I nikomu z nas nie jest z tego powodu głupio.
Jakiś czas temu przez piwny internet po raz kolejny przefrunęła dyskusja, zapoczątkowana opinią „no kto to widział, że właściciele browarów rzemieślniczych się bogacą!” W domyśle: co to ma wspólnego z prawdziwym kraftem? Przecież nie po to oddzielamy się grubą kreską od koncernów, by naszym celem było zarabianie kasy, a nie przede wszystkim dobre piwo.
Przyznam szczerze, że nie miałem ochoty brać udziału w tej dyskusji, ale że podobne uwagi raz na jakiś czas wracają na piwną wokandę, stwierdziłem, że warto poświęcić temu tematowi osobny tekst.
BOGACTWO!!!!!!!11111jeden
Na wstępie powiedzmy sobie szczerze: kto myśli, że na piwie rzemieślniczym można obecnie zarobić miliony, ten jest w błędzie. Co prawda dobrze prosperujące przedsiębiorstwa są obecnie warte kilka, jeśli nie kilkanaście milionów złotych, więc teoretycznie ich właściciele już są milionerami. Sęk w tym, że to pieniądze firmy, nieustannie reinwestowane w rozbudowę browarów, zakup surowców, kolejne warki, marketing itd. Jeśli kiedyś przyjdzie do rzeczonych wielki brat w postaci np. Kompani Piwowarskiej i zaproponuje kupno, a udziałowcy spółki wyrażą na to zgodę, wtedy na ich konto wpłynie pokaźna suma.
W praktyce jednak zarobki w browarze (jeśli w ogóle są), nie różnią się od standardowych w innych małych przedsiębiorstwach. Gdy idzie Ci dobrze, spokojnie żyjesz z dnia na dzień, stać Cię na urlop, utrzymanie dziecka, mieszkania i samochodu. Trudno tu jednak mówić o morzu złota, w którym pływają członkowie browarów. Acz wszystkim życzę, by i takie czasy kiedyś nastały. Przed nami jeszcze sporo – z przeproszeniem – zapierdalania, zarwanych nocek i wyrzeczeń.
ZARABIANIE?!!!!!!
Zastanawiam się, od czego tu zacząć, ponieważ tak naprawdę wyjaśnienie, dlaczego część z osób zarabia na życie tworząc piwo rzemieślnicze, wydaje mi się kompletnie pozbawione sensu. Jak Apple zarabia na swoich smartfonach i komputerach, jak Porsche trzepie kasę na samochodach, tak browary przytulają przychód płynący ze sprzedaży piwa. No gdzie tu jest coś dziwnego?
Rozumiem jednak, że rozchodzi się tu o ideały. Wszyscyśmy z piwowarstwa domowego, wszyscy gardzimy koncernowym (Excel! Dochód! Piniondze!) podejściem do warzenia piwa. Sęk w tym, że jeśli decydujesz się na prowadzenie firmy, generowanie przychodu (i zysku) oraz nieustanny rozwój to dla Ciebie priorytet. Tak ten świat złożony jest.
Ale może po kolei. Jeśli chcemy walczyć z koncernami (jak to górnolotnie brzmi!), musimy zacząć warzyć piwo na skalę większą, niż domowa. Świetnie, że w Polsce już kilka (kilkanaście?) tysięcy ludzi warzy piwo w domu. Problem w tym, że owego sprzedawać nie można, a rozdawnictwo ogranicza się jedynie do grona znajomych.
Co można zrobić? Ano na przykład założyć browar. Jeśli Cię stać, możesz się porwać na fizyczny (czyli wybudować halę i wstawić sprzęt), a jeśli nie – na kontraktowy, formalnie hurtownię (o tym napiszę pewnie osobny tekst). Taki podmiot zyskuje tyleż przywilejów, co obowiązków. Może sprzedawać wyprodukowane wcześniej piwo, a co za tym idzie – uzyskiwać zwrot z inwestycji, chyba każdy się zgodzi, że należny. Wyłożyłem XXXXX zł na warkę (+ amortyzację, podatki, marketing, design itd.) i w zamian dostaję kasę. Po to, bym mógł uwarzyć kolejne piwo.
Obowiązki? Wspomniany wkład: koszty surowców, użycia sprzętu, pracy ludzkiej, przygotowania opakowania (butelka, etykieta, kapsel, petainer), reklamy (w końcu lud musi wiedzieć, że może takowe piwo kupić), podatków. Nie ma zmiłuj – jeśli nie chcesz pójść z torbami, przychód z produktu jest konieczny.
MAM SWÓJ BROWAR!
No i fajnie, masz swój browar, w którym warzysz po godzinach, ale ile tak można? Musicie zdać sobie sprawę, że prowadzenie przedsiębiorstwa produkującego piwo to nie tylko kilka godzin w tygodniu spędzonych na wymyśleniu receptury i wizycie w browarze. To gigantyczna papierologia, praca związana ze sprzedażą itd. Nie chcę się w tym miejscu zagłębiać w szczegóły, bo to ani interesujące, ani warte mojego czasu spędzonego na stukanie w klawiaturę. Dążę do tego, że prowadzenie browaru to nie bułka z masłem i pochłania ów proceder zdecydowanie więcej czasu, niż piwowarstwo domowe. A wypełnianie faktur trudno nazwać realizacją pasji.
W pewnym momencie prowadzenia firmy dochodzisz do decydującego momentu: albo – jak do tej pory – ciągniesz tę imprezę razem z regularną pracą (co odbija się na zminimalizowaniu czasu dla rodziny, czy choćby przeznaczonego na odpoczynek), albo rzucasz dotychczasowe zajęcie i stawiasz wyłącznie na produkcję piwa. Jeśli wybrałeś pierwszą opcję: gratuluję samozaparcia. Trzymam kciuki, by szlag nie trafił Cię w ciągu najbliższych kilkunastu miesięcy. Jeśli zaś drugą…
Musisz zacząć zarabiać na piwie. Pensję, którą miałeś w dotychczasowej pracy, musi zastąpić zysk ze sprzedaży. W innym wypadku pójdziesz z torbami, a współmałożnek pokaże Ci drzwi. Pracujesz więc na to, by produkować jak najwięcej jak najlepszego piwa i sprzedawać go możliwie najliczniejszej grupie odbiorców.
Ufff, udało się. Twoje piwo jest pyszne, a Twój zmysł sprzedawcy sprawiły, że nie tylko zapewniasz swojej firmie środki na bieżące funkcjonowanie, lecz także sam możesz się utrzymać. Ba, Twoja mozolna praca sprawia, że zysk zaczyna rosnąć. Pozwalasz więc sobie czasami zaszaleć i na śniadanie zamiast kanapki z serem żółtym zjesz hummus….
POMYŚL DWA RAZY
Czy według Was taki scenariusz jest straszny? Czy przeczy idei rzemieślniczego piwa? Czy browar rzemieślniczy musi działać wyłącznie pro publico bono, żeby być wiarygodnym? No bez jaj.
Prowadzenie browaru rzemieślniczego jest zwykłym biznesem, w którym ten cholerny Excel też musi się zgadzać i na którym też – o zgrozo – masz prawo zarabiać. Różnica polega na tym, że w naszym przypadku stawiamy na zysk za sprawą doskonałej jakości piwa, a nie kosmicznego wolumenu i obcinania kosztów produkcji.
Rzemiosło to wiedza i zaangażowanie, a nie zakładanie wora pokutnego.
POSTSCRIPTUM
Przy okazji owej dyskusji przewinął się temat udziałów w browarze. A konkretnie faktu, że Bartek Napieraj – no coś takiego! – nie jest współwłaścicielem AleBrowaru. Pomijając fakt, że przecież nikt nie ma obowiązku stawać przez nami i mówić, jaki jest jego status posiadania w temacie udziałów – dane na temat KAŻDEGO podmiotu zarejestrowanego w KRS możecie „skontrolować” sami, tu i teraz. Każdy browar (i każde inne przedsiębiorstwo) możecie sprawdzić na tej stronie. Szczerze polecam – unikniecie zaskoczeń i „rozczarowań”. 😉
Soundtrack: z dwóch najpopularniejszych piosenek o pieniądzach wolę tę:
Dobry tekst, ale przerażające jest to że w ogóle był on potrzebny. Po tej dyskusji widać było, ile osób aktywnie udzielających się w piwnym internecie to małolaty pijące za pieniądze rodziców i pieprzące o ideałach piwnej rewolucji, albo oderwani od rzeczywistości hipsterzy dla których każdy kto zarabia na swojej działalności to krwiożerczy kapitalista-wyzyskiwacz.
Dziwne, że komuś jeszcze trzeba wyjaśniać takie rzeczy. Przypomina mi to ocenianie zespołów muzycznych przez pryzmat tej strasznej komercji. „Kiedyś to oni grali fajną muzę, teraz to komercja”. Tak jakby: a) „dobry” i „komercyjny” było przymiotnikiem z tej samej kategorii znaczeniowej; b) każdy artysta, muzyk powinien przymierać głodem i chodzić w dziurawym swetrze, a najlepiej w sile wieku skonać na suchoty.
Ironicznie powtarzane hasło „piwo prawem, nie towarem” przewija się w takich dyskusjach od dawna i nic nie pomaga. Malkontenci nie mogę pojąć, że piwo nie jest wydatkiem koniecznym (jak opłacenie mediów czy kupienie papieru toaletowego). I że płacimy nie tylko za płyn w butelce (i wszelkie koszty jego wytworzenia), ale też za – jakkolwiek podniośle to brzmi – podwyższanie poziomu naszego życia. Jeśli nie kupimy piwa, to nic się nie stanie. Po prostu nasze życie będzie o to piwo uboższe, więc wyciągamy z kieszeni dychę i płacimy (podobnie jak z płaceniem artyście za jego twórczość). A jak nie opłacimy prądu i nie kupimy papieru, to konsekwencje będą poważniejsze. Będziemy chodzić po ciemku w brudnych gaciach.
Liczyliśmy ostatnio z Mateuszem – około połowy ceny piwa na półce sklepowej to podatki, które pod różnymi nazwami płacą kolejne podmioty, przez których ręce piwo przechodzi.
50 k*wa procent!
Zamiast więc rozkminiać nad zarobkami piewowara można zastanowić się dlaczego skarb państwa jest ukrytym 50%owym udziałowcem każdego browaru. Gdyby nie to, za butelkę IPY konsument płaciłby w sklepie 4zł. Jeśli więc ktoś ma ochotę na „hejt o kasę” – wskazuję kto na Polskim Krafcie zarabia najwięcej.
Hummus na świadnie? Bez sensu! Jednak kraftowym bogaczom sie w d-pach poprzewracalo 😉
Jeszcze przyjemniejsza strona to Moje Państwo – zdaje się, że działa jako swego rodzaju wyciąg z bazy danych podanej w tekście – po prostu o wiele ładniej podane są powiązania pomiędzy poszczególnymi podmiotami (w tym osobami fizycznymi)
O bardzo fajne. Dzięki za cynk!
Pingback: AleLidl, czyli o krafcie w supermarketach