Wszyscyśmy z Black. Dlatego na zakończenie sezonu RISowego postanowiłem przypomnieć sobie tego klasyka.
Pogoda za oknem stara się wyprowadzić mnie z błędu i sugeruje, że RISy będzie można pić jeszcze przez najbliższy miesiąc, ale ja naiwnie wierzę, że ciepłe temperatury i słoneczna pogoda zawitają do nas wcześniej. A to będzie oznaczało, że mój ulubiony gatunek piwa trzeba będzie odłożyć na kilka miesięcy do piwnicy. Nie to, bym był wielkim wyznawcą piwnych pór roku (choć zdarzyło mi się o nich pisać). Po prostu mam swój rozum i wiem, że wlewanie w siebie wysokoprocentowego piwa, gdy słupek na termometrze dochodzi do 30 kresek, to nie jest dobra zabawa.
Ale nie o tym, nie o tym. Postanowiłem, że ostatnią butelką RISową (bo pewnie z kranu coś jednak zamówię) do jesieni będzie u mnie Mikkeller Black. Nie bez kozery. Za sprawą opowieści Kopyra i innych osób, które miały kilka lat temu dostęp do zagranicznych kraftów, piwo to uchodziło za Świętego Graala i pozycję obowiązkową do zaliczenia przez każdego szanującego się beer geeka.
Mój pierwszy kontakt z Blackiem, jakieś 2,5 roku temu, ocierał się o zetknięcie z absolutem. To jeden z pierwszych (pierwszy?) RIS na moim koncie, urzekł mnie więc genialnym zapachem ciemnych słodów i owoców oraz oleistością. A że woltaż nie w kij dmuchał (ponad 15%!), cieszyło mnie w nim charakterystyczne grzanie w gardziołku.
Sam byłem ciekaw, jak mi podejdzie Black po tak długim czasie i tylu świetnych RISach zdegustowanych po drodze. Czy nadal będzie miał status bóstwa, czy też przyszedł czas na zejście na ziemię?
BLACK
Mikkeller
Imperial Stout
Warka: 22/10/25
Cyferki: alkohol 15,7% obj.,
Skład: woda; słód jęczmienny, jęczmień palony, ciemny cukier; chmiel; drożdże szampańskie
Cena: 39 zł (Strefa Piwa, Kraków)
Dla niewtajemniczonych: Blackiem jaraliśmy się z dwóch, a właściwie trzech powodów. Pierwszy to woltaż, o którym już wspominałem. Daleko mu do najmocniejszych trunków świata, ale respekt budzić musi. Drugi – użycie drożdży szampańskich. Nie trzeba sobie niczego wkręcać, by poczuć efekty ich pracy. Wreszcie trzeci – cena. Podświadomość działa i podpowiada, że jeśli coś kosztuje 40 zł, to musi urywać dupę.
Zapach to faktycznie mistrzostwo świata. Klasowe połączenie wszystkich najważniejszych nut RISa: czekolady, kawy, śliwki i wiśni, a do tego ciasteczek. Nuty jasnych owoców i brzoskwiniowych fenoli charakterystycznych dla szampana także są tu wyraźnie wyczuwalne, ale wyłącznie w tle, nie jako dominanta.
Każdy łyk rozpoczyna się od słodkiego, wiśniowego uderzenia oleistej mazi. W drugim akordzie czekolada łączy się ze śliwką i winogronami, by w końcu pozwolić Blackowi finiszować kawą i potężną goryczką ziołowo-alkoholową. Płyn grzeje w gardziel jak należy.
Co tu dużo mówić: Mikkeller Black nadal pije mi sie znakomicie i nadal ślę wyrazy uznania jego autorom. Choć – co na koniec podkreślić muszę – ani to najlepsze piwo na świecie, ani nawet pierwsza dziesiątka RISów. Ale spróbować musicie!
Jakie RIS-y są zatem w pierwszej dziesiątce?
Wszystkich mi się nie chce wymieniać, bo pewnie zrobię z tego osobny tekst, ale kilka na gorąco – to moje subiektywne zdanie: Pirate Bomb!, Bomb!, I Love You With My Stout, White Label IRS, Speedway Stout BBA.