Do dupy z taką jesienią. Jest tak ponura, że chce mi sie słuchać wyłącznie ciężkiego grania. Choć spod niektórych riffów wyłazi słońce…
ASTRONOID
„Air”
Z cyklu „zbawienne skutki poleceń Spotify” – program wypluł mi ów album w polecanych rok po jego premierze… Katuję ten krążek od tygodnia i wciąż próbuję ogarnąć, co tu się dzieje. W ramach post-black metalu już dość mocno rozciągnięto pojęcie muzyki ekstremalnej, ale łączenie jej z dream popem i harmoniami wokalnymi a la Slowdive? Jeśli gdzieś to grali, to ja jeszcze nie trafiłem. Dla mnie jest to hit, ponieważ łączy moje dwie zupełnie różne fascynacje. Ciekaw jednak jestem, czy świat jest gotowy na takie mezalianse. Domniemywam, że nie, skoro ja dowiaduję się o nim tak późno. Tak czy owak polecam!
KARDASHEV
„The Almanac”
Do tej pory nie miałem przyjemności trafić na dokonania ziomeczków z Arizony. Być może mój mózg z miejsca odrzucał ich nazwę, niesłusznie łącząc z klanem Kardashian, albo po prostu zespół równie skutecznie gubi ślady poza swoimi płytami, co na nich. Serio – tu co kawałek coś się zmienia. Najpierw zostajemy uraczeni graniem w stylu przywołanych wyżej Astronoid, później czeka nas solidne deathmetalowe granie, acz nie pozbawione melodyki (skojarzenia z Rivers Of Nihil jak najbardziej na miejscu), by przejechać się po ambiencie i post-metalu. Rozstrzał siarczysty, jak blasty tutejszego pałkera, ale wbrew pozorom spójny i przyjemny dla ucha takiego metaluszka, jak ja.
UFOMAMMUT
„8”
Poprzednia płyta mojego ulubionego włoskiego zespołu, „Ecate”, jakoś mi nie podeszła. Może to zmęczenie materiału, a może zbyt wysokie oczekiwania po znakomitej dylogii „ORO”. W Ufomammut chodzi o umiejętne wyważenie ciężaru i psychodelii, którego dwa lata temu zabrakło. Na „8” wszystko wraca do normy. Rządzi duch lat 60., kąpiel w narkorycznej wizji trzech kapłanów, którzy swój obrządek odprawiają za pomocą sludge metalu. Ciężko tu mówić o przyjemności ze słuchania, gdyż muzyka Włochów jest wybitnie trudno przyswajalna. Acz ja właśnie z tego powodu cenię ją najbardziej – daje mi możliwość bycia częścią niewielkiego grona, które czai te dźwięki.
CONVERGE
„The Dusk In Us”
„The Dusk In Us” zaczyna się dziwnie spokojnie. A może inaczej – nie tak ekstremalnie, jak inne płyty zespołu. Jakby Converge przestraszył się nawałnicy Dead Cross i postradał zęby. Jednak im dalej w głąb, tym łatwiej dostrzec, że to nie złagodnienie, a chcęć sięgnięcia po nieco inne środki wyrazu. Nie tak rozpędzone, nie zawsze okraszone charakterystycznym krzykiem Jacoba Bannona (szersza paleta darcia ryja), za to równie bezpośrednie, nieprzyjemne, celne, technicznie przegięte. O to chodziło.
RUSSIAN CIRCLES
„Live at Dunk! Fest”
Rzeczona koncertówka jednego z moich ulubionych zespołów ukazała się już kilka miesięcy temu, ale ja wróciłem do niej w zeszłym tygodniu w celu większego wkurwienia, że nie kupiłem biletów na wczorajszy warszawski koncert RC u boku Mastodona. Głupi jestem i tyle. Płyta tylko potwierdza, że Ruskie Kółka są równie dobre na żywo, co na albumach – w co do pewnego momentu wątpiłem ze względu na przebogatą produkcję i okrojony skład. Rdzeń koncertu stanowią kawałki z dwóch ostatnich albumów („Guidance”, „Memorial”) z moją ukochaną „Afriką” na czele, acz nie brakuje perełek z przeszłości („Mladek”, Geneva”). No czemu zapomniałem o tych biletach, czeeeemu!
„Live at Dunk! Fest” (cała płyta)
Na poprawę nastroju polecam nowy zespół Anneke Van Gierbergen – Vuur, bardzo pogodny, poprawia nastrój, wokale piękne jak zwykle a w tle fajny progresywny metal trochę pożyczający od Meshuggi.
Hmm…ja bilet nabyłem bez problemu dzien wcześniej 🙂