Oryginalna, relatywnie prosta w przygotowaniu i przede wszystkim: genialnie wielowymiarowa. Laksa to mokry sen wszystkich miłośników ajntopfów.
Kwarantanna ma swoje plusy, a jednym z nich jest nadmiar czasu. Zazwyczaj wykorzystuję go do nadrabiana seriali i grzebaniu w YT, ale od czasu do czasu wchodzę na dłużej do kuchni, by przygotować potrawę, której na co dzień nie jadam. Były już pierogi, był kolejny ramen (tutaj znajdziecie przepis), przyszła pora na laksę.
Zaistniała sytuacja ma jedną konkretną wadę: moja dieta zaciągnęła ręczny. Siedzenie na dupie przed kompem lub z książką nie mobilizuje do ćwiczeń, mimo że – jako się rzekło – czasu mam więcej. Prawdą jest to, co od dawna mówili mądrzy ludzie: im więcej masz do zrobienia, tym więcej czasu na wszystko znajdziesz.
LAKSA – SKĄD MI SIĘ WZIĘŁA
Wróćmy jednak do głównej bohaterki dzisiejszego tekstu, czyli wywodzącej się z Malezji zupy laksa. Z racji tego, że Malajowie licznie zamieszkują także Singapur oraz stanowią zauważalną diasporę w Australii, także tamte państwa są notowane na liście rdzennych dla rzeczonego dania.
Pierwszy kontakt z laksą musi wzbudzić uśmiech, wszak wyraz ten – jak poinstruowali mnie znajomi – oznacza w gwarze śląskiej „biegunkę”. Nie mam pojęcia, dlaczego „godka” przyswoiła sobie akurat takie słówko, tym niemniej sugeruję się faktem owym nie zrażać. Zupa laksa stoi na drugim końcu tęczy przyjemności.
Ja zjadłem ją po raz pierwszy w czasie ostatnich wakacji w Singapurze. Do spróbowania namówił mnie Kuba Niemiec, wiedząc, że zupy z tamtego regionu świata należą do moich ulubionych. Z lubością wchłaniam ramen, chętnie przyjmę pho (szczególnie w wersji bo), więc nie zawahałem się spróbować laksy, choć wiedziałem, że jej wyróżnikiem jest ostrość. Ja pod tym względem jestem raczej „tępym” chłopcem, ale okazało się, że w zaserwowanej konfiguracji palenie w gardle kompletnie mi nie przeszkadza.
Urzekła mnie przede wszystkim wielowymiarowość dania. Czerwona pasta curry i ostra mielona papryka wnoszą nie tylko ogień, ale i przyjemny warzywny posmak, który potęgują rozmaite dodatki. Najczęściej są to ogórki, cukinia czy papryka. Ważną rolę odgrywa tu mleczko kokosowe, które nadaje słodkiego sznytu (spotkałem się z przepisami zalecającymi dorzucenie cukru do zupy, ale proszę takiej aberracji nie popełniać!). Kolejnym smakiem jest przyjemna kwaskowość, uzyskiwana za sprawą soku z limonki. Ten sam koleżka, połączony ze sporą dawką kolendry wpływa na cytrusową świeżość unoszącą się nad talerzem. Do tego niech Państwo dorzucą sycące jajko, makaron i co dusza zapragnie: tofu, kurczaka, ryby, krewetki.
W azjatyckich zupach najpiękniejsza jest ta wolna, eeee, amerykanka. Bazę zostaw w spokoju, ale z resztą się baw. Ja się zabawiłem następująco.
SKŁADNIKI
Ilości podane na mniej więcej 3-4 porcje
- 1 litr bulionu drobiowego
- 400 ml mleczka kokosowego
- 2,5 łyżki pasty curry
- sok wyciśnięty z jednej limonki
- 1 papryka czerwona
- 1 cukinia mała
- 3 porcje makaronu noodle/udon/ramen (co kto lubi)
- 180 g tofu
- 3 jajka
- limonka (cała)
- świeża kolendra
- mielona ostra papryka czerwona
- sól
- pieprz
PRZYGOTOWANIE
Po wymienionych wyżej składnikach możecie się domyślić, że najtrudniejszym elementem warzenia laksy w dzisiejszych okolicznościach jest zdobycie wszystkich elementów. Jeśli jednak macie w sobie trochę cierpliwości, by postać w kolejce do Carrefoura (polecam tamtejsze półki z kuchniami świata), znajdziecie wszystko, czego potrzebujecie.
Krok 1.
Całą zabawę zaczynamy od przygotowania sobie wszystkich składników. Paprykę kroimy w paski, cukinię i tofu – w kostkę. Drugą limonkę – w ćwiartki. Kolendrę możemy zostawić w postaci całych listków, albo drobno posiekać – to już zależy od Państwa.
Krok 2.
W jednym z garnków gotujemy jajka. W tym wypadku sugeruję opcję nieco twardszą, niż w ramenie. Wrzucenie jajek do wrzącej wody i potrzymanie ich w tym stanie ok. 7-8 minut będzie rozwiązaniem idealnym.
W międzyczasie gotujemy też makaron (nie za miękko!). Jeśli nie dorwiecie dobrych noodli czy udonu, kupcie… rosół z Vifona i wykorzystajcie tamtejszy makaron. Serio, sprawdzi się bardzo dobrze. Chyba że Państwo posiadają odpowiednie narzędzia do samodzielnego przygotowania idealnego azjatyckiego makaronu. Wtedy nie ma tematu. Ja jeszcze nie mam, więc tej opcji nie uwzględniam.
Krok 3.
Lecimy z samą zupą. Najpierw na spód garnka kładziemy pastę curry, cukinię i paprykę, a następnie całość „podsmażamy”, nieustannie mieszając. Po ok. minucie takiej zabawy warzywa zaczną łapać miękkość i dobrze wykotłują się z curry. Wtedy możemy wlać bulion, sok z limonki oraz mleczko kokosowe.
Tak powstałą mieszankę doprowadzamy do wrzenia. Jednocześnie kontrolujemy ostrość, dosypując mielonej papryki, pieprzu i soli wedle uznania.
Krok 4.
Na talerze wykładamy makaron i jajka (po ugotowaniu i obraniu, zalecam przekroić na pół) i całość zalewamy zupą. Na wierzch kładziemy tofu, ćwiartkę limonki oraz posypujemy świeżą kolendrą.
Voila, gotowe!
Tak, to jest tak proste. 😉
Smacznego Państwu życzę!
Ta laksa to trochę jak tom kha 😉