Spośród wielu zalet warzenia piwa w domu warto wymienić jeszcze jedną – uczy cierpliwości i pokory.
Zasypuję was ostatnio tekstami o warzeniu, jakbym zjadł na nim zęby. Albo poczuł się jak piwny guru, którego ego fruwa wysoko pod niebem, a cojones są tak ogromne, że ryją ślady w ziemi. Tymczasem jest zupełnie inaczej. Dzięki pierwszemu odpaleniu kotła bardzo spokorniałem i przekonałem się, jak jeszcze niewiele wiem o piwie.
PEWNY SIEBIE BLOGER
Wiecie jak jest. Gdy zdecydowałem się na założenie bloga, uprzednio nieco czytając i ucząc się degustować, dość szybko obrosłem w piórka. Nie tyle chełpiłem się „wiedzą”, ile byłem przekonany, że niezły ze mnie sensoryk, że wiem, o co w tym wszystkim biega i że potrafię każdemu osobnikowi wyłożyć dokładnie, jak powstaje piwo i dlaczego pachnie/smakuje tak, a nie inaczej.
Gówno prawda.
Okazuje się, że wystarczy jedna randka z zacieraniem, wysładzaniem, warzeniem i fermentacją, by zrozumieć, jak niewiele się wie na temat całego procesu. I że ta wiedza, którą ja dopiero zdobędę, zdecydowanie wpływa na odbiór degustowanych piw.
Zaczynasz dostrzegać pewne niuanse, które raz każą ci nieco łaskawiej spojrzeć na piwowara dużego browaru, kiedy indziej unoszą brwi, gdy wąchasz i smakujesz ewidentnie skopane piwo. A w jeszcze innym wypadku masz ochotę uklęknąć przed owym osobnikiem i bić przed nim pokłony, że stworzył tak zacny trunek. Dowiadujesz się bowiem, że po drodze naprawdę można sporo spieprzyć.
PIWNY KOWAL SPROWADZA NA ZIEMIĘ
Jeszcze mocniej, od samego pierwszego warzenia, w dupę kopnął mnie program BeerSmith 2, którego za namową Kolegów piwowarów sobie ściągnąłem i zainstalowałem. Człek był przekonany, że układanie receptur polega w głównej mierze na fantazji piwowara. Czytało się „składy” umieszczone na kontrach etykiet, kiwało głową z poważną miną będąc pewnym, że wszystko się czai.
I nagle przyszło mi ustawić BeerSmith pod domową warzelnię, wpisać tajemne dane do miliarda pól, którymi obsiany jest program i wcisnąć enter, by na końcu wypluł mi oczekiwane wyniki warzenia z pierwszej receptury. Uzupełnienie wszystkich było tyleż drogą przez mękę, co wyzwaniem cholernie ekscytującym. Dowiedziałem się bowiem, jak wiele czynników ma wpływ na produkt końcowy. Z jednej strony poczułem się mały w swojej niewiedzy. Z drugiej odkryłem, jak wielkie możliwości daje.
JERRY, WYLUZUJ
Ech, widzę, że mam skłonności do popadania w skrajność. Ledwo wyleczyłem się z bycia piwnym świadkiem Jehowy, a już znalazłem sobie nowy obiekt sakralizacji. Zakładam, że za pół roku ciśnienie mi spadnie i pewne sprawy będę traktował jak oczywistość, a wy nie będziecie musieli przeżywać ze mną moich wzlotów.
Na koniec chcę podkreślić, że nie trzeba być piwowarem domowym, by być wiarygodnym recenzentem (pozdrowienia dla Docenta!). Ani, że za miesiąc Jerry Brewery stanie się największym specem od piwa w tym kraju. Piszę to wszystko raczej w kontekście Polaków-znawców piwa, których w ostatnim roku zdecydowanie przybyło (ja też nie mam czystego sumienia).
Okazuje się, że nasz ukochany napój jest zdecydowanie bardziej złożony i wart dogłębnej analizy, niż mogłoby ci się wydawać. I że trzeba naprawdę wielkiego doświadczenia, by pojąć jego każdy niuans. Ot, takie są benefity warzenia w domu: wreszcie wiem, że nic nie wiem.
Z czasem większość rzeczy będziesz robił instynktownie bez zastanawiania się co następne (mi to zajeło ok. 5-6 warek) zabawa się zacznie dopiero kiedy przelecisz przez wszystkie słody podstawowe i większość chmieli (a tu Cię czeka największy zawód kiedy np. piwo chmielone na 100 IBU ma ledwo wyczuwalną goryczkę, albo wali skarpetami bo chmiel był nie pierwszej świeżości co w Polsce niestety jest całkiem często spotykanie) potem zaczną Cię kusić płynne drożdże, a jak już o płynnych mówimy to wypadało by się zaopatrzyć w mieszadło itp. (wydatki, wydatki), nagle się okaże że garnek 30l to trochę mało i może by kupić coś większego (właśnie się przymierzam do zakupu kega 50l i przerobienia go na kaź zacierno filtracyjną (koszty:)) bo właśnie po kilkunastu warkach okazuje się, że 30l emalia daje małe pole do popisu z zasypem. Co do BS2 ja bym Ci polecił na początek arkusz PPPP z piwo.org, przede wszystkim z racji wielu przydatnych kalkulatorów oraz prawie kompletniej bazy polskich oraz zagranicznych słodów, no i oczywiście jest łatwiejszy w obsłudze od BS2. Pozdrawiam i samych udanych warek:)
Ja to, Panie, takie rozkminy mam już po pierwszej warce 😀
O takich sprawach lepiej pomyśleć będąc już przynajmniej po kilkunastu warkach, mając opanowany dość dobrze proces warzenia i wiedzę co dają poszczególne surowce, tak jak wspomniałeś we wpisie piwowarstwo uczy cierpliwości i zwłaszcza pokory, najlepiej małymi kroczkami i systematycznie, jakieś single hopy, piwa czysto stylowe, które później mogą stanowić podstawę do wariacji, jesli nie będziesz miał solidnego punktu odniesienia i dodasz coś nietypowego nie będziesz w stanie stwierdzić skutków jakie to za sobą niesie. Co do niecierpliwości to prawdziwe znaczenie tego słowa poznasz po uwarzeniu pierwszego portera bałtyckiego, risa lub barley wine kiedy będziesz się musiał wstrzymać kilka miesięcy żeby ocenić co z tego wyszło, plus z tego tylko taki, że te style akurat wybaczają wiele błędów i ciężko skopać totalnie piwo. I na koniec rada, którą daję wszystkim CZYTAĆ, CZYTAĆ i jeszcze raz CZYTAĆ nawet po dwa, trzy razy to samo żeby się jak najlepiej utrwaliło:)
Co człowiek, to inna opinia. Mnie wielu bardzo doświadczonych piwowarów podpowiedziało, żeby z Beer Smithem wystartować od razu, bo to ułatwia poznanie surowców i procesu.
Moim zdaniem nic nie stoi na przeszkodzie, by – jak mówisz – na spokojnie zaznajomić się z procesem warzenia w praktyce, przy jednoczesnej zabawie z BS 😉
Ja z uporem maniaka próbuję uwarzyć PA max 11 Plato i bez amerykańców. Jak to mi wyjdzie, to potem będzie z górki! Najtrudniej uwarzyć lekkie piwo, żeby było ciekawe chciało się jeszcze :).
Ponieważ jestem również początkującym „piwowarem” (cudzysłów niech na razie zostanie:)), zainteresowały mnie Twoje rozterki. Sześć warek, w tym połowa jeszcze nie zdegustowana, to na pewno za mało, żeby się wymądrzać. Chciałem Ci jednak zasugerować, żebyś na starcie zapomniał o programach typu BeerSmith czy Brewtarget (moim zdaniem lepszy). Ja zacząłem właśnie od własnych fantazji (podpartych lekturą jak najbardziej – polecam książki z Amazona, szczególnie rekomendowane przez CAMRA) i dopiero po stwierdzeniu, czego moim pierwszym piwom brakuje, zacząłem liczyć, wypełniać tabelki i poprawiać. Nauka na błędach jest może droższa (bez przesady – nawet nieciekawe piwa do grilla się nadają), ale , według mnie, efektywniejsza. Nadmiar danych nieprzygotowanym szkodzi bardziej, niż wylanie 20 litrów piwa do kanalizy 😉
Mam zboczenie po-ekonomiczne i uwielbiam tabelki, więc grzebanie przy BS bardzo mi się podoba. 😉
Ale z fantazji nie rezygnuję, spokojna głowa!