytkowników kompa, co ja i marzysz o przenośnym narzędziu pracy, to olej wszelkie obawy i już teraz chwytaj jabłko w ręce!

Artykuł nie powstał przy współpracy z kimkolwiek. MacBook po prostu jest zajebisty.

(Visited 147 times, 1 visits today)

0 komentarzy na temat “Mój pierwszy miesiąc z MacBookiem

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *