Czujecie nadchodzące lato? Ja owszem, dlatego coraz chętniej sięgam po witbiery. Pora przypomnieć sobie propozycję z Pinty.
O witach wśród przeciętnych pochłaniaczy piwa zrobiło się głośno za sprawą Żywca Białego, któremu co bardziej doświadczeni szybko podziękowali. Na rynku mamy dostępnych tyle lepszych produktów, że wprost szkoda nim sobie zawracać głowę. O walorach napoju z browaru Kormoran już wam pisałem, teraz pora sobie przypomnieć produkt Pinty.
Firma tercetu Grzegorz Zwierzyna, Ziemowit Fałat i Marek Semla po raz pierwszy zaprezentowała Viva La Wita! dwa lata temu. Panowie poszli na całość: witbier to sam w sobie gatunek rewolucyjny, a propozycja warzona w Browarze Na Jurze to jego wersja podkręcona” do miana „imperial”. A zatem: mocniejsza, bardziej ekstraktywna, odważniej przyprawiana.
W wyglądzie Viva La Wita! nie różni się niczym, od tradycyjnego wita: genialna, wysoka, gęsta biała piana (lacing – wzór!) zdobi złoto-miodowy, mętny napój, w którym można dostrzec drobinki drożdży.
Najnowsza warka Radości z Życia musiała przejść jakieś kosmetyczne zmiany w stosunku do nieco mdłych w aromacie poprzedniczek, gdyż tym razem zapach wyważony jest perfekcyjnie. Mieszają się w nim nuty pomarańczy (słodkich i gorzkich Curacao), innych cytrusów i ziołowości od chmielu Cascade, a także miodu. Szkoda, że kolendra znów jest praktycznie niewyczuwalna.
Pijalność (wynikająca m.in. z lekkiego nasycenia) – oto najważniejsza cecha witbierów i Viva La Wita! oczywiście się nią legitymuje. Na początku piwo sprawia wrażenie wodnistego, ale przy kolejnych łykach im dalej w gardło, tym ciekawiej. Do głosu dochodzi pomarańczowa słodycz, miodowość, a w ostatnim akordzie pojawia się także ziołowość chmielów i nutka kolendry. Chmielowy finisz podkreśla imperialność tego browaru.
Podsumowując: Viva La Wita to zaskakujące, ciekawie wykoncypowane piwo, acz przyznam, że mnie zwykłe witbiery smakują bardziej.