Rewolucja piwowarska dotarła nawet w Bieszczady. Tamtejsza Ursa Maior czeka na pociąg, który zawiezie ją do sławy.
Cieszy mnie, że na moim rodzinnym Podkarpaciu powstaje coraz więcej piwnych inicjatyw. O Starym Browarze Rzeszowskim już mówiłem, na Wojkówkę jeszcze przyjdzie czas. Dziś rzućmy okiem na markę produkowaną przez Bieszczadzką Wytwórnię Piwa.
Za Ursa Maior stoją Agnieszka Łopata i Andrzej Czech, którzy wystartowali ze swoim projektem kilka lat temu, by „pozytywnie wesprzeć ludzi i przyrodę” w Bieszczadach. Nie będę się zagłębiał w szczegóły ich działalności – wszystkie poznacie na oficjalnej stronie internetowej Ursy.
W ramach swej chwalebnej inicjatywy duet postanowił także warzyć piwo – wzruszam się i zalany łzami przystępuję do konsumpcji jednego z nich, Blonde Palisade Single Hop, czyli blond ale chmielonego amerykańską odmianą Palisade. Od razu uwaga dotycząca pisowni: w standardach nie ma takiego piwa jak „blonde ale”. Jest „blond”!
Produkty Bieszczadzkiej Wytwórni Piwa jak dotąd mało chlubnie wsławiły się na polskiej scenie rzemieślniczej – wszystko za sprawą DMS, czyli dimetylosiarczku, związku baaaardzo niepożądanego w piwie. Za jego sprawą napój pachnie niczym gotowane brokuły albo woda z konserwowej kukurydzy. Mało szałowo, prawda? Poprzednia warka blond ale z Ursy, chmielona Cascade, stała się wręcz podręcznikowym przykładem występowania tego związku. Tym razem jest lepiej – ani z butelki, ani ze szkła nie zaatakuje nas odór gotowanych warzyw, może gdzieś tam w tle majaczy kukurydza, a w buzi pojawia się posmak czosnku. A kto wie, czy sobie po prostu czegoś nie wkręcam.
To jednak nie znaczy, że Blonde Palisade stanie się nagle piwem wybitnym. Białowłosy styl sam w sobie daleki jest od wywoływania gęsiej skórki, począwszy od koloru, na smaku skończywszy. Mętna złota barwa na spodzie naczynia przechodzi w słomkową. Dostrzegamy drobinki drożdży (brak filtracji), które pluskają się w naszym napoju. Piana tworzy cienki kożuch złożony z dość dużych pęcherzy powietrza, który jednak pozostaje na piwie przez cały czas.
Zapach Ursa Blonde Palisade jest raczej mało intensywny, choć oczywiście bez problemu wyczujemy obecność tytułowego chmielu (żywiczność), a także biszkoptów (to od słodu). DMS, jak już mówiłem, jakiś tam występuje, ale raczej nie zabija.
Smak również nie powala: Palisade Single Hop jest piwem wodnistym, o średnim wysyceniu, które jednak daje się poznać na języku (szczypie!). Goryczka chmielowa pojawia się w ostatnim akordzie i delikatnie osiada na języku. Brakuje mi tu jednak uderzenia cytrusów, którego spodziewałem się po obecności zielonej przyprawy zza Oceanu.
Ujmijmy to tak: uwarzenie blond ale, które byłoby mnie (kogokolwiek?) w stanie porwać, jest raczej niemożliwe. Winszuję próby, gratuluję postępów w walce z DMS, ale nie odchodzę od kufla usatysfakcjonowany. Niemniej na pewno dam Bieszczadzkiej Wytwórni Piwa jeszcze niejedną szansę. Ta na swój pociąg do sławy pakuje coraz to nowe produkty, szkoda byłoby ich nie spróbować.
Pingback: URSA BOMBINA BLUES: polski kumak czuje bluesa | Jerry Brewery