Chwała niech będzie twórcom krakowskiego brewpubu T.E.A. Time, że zdecydowali się otworzyć swoją miejscówkę tak blisko sali prób Dust Bowl.
Choć ten browar restauracyjny otworzył się już grubo ponad rok temu, to miałem okazję gościć w nim raptem dwa razy – przede wszystkim za sprawą mojej „wizyty w wojsku”. Mój błąd, bowiem to naprawdę miła miejscówka, klimatyczna, z pomysłem na siebie. Tutejszą ideą jest serwowanie prawdziwego brytyjskiego Ale, podawanego oczywiście w nonicach o pojemności 1, 1/2 lub 1/3 pinty.
Postanowiłem odwiedzić T.E.A. Time kilka dni temu przed próbą mojej krakowskiej załogi Dust Bowl, z którą – pochwalę się – już w sobotę zagramy w Morągu na Mazurach w ramach festiwalu Unique Rock. Jako że miałem godzinę do rozpoczęcia grania, wziąłem na spróbowanie trzy piwa w szklankach 0,33 pinty: 5 O’Clock (Golden Ale z dodatkiem herbaty sencha i jaśminu), Nettlethrasher (ESB) oraz Black Jack (Dry Stout).
Jak poinformowali mnie barmani pierwsze z wymienionych piw było debiutem, drugie – drugą albo trzecią warką, z kolei ostatnie to już stała, dopracowana w recepturze pozycja. No to próbujemy! Aha, o wyglądzie nie będę się rozpisywał, gdyż jest po prostu elegancki w przypadku każdej z pozycji. Kremowa, gęsta i trwała piana, do tego zmętniony płyn w kolorach charakterystycznych dla stylu.
5 O’CLOCK
Golden Ale + sencha + jaśmin
Cyferki: alkohol 3,2% obj.
Jak już nie raz wam pisałem, jestem wielkim (obecnie może trochę mniejszym) miłośnikiem herbaty, szczególnie odmian japońskich. Użycie senchy w piwie to dla mnie powód do zadowolenia. W 5 O’Clock, oprócz niej, użyto także jaśminu.
O ile charakterystyczny aromat herbaty jest tu doskonale wyczuwalny, o tyle jaśmin gdzieś się schował. Być może przykryła go mocna słodowość, która wślizguje się delikatnym aromatem karmelu do nosa.
W smaku piwo jawi się jako dość wodniste, także za sprawą minimalnego wysycenia. Dominuje tu przyjemna, rześka zbożowość, podbita odrobiną „naparu” z herbaty. 5 O’Clock finiszuje dobrze zaznaczoną, delikatną goryczką. Niezłe piwo, choć bez takich fajerwerków, jakich się po nim spodziewałem.
NETTLETHRASHER
Extra Special Bitter
Cyferki: alkohol 4,8% obj.
Nie będę ściemniał – ESB to nie jest mój ulubiony gatunek, więc zawsze patrzę na niego kuso. Jednak skusiło mnie kilka pozytywnych opinii na temat tego wcielenia.
W zapachu daje o sobie znać przede wszystkim karmel, z lekka upstrzony odrobiną kwiatów i ziół oraz podejrzaną kwaskowością. Mniej więcej taką, jaka unosi się nad lekko przegnitym owocem.
Podobne wrażenie odnoszę, gdy biorę Nettlethrashera do ust – jakbym wgryzał się w przejrzałego, już fermentującego melona. Sytuacje ratuje posmak toffi, jednak i tak daleki jestem od zachwytów koleżanek i kolegów.
BLACK JACK
Dry Stout
Cyferki: alkohol 4,1% obj.
Wkrótce zabieram się za warzenie piwa w domu (wreszcie!) – na pierwszy ogień pójdzie właśnie Dry Stout. Stąd ostatni zdecydowanie częściej sięgam po reprezentantów tego gatunku. Do Black Jacka nie mam absolutnie żadnych uwag.
Od razu czuć – nawiązując do wypowiedzi barmana – że to najbardziej dopracowane z degustowanych przeze mnie piw. Świetnie zbalansowane, dokładnie takie, jak być powinno. Zapach przynosi wszystko, za co kochamy Stouty: kawę, czekoladę oraz piękną, subtelną paloność.
W smaku wyraźnie dominuje kawa, pogłaskana umiarkowaną palonością, która nadaje wytrawnego charakteru Black Jackowi. Palonych słodów nie użyto jednak dużo – to komplement – przez co w piwie nie czuć ani krzty kwaskowości. Za to miłą ziołową goryczkę, która wzmaga pijalność – i owszem. Świetny wywar!