NUTA DO PIWA #53: Powrót znajomych

Przyjemny zestaw złożony z płyt zespołów, na które czekałem przynajmniej rok.

Dream Theater
„Distance Over The Time”

Przed Państwem najlepsza płyta Dream Theater z Mikem Manginim. Ba, moim zdaniem najlepsza od czasów „Train Of Thought”. Widać, że kluczem było odzyskanie team-spirit i skoncentrowanie się na dobrych melodiach. Po prostu. Zminimalizowano miłość do onanizmu Petrucciego i Rudessa, a postawiono na zwarte, lotne kompozycje, które czerpią z tego, co w dorobku Amerykanów najlepsze: mocne brzmienie, świetne metalowe riffy, ale też piękno i zwiewność z czasów „Images & Words”. Widać, że odświeżenie sobie tej płyty wycisnęło z DT pokłady kreatywności i pozwoliło nagrać album, który cieszy moje serduszko. Szacunek, nie spodziewałem się.

„Falling Into The Light”

Bring Me The Horizon
„amo”

Stracili zęby, zyskali jaja – tak mógłbym podsumować przemianę Bring Me The Horizon. Z popową stroną życia romansowali już od czasów „Sempiternal”, ale dopiero na „amo” ostatecznie zwyciężyła elektroniczno-radiowa moc pomysłów Jordana Fisha. To on wiedzie prym jeśli chodzi o aranżacje, smaczki, gdzieniegdzie nawet riffy (o ile tak można mówić o klawiszowych motywach przewodnich). Proszę się jednak nie martwić: Oli Sykes nadal potrafi wydrzeć mordę, a Lee Malia przywalić tłustą zagrywką (patrz choćby „Wonderful Life”). Mnie jednak najbardziej kupują klubową odsłoną – duet z dawno niesłyszaną Grimes, „Nihilist Blues” spokojnie porwie do tańca bywalców night clubów. I to, serio serio, jest komplement.

„Mantra”

Voo Voo
„Za niebawem”

Jakże ja kocham nieprzewidywalność Voo Voo. Wagiel i spółka znów zmieniają front i tym razem pokazują, jak bardzo eklektycznym zespołem są. O ile kilka poprzednich płyt obracało się w jednej z góry zaplanowanej stylistyce, o tyle „Za niebawem” to prawdziwy tygiel pomysłów. Mamy tu więc ukłon w stronę fusion („Takie tam 2”), modnego, alternatywnego pop-rocka spod znaku Krzyśka Zalewskiego („Takie tam 1”), a nawet latino („Się poruszam 2”). W każdym numerze króluje inny puls, ale całość łączy się w zgrabną całość, przy której można i zatańczyć i się zadumać. Mało kto potrafi nagrywać takie numery.

„Niespiesznie 2”

Astronoid
„Astronoid”

Drugi duży krążek jednych z moich ulubionych klonów Deafheaven nie przynosi absolutnie żadnej rewolucji. Może jest nieco bardziej sterylny i nastawiony na eksplorację shoegaze’u, acz nie brakuje tu perkusyjnych kanonad oraz metalowych riffów, przy których – gdybym tylko posiadał włosy – chętnie zakręciłbym główką. To, co wyróżnia tę kapelę, to z pewnością głos Bretta Bolanda. Przy pierwszym kontakcie łatwo pomylić go z kobietą. Tym razem przygotował nieco bardziej „męskie” partie. Śpiewa nieco niżej niż na „Air”, ale nadal zwiewnie, przepuszczając swój głos przez tony efektów. Ja to kupuję, nie wiem jak Państwo.

„A New Color”

Deerhunter
„Why Hasn’t Everything Already Disappeared?”

Czteroletnia przerwa wydawnicza sprawiła, że niemal wyparłem istnienie tych ulubieńców alternatywnych ex-nastolatków z pamięci. Deerhunter jednak wraca i to w wybornej formie. Piękne, w gruncie rzeczy proste piosenki, łyżkami czerpiące z ambitnego okresu twórczości The Beatles, wyprodukowano w duchu brzmienia lat 60., zabrudzonego, ale przy tym słodkiego. Gwarantem dobrej zabawy jest też to, co załoga Bradforda Coxa umie najlepiej: wciśnięcie kolosalnej liczby smaczków aranżacyjnych do każdej piosenki. Mogą to być dwa jęknięcia gitary, może być jakaś partia klawiszy, płynąca sobie w tle. Zresztą, posłuchajcie singla, najlepiej na słuchawkach, by zrozumieć, o co mi chodzi.

„Death in Midsummer”

(Visited 221 times, 1 visits today)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *