Kolejny relikt mojej młodości odchodzi w zapomnienie. Zaczynam czuć się jak mamut.
O rychłym zakończeniu żywota potworka o nazwie „Internet Explorer” mówiło się w środowisku od jakichś sześciu miesięcy. Microsoft obiecywał, że niby już za chwilę, już za momencik stworzy taką jego wersję, która sprawi, że nie podniesiemy szczęk z podłogi, a Firefox, Chrome i Opera odejdą w zapomnienie (przerysowuję).
Nic takiego się nie wydarzyło. Niedawno gigant z Redmont ogłosił, że zaprzestaje wspierania tego projektu (wiadomo – z dnia na dzień nie da się go wyłączyć), a zabiera się za doskonalenie nowego – Spartan. O szczegółach poczytacie w tym tekście.
WYCHOWANY NA IE
Piszę o tym, ponieważ łezka mi się zakręciła w oczku. Co prawda nie używam IE od dobrych ośmiu lat i znam wszystkie jego wady, to jednak właśnie ta przeglądarka wprowadziła mnie w świat internetu. A było to w czasach, gdy o sieci w domu mogli pomarzyć nieliczni (ze względu na braki infrastrukturalne), a w pracy u Starszyzny Plemiennej net działał na korbkę. Tak to sobie przynajmniej wyobrażałem – działało to ustrojstwo tak wolno i tak cholernie rwało połączenie, że niechybnie odpowiadał za nie pan Wiesiek z kotłowni. Gdy tylko wychodził na papierosa, sieć szlag trafiał.
Ale cóż to przeszkadzało w obliczu możliwości, jakie dawał internet? Oto włączało się stalowego potwora napędzanego procesorem Intel Pentium Numer-nie-wiem-ile i po przerwie na parzenie herbaty oczom ukazywał się pulpit Windows 98 (a później XP), na którym widniała cudowna niebieska ikonka w kształcie litery „e”, oplecionej tajemnym pasem niczym Saturn. Klik i już cały świat stawał przede mną otworem!
NBA, GTA, CZATERIA
Gdy tylko mogłem, wbijałem do pracy mamy, by choć przez godzinkę surfować po sieci, sprawdzając wyniki sportowe (na tapecie piłka nożna i NBA), szczególnie te, których nie mogłem odnaleźć na Telegazecie. Byłem również regularnym gościem wszystkich stron poświęconych serii GTA, grałem z towarzystwem z całej Polski na Kurniku, przeczesywałem Google w poszukiwaniu informacji na lekcje… A pamiętacie Czaterię na Interii i rozmowy o lekkim zabarwieniu erotycznym oraz wirtualne randki? Jeśli nie, to nie znacie życia – o!
A wszystko to dzięki Internet Explorerowi, który mimo że toporny i mało intuicyjny, dawał tyle radości. Czegóż można wymagać więcej od przeglądarki internetowej? Aż wreszcie na rynek wszedł Firefox i nagle okazało się, że program do przeglądania sieci może być ładny, szybko się wczytywać, łatwo nawigować i przede wszystkim – być stabilny i bezpieczny.
NOWE SYTUACJE
Początkowo nie ufałem nowemu, obcemu mi produktowi, gdyż jestem wiernym wyznawcą zasady „lepsze jest wrogiem dobrego”. Tyle że okazało się, że IE wcale nie było dobre. Po kilku tygodniach obcowania z płonącym lisem odkryłem, że dzieło Microsoftu to bubel, który powinien być szybko nareperowany przez autorów, albo wywalony do kosza. I co? I nic. Programiści Billa Gatesa zupełnie pokpili sprawę, przez dobre 15 lat nie będąc w stanie stworzyć aplikacji, która choć po części odrobi utracony dystans do konkurencji.
Explorera ostatecznie pognębił sukces Google Chrome oraz rozpychające się rękami i nogami Safari, przeglądarka z urządzeń Apple’a. Obie nie tylko wymiatały na kompach i laptopach, ale przede wszystkim w „mobajlu”. A czy ktoś w ogóle korzysta z IE na komórce? Podejrzewam, że nawet userzy Nokii i systemu Windows Phone podziękowali mu za uwagę.
REQUIEM
Teraz to samo czyni Microsoft, którego indolencji do tej pory nie jestem w stanie zrozumieć. Wraz z jego przeglądarką odchodzą w zapomnienie niektóre piękne chwile z mej wczesnej młodości, które do dziś wspominam z rozrzewnieniem, ale też i rozbawieniem. Dlatego, mimo że od dawna go nie używam, zapalę Internet Explorerowi wirtualną świeczkę. [‚]
A, no i odświeżę mema-suchara 😉
A tam, moim zdaniem to głównie kwestia marketingu. Stare wersje explorera zrujnowały całą przyszłą pracę nad przeglądarką. Od dobrych kilku wersji IE naprawdę daje radę, ale ciągle wisi nad nim piętno 6,7,8 i wybrnięcie z tego wymagałoby mnóstwa czasu, a czas na rynku jest w cenie.
Spartan to w dużej mierze po prostu rebranding. Kilka rzeczy się zmieni, żeby nie wyglądało to po prostu głupio, wejdzie z nowym systemem, do tego jakaś zgrabna kampania reklamowa (która już się zaczęła) i voila. 😉
Najpewniej masz rację (choć mnie IE9 też wkurzało), ale z markami jak z kobietami – najbardziej tęsknisz za opakowaniem 😉