Niezbyt często wychodzę na piwo w środku tygodnia. Ale jeśli już, zawsze celuję w najlepsze trunki.
Odkąd przeprowadziłem się na północne rubieże Krakowa, wypad do knajpy to eskapada, na którą musze poświęcić kilka godzin. Dlatego tak rzadko wizytuję moje ulubione mulitapy poza weekendem. No, chyba że mam do załatwienia interesy na mieście.
Tak było w ostatnią środę, gdy musiałem ogarnąć to i owo. Doszedłem do wniosku, że przy okazji odwiedzę wreszcie Ursa Maior Concept Store & Pub, by spróbować ichniejszego BISa, czyli imperialnego Stouta na drożdżach belgijskich. Do degustacji nakłoniła mnie wrzutka Kacpra z Piwnej Zwrotnicy, który na FB pochwalił rzeczony wywar. A jak pewnie wiecie bloger chwalący wyrób Wielkiej Niedźwiedzicy to gatunek niemal reliktowy.
Później, już po załatwieniu wszystkich pilnych spraw, skierowałem swoje kroki do Multi Qlti, które kusiło torfowym RISem od Birbanta. Tak się miło złożyło, że na miejscu spotkałem Kokosa ze znajomymi, więc resztę wieczoru spędziłem w miłym towarzystwie, ostatecznie finiszując w Tap House, celem przytulenia tegorocznej edycji Hoppy New Year. A więc po kolei.
NO GURU
Ursa Maior
Belgian Imperial Stout
Cyferki: alkohol 9% obj., ekstrakt 22 Blg
Złośliwi na pytanie: kiedy ostatnio piłeś dobre piwo z Ursy odpowiadają „nigdy”, co jest oczywiście sporą przesadą. Jednak od dobrych kilkunastu miesięcy bieszczadzki browar dosłownie ani razu nie wypuścił trunku, do którego nie można byłoby się przyczepić i który mógłby porwać degustujących. Aż do teraz.
Hasło Imperial Stout automatycznie sprawia, że uszy fana piwa nastawiają się na odbiór, niczym u psa słyszącego miauczenie. Do tego nietypowe użycie drożdży belgijskich (skądinąd bardzo lubianych przez Agnieszkę – piwowarkę UM) zachęca do testów.
Już aromat „robi robotę” – jest niezwykle kompleksowy i ciekawy. Najpierw dochodzą do nas nuty kakao i czekolady, podbite subtelną owocowością – tu śliwki, tam… gruszki. W zasypie prawdopodobnie pojawił się jakiś słód ciasteczkowy, gdyż w tle wyraźnie daje o sobie znać herbatnik.
W smaku piwo balansuje pomiędzy słodyczą a wytrawnością. Rządzi czekolada, wymieszana z figami, śliwkami i – znów – wyraźnie odczuwalną gruszką. Nie brakuje muśnięcia przyprawami, a także nut koniakowych. Finisz stanowi mocna, ale krótka goryczka czekoladowa. Bardzo dobre piwo. [8]
P.I.S. & LOVE
Birbant
Peated Imperial Stout
Cyferki: alkohol 10,5% obj., ekstrakt 24 Blg
RISy leżakowane w beczce to nie było szczytowe osiągnięcie chłopaków z Birbanta – to delikatna wersja wydarzeń. Jednak znając talent Jarka i Kuliego byłem przekonany, że poprawka będzie sroga. Nie myliłem się.
Wybór padł na Imperial Stout z dodatkiem słodu wędzonego torfem. I to właśnie on wiedzie prym w aromacie – bandaże i świeżo zlutowane kable wychodzą na pierwszy plan. Ale nie brakuje także wyrazistego aromatu czekolady, a także owoców (najbardziej pomarańczy). No chyba, że nos robił mnie w konia.
Pierwszy akord PISa jest mocno kakaowy, z delikatnym posmakiem whisky. Później do gry włącza się gorzka czekolada owinięta w bandaże. Goryczka okazuje się być relatywnie niska, czy raczej dobrze przykryta przez inne elementy bukietu. Trunek jest bardzo gładki, choć nie tak oleisty, jak zapowiadałby ekstrakt. Co nie zmienia faktu, że bardzo przypadł mi do gustu. [8]
HOPPY NEW YEAR 2015
Pracownia Piwa
American IPA
Cyferki: alkohol 7,3% obj., ekstrakt 16,6 Blg, 85 IBU
Na sam koniec pubowej włóczęgi trafiłem do Tap House, by wziąć na ruszt tegoroczne wcielenie Hoppy New Year, które okazało się być potężnie nachmielonym AIPA. Czyli dokładnie takim, jak lubię.
Aromat HNY2015 jest cudownie słodki, łączący żywicę, białe owoce, subtelną nutę cytrusów i coś jakby truskawki. Zaś w ustach wywar jawi się jako zdecydowanie wytrawny, pięknie ułożony i raczej nisko nagazowany. Znać subtelną podbudowę karmelową, która broni kubki smakowe przed mocarną, cytrusową goryczką. Kolejny świetny „Amerykanin” od Pracowni. [8]
Sorry, ale ten P.I.S z Birbanta smakuje jak smoła. To jeden z moich dwóch ulubionych browarów, ale tego piwa nie dać się pić
No i właśnie o to chodzi – by smakował jak smoła 😉